Trudno uwierzyć, żeby to Rosjanie nagrywali polskich polityków z pierwszych stron gazet. Przede wszystkim baliby się, że ochrona kontrwywiadowcza spotkań, choćby przy ośmiorniczkach, jest wystarczająco sprawna, żeby chwycić ich za frak i za karę, za wywiadowcze zbytki, wyrzucić na łeb na szyję do matuszki Rasieji.
Ale też pewnie nie musieli się fatygować. Nie trzeba być detektywem na miarę Sherlocka Holmesa, albo Krzysztofa Rutkowskiego, żeby domyślać się, że nagrania zaczęły żyć własnym życiem. Pojechały zapewne do Federacji transportem dyplomatycznym, a ktoś (albo jakieś ktosie) zainkasował (zainkasowali) grubszą sumę. To w końcu nie ujawnienie… właściwie, to w Polsce, odkąd wyszły na jaw wszystkie zakupy gaci dla Wojska Polskiego, niczego nie można już ujawnić.
Ale można podkręcić liczniki wyborcze na korzyść oferenta tajemniczek państwowych.
Teraz minister Ziobro mówi, że nagrania są trochę wiarygodne, trochę niewiarygodne. Dlaczego tak kluczy? Pewnie boi się prezesa kraju. Niepotrzebnie, w końcu wyznawcy PiS i tak nie uwierzą w rękę z Kremla sterującą wyborami w Polsce.
Jakub Tau
Autor zdjęcia: Adrian Grycuk. Źródło: Wikimedia Commons