Gdy opisuje przebieg konkursów do sądów powszechnych, podkreśla dużą liczbę wolnych miejsc i zgłoszenie się wielu kandydatów. Wywodzi, że opiniowanie miało początkowo „przebiegać bez problemów” ale potem pojawiły się uchwały zgromadzeń kwestionujące konstytucyjność neoKRS i wzywające do odroczenia lub powstrzymania się od opiniowania do czasu wyroku TSUE. W tym opisie kłód rzucanych pod nogi niezłomnym członkom nowej Rady przez niecnych sabotażystów z samorządu sędziowskiego oczywiście nie odnajdziemy wyjaśnienia powodów bezprawnego dwuletniego blokowania etatów przez kierownictwo MS. Było nim czekanie przez kierownictwo MS na personalne przejęcie Rady, tak aby wstrzymywane wakaty (w tym też miejsca do SN i NSA) licznie obsadziło grono sprzyjających PiS sędziów o poglądach prawicowych. Siłą rzeczy autor zataja skrajne upolitycznienie owych nominacji i kontrowersje, jakie w rezultacie towarzyszyły kolejnym konkursom do SN, NSA i na wyższe stanowiska sędziowskie w sądach powszechnych: preferowanie kandydatów o poglądach prawicowych i z grona „faksowych” prezesów oraz ich znajomych, mimo negatywnych ocen środowiska sędziowskiego i wizytatorów oraz kosztem lepszych kandydatów. Musiał być mu zaś znanym fakt zakwestionowania przez nowych sędziów SN skandalicznego przebiegu konkursów do Sądu Apelacyjnego w Łodzi i jego macierzystego sądu rejonowego. Trudno też uwierzyć, by przeoczył liczne awanse, które nagle stały się udziałem prawicowo nastawionych forumowiczów z pewnego portalu sędziego R. Puchalskiego, na którym sam jest aktywny. Przy opisie konkursu do SN wprawdzie krytykuje szybkie procedowanie przez neoKRS, ale próżno szukać jego oceny kandydatów, którzy w rezultacie zostali wybrani oraz kryteriów decydujących o ich awansach, faktycznie tożsamych z przyjmowanymi w konkursach do sądów powszechnych. Bez trudu można tam wskazać osoby, którzy nigdy nie powinny były zostać sędziami SN. Reasumując, zataja, iż powodem sędziowskich uchwał były – obok zastrzeżeń prawnych – obserwacje, że procedura konkursowa przed nową KRS to farsa, w której niezasadnie preferowani są kandydaci z klucza towarzysko – politycznego kręgu obecnej Rady, MS i środowisk PiS. Nominacje sędziowskie winny podlegać ocenie jakościowej, a nie ilościowej. Autor felietonu zachwyca się tymczasem liczbą kandydatów i etatów do obsadzenia, z troską pochyla nad obecnymi brakami kadrowymi w sądach. Ignoruje zaś fakt, że z punktu widzenia interesu społeczeństwa (i samego wymiaru sprawiedliwości) lepiej poczekać na dobrego sędziego niżli latami na wyższym szczeblu miałby z wątpliwym tytułem prawnym orzekać sędzia mierny, bez odpowiednich kwalifikacji i walorów etycznych, wyłoniony „prawem kaduka” wedle klucza politycznego kosztem merytorycznie lepszych i bardziej pracowitych kandydatów. Tymczasem tak się ostatnio aż nazbyt często dzieje na skutek działalności nowej KRS.
Równie wybiórcze są wywody autora na temat legalności obecnych zmian. Twierdząc, że niedawne orzeczenie TK w sprawie K 12/18 „kończy sprawę na gruncie prawa krajowego”, dostrzega jednak udział w jego wydaniu „dublera”. Nie znajdziemy odniesienia się do kwestii, że: skład bezprawnie i arbitralnie został wyznaczony przez Prezes TK wyłącznie z sędziów wybranych przez PiS (zresztą dwukrotnie zmieniony), sprawę szybko wyterminowano poza kolejnością, a złożenie przez senatorów tej partii kalki wniosku neoKRS po odwołaniu rozprawy wyznaczonej na dzień 3.01.2019 r. da się wyjaśnić jedynie niejawnym poinformowaniem ich o przewidywanym braku legitymacji Rady do badania własnego statusu (pisałem o tym w artykule: „Senatorska owca Dolly”). Gdyby kwestia konstytucyjności nowej KRS nie budziła wątpliwości, tych nieprawidłowości by nie było. Stawiam tezę, że opisana praktyka obecnego kierownictwa Trybunału Konstytucyjnego, nie dotycząca przecież wyłącznie konstytucyjności neoKRS, spowoduje w nim trzęsienie ziemi po ewentualnej wygranej opozycji. Nowa władza nie będzie bowiem w stanie skutecznie rządzić bez zakwestionowania zarówno udziału „dublerów” jak i prawidłowości wyłonienia obu prezesów TK (bo, pomijając inne uchybienia, wybrano ich też głosami dublerów). Słuszną ofiarą tych działań stanie się też wtedy rzeczone orzeczenie w sprawie K 12/18. Pozostawiając zaś na boku inne argumenty, nie wzięte pod uwagę przy rozpoznawaniu owej sprawy, ostatnimi czasy było aż nadto przykładów, że wybierana przez posłów Rada traci zaś zdolność do „stania na straży niezależności sądów i niezawisłości sędziów” (art. 186 ust. 1 Konstytucji RP) gdyż ci (zwłaszcza gdy – jak obecnie – mają w tym interes ideologiczny) celowo wybiorą takich sędziów, którzy nie będą im przeszkadzać.
