Kultura masowa wykreowała co najmniej kilka dobrze skrojonych figur służbisty, tak przejętego sprawowaną funkcją, że nie dostrzegającego absurdów własnego postępowania. Duży ładunek komiczny takiej postawy był z góry gwarantowany. Nie sądziłem jednak, że doczekamy się takiej archetypowej postaci w polskim sądownictwie, zwłaszcza w skali ogólnopolskiej. Ostatnimi czasy życie sądowe jest jednak pełne niespodzianek.
Odkąd większość parlamentarna w ramach reformy postępowań dyscyplinarnych stworzyła nowe funkcje Rzecznika Dyscyplinarnego Sędziów Sądów Powszechnych oraz jego Zastępców, a następnie pojawili się piastuni tych urzędów, zyskały one nową dynamikę. Do niedawna dyshonorem dla sędziego było mieć postępowanie dyscyplinarne, bo dotyczyło ono zwykle poważniejszych uchybień. Gdy więc się ono zdarzyło, powód był z reguły istotny. Gwoli rzetelności trzeba wskazać, że już za poprzednich rządów były wprawdzie przypadki ścigania sędziów na wątpliwej podstawie faktycznej i prawnej ale jednak chodziło o sytuacje mimo wszystko sporadyczne i zwykle mało medialne. Zazwyczaj też samo postępowanie dyscyplinarne niczym nie zaskakiwało. Toczyło się swoim trybem i z reguły, poza samym zainteresowanym, przysłowiowy „pies z kulawą nogą” nie interesował się jego przebiegiem. Te zmurszałe ramy dotychczasowej praktyki postanowił rozsadzić swą młodzieńczą energią sędzia Przemysław Radzik, czyli nowy Zastępca Rzecznika Dyscyplinarnego Sędziów Sądów Powszechnych.
Najpierw wezwał na przesłuchanie w charakterze [świadków] sędziów, którzy zwrócili się do TSUE z pytaniami prejudycjalnymi dotyczącymi ostatnich zmian w sądownictwie, potem także dwóch innych sędziów związanych z „Iustitią”. Nijak nie znajdziemy w procedurze dyscyplinarnej podstawy prawnej dla przesłuchania w tej sytuacji sędziego jako świadka. Sens przesłuchiwania go na okoliczność wydanego przez siebie orzeczenia jest zresztą o tyle wątpliwy, że czynność zmierza tu do niedopuszczalnego złamania tajemnicy narady sędziowskiej. Przebieg owych przesłuchań obejmował przy tym sprawdzone wzorce prokuratorskie, włącznie z: zakazem nagrywania czynności przez przesłuchiwanego, poleceniem wyłączenia telefonów i złożenia ich w widocznym miejscu oraz nagrywaniem kamerą przez przesłuchującego przebiegu całej czynności. Swą genezę w prokuraturze miało też podjęte równolegle „trałowanie” referatów kontrolowanych sędziów, celem znalezienia jakichś punktów dyscyplinarnego zaczepienia. Dalej rzecznik twórczo rozwinął własną metodę przesłuchań, wyrzucając za drzwi adwokata reprezentującego przesłuchiwanego sędziego Tuleyi. Kolejnym „osiągnięciem” było wezwanie paru sędziów uczestniczących w Pol’and’Rock Festival 2018 wobec podejrzenia, że naruszyli wtedy godność urzędu. Kiedy wydawało się, że zdołał już osiągnąć wierzchołek absurdu, prędko udowodnił, że takiego szczytu jednak nie ma i zaczął też ścigać sędziego Arkadiusza Krupę, który podczas owego festiwalu prowadził symulację rozprawy głównej w sprawie o stalking. Albo raczej jej „parodię” – jeśli przywołać terminologię użytą w piśmie wzywającym sędziego Krupę do złożenia wyjaśnień. Przy takim tempie samorozwoju sędziego Radzika, zaczynam się poważnie zastanawiać, czy w połowie kadencji nie dojdzie on czasem przynajmniej do niektórych metod rodem z bazy Guantanamo i/lub do ścigania nawet za fakt niepublicznego krytykowania konstytucyjności obecnych zmian legislacyjnych, czyli – odwołując się do terminologii czasów słusznie minionych – za tzw. „szeptaną propagandę”.
Mógłbym się rozwodzić nad znaczeniem „wychodzenia” sędziów do społeczeństwa nawet w tak ewidentnie nieprawniczym plenerze jakim jest festiwal muzyczny. Byłbym w stanie podkreślać wagę wszelkich form edukacji prawnej w społeczeństwie, które każdego dnia wykazuje permanentny niedostatek wiedzy o prawie. Z powodzeniem dałbym też radę wskazać szereg innych inicjatyw, które ze złą wolą można by nawet bardziej rozpatrywać w kategoriach „parodii”, takich jak: prowadzone w ramach sądowej edukacji prawnej kostiumowe procesy o czary czy przeciwko negatywnym bohaterom dziecięcych bajek, nie wspominając już o trwającym latami serialu sądowym z udziałem pewnej znanej sędzi (obecnie już w stanie spoczynku) z mojego rodzinnego miasta. Owych inicjatyw nikt jednak nie traktował jako jakiejś „parodii rozprawy”, doskonale zdając sobie sprawę z umowności konwencji, w której się poruszano, a która miała w przystępny sposób przybliżyć społeczeństwu pracę nie tylko sędziów ale i prokuratorów, radców prawnych i adwokatów. Obroniłbym tezę, że nadaktywność pana Zastępcy Rzecznika (będącego sędzią rejonowym) dostarcza sporo amunicji krytykom pomysłu aby też sędziowie najniższego szczebla, pomimo ich młodszego wieku i relatywnie mniejszego doświadczenia życiowego, pełnili funkcje w sądownictwie dyscyplinarnym. Mógłbym się wreszcie zastanawiać nad kwestią, na ile dobór ściganych przez rzecznika osób nie wynika z ich uprzedniej działalności, niezgodnej z oczekiwaniami partii rządzącej, a także na ile poddaje to w wątpliwość apolityczność i niezależność samego sędziego Radzika.
Zamiast tego pozwolę sobie na refleksję może mniej przemawiającą do samego zainteresowanego, za to z pewnością zdolną trafić do jego przełożonych. Ściganie dyscyplinarne kogokolwiek za udział w podobnej symulacji rozprawy jest pomysłem po prostu głupim. Gdy jednak dotyczy to akurat sędziego, który otrzymał w nieodległej przeszłości honorowy tytuł Obywatelskiego Sędziego Roku, ten z założenia niemądry pomysł nieuchronnie niesie za sobą dodatkowo fatalny wydźwięk medialny i polityczny, nie wspominając o zwykłej śmieszności podobnych aktów nadgorliwości. I może warto aby ktoś uświadomił tę prawdę sędziemu Radzikowi. Zanim do reszty przekształci on w parodię … sprawowany przez siebie urząd.
SSO Tomasz Krawczyk