Odwołując się do domniemania konstytucyjności ustaw, autor udaje, że nie dostrzega praktyki Parlamentu obecnej kadencji, w którym na każdym kroku do spółki z Prezydentem RP tworzy się prawo powszechnie krytykowane jako niekonstytucyjne, czasem do tego stopnia ostentacyjnie, że (jak w wypadku ustawy o IPN) skargę do Trybunału Konstytucyjnego Prezydent kieruje zaraz po podpisaniu ustawy zamiast sięgnąć przed jej podpisaniem po kontrolę prewencyjną. Przy istnieniu zarazem opisanych intencjonalnych nieprawidłowości w TK nie może być zatem dalej mowy o obowiązywaniu zasady domniemaniu konstytucyjności ustaw, przynajmniej w wypadku materii ustrojowej. Jest to już wyraźnie „zasada ograniczonego zaufania’.
Autor w ogóle nie odnosi się do niedawnego wyroku ETPC z dnia 12 marca 2019 r. w sprawie Gudmundur Andri Astradsson 26374/18 przeciwko Islandii gdzie Trybunał uznał, że naruszenie krajowych standardów proceduralnych przy procedurze nominacyjnej sędziów naruszało art. 6 Europejskiej Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności i dopatrzył się naruszenia w dowolności i arbitralności procedur nominacyjnych oraz niezachowaniu równowagi pomiędzy władzą wykonawczą i ustawodawczą w procesie nominacyjnym. Pozostawienie zatem obecnych zmian to narażenie Polski na wieloletnie procesy odszkodowawcze i kwestionowanie przez strony ważności wyroków właśnie z tej perspektywy.
Widząc zastrzeżenia prawne, sędzia Królikowski odwołuje się do legalizacji asesorów sądowych i osób przenoszonych na nowe stanowiska przez podsekretarzy stanu oraz że ostatecznie każdorazowo zaakceptowano istniejące uchybienia. Tyle, że tam wymiar sprawiedliwości został po czasie, bez winy samych sędziów, postawiony przed koniecznością zmierzenia się z dramatycznymi skutkami prawnymi wadliwych decyzji pozostałych władz. Aktualnie beneficjenci działalności nowej KRS znają istniejące zastrzeżenia prawne (te formułowane są powszechnie) ale pragną wykorzystać obecne „pięć minut”, czasem niepublicznie przywołując owe precedensy jako gwarancję przyszłej bezkarności i skuteczności podjętych działań. Trudno mieć zastrzeżenia do sędziów, którzy zostali zmuszeni długotrwałym nielegalnym blokowaniem etatów do udziału w niekonstytucyjnej procedurze. Z okazji skorzystała jednak nazbyt liczna grupa słabych i dyspozycyjnych orzeczników, która dzięki prawicowym poglądom politycznym, „faksowym” awansom na stanowiska prezesów i wiceprezesów czy osobistej znajomości z członkami neoKRS (lub obecności w tym organie), „załatwiła” sobie w tym trybie niezasłużony awans zawodowy kosztem merytorycznie lepszych kolegów. Akceptacja tego ewidentnie politycznego „skoku na stołki” to obecność na wyższych szczeblach sądownictwa sporej grupy sędziów, dla których własny awans zawodowy okazał się być ważniejszym niż respektowanie obowiązującego porządku prawnego.
Autor myli się zarazem, że weryfikacja działań obecnej neoKRS spowoduje chaos w sądownictwie. Ten już zresztą mamy dzięki obecnym dereformom Ministerstwa Sprawiedliwości. Uprzednio kluczowa była ważność nominacji, wpływającą na ocenę, czy wyrok w ogóle wydała osoba uprawniona. W tym wypadku (poza SN – bo tam jeszcze pojawia się kwestia braku kontrasygnaty) chodzi raczej o nieusuwalność, ograniczoną do korekty części wadliwych prawnie nominacji. Nie musi to zatem wpływać na ważność wydanych orzeczeń, prowadząc do jakiejś katastrofy. Podobna weryfikacja jest możliwa nawet po kilku latach, zwłaszcza przy ograniczonym zakresie (a przecież będzie oznaczać unieważnienie tylko pewnej części obecnych nominacji sędziowskich). Ostatnią rzeczą, na jaką każdy sędzia może się zgodzić, jest pozostawianie paserom zdobytego bezprawnie łupu. Tym byłaby akceptacja trwania tak wprowadzonych zmian personalnych. Jeśli gdzieś więc szukać Scylli i Charybdy to właśnie w tym aspekcie – przy czym patrząc długofalowo na dobro polskiego społeczeństwa i sądownictwa nietrudno wskazać co będzie tym właściwym wyborem.
SSO Tomasz Krawczyk