15 października 2018 roku do Kancelarii Trybunału Konstytucyjnego wpływa stanowisko Jacka Czaputowicza, Ministra Spraw Zagranicznych w związku z wnioskiem Zbigniewa Ziobry, Prokuratora Generalnego, o stwierdzenie przez TK niezgodności art. 267 Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej z Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej.
Przedłożenie stanowiska MSZ w tej sprawie było obowiązkiem wynikającym z ustawy o organizacji i trybie postępowania przed Trybunałem Konstytucyjnym, jako że wniosek Prokuratora Generalnego dotyczył umowy międzynarodowej już ratyfikowanej w przewidzianym Konstytucją trybie.
W ciągu kilkunastu godzin, które upłynęły od upublicznienia owego stanowiska na polskiej scenie polityczno-publicznej rozegrały się sceny kojarzące się mi nieodparcie z karceniem szczeniaka, któremu zdarzyło się zasikać troskliwie wypucowaną podłogę – od pełnych oburzenia pokrzykiwań „coś ty tu paskudo narobił”, aż po wycieranie kałuży psim pyszczkiem – „żeby mi się to już nie powtórzyło” i „won stąd!”, popartego wyrzuceniem przez otwarte (parterowe) okno.
Rzecz bowiem w tym, że „eksperymentalny” – jak to określają niektórzy pisowscy notable – minister spraw zagranicznych, Jacek Czaputowicz, stwierdził w swym stanowisku,
że na podstawie konstytucyjnych zapisów o TK „nie ma wątpliwości, że Trybunał Konstytucyjny (…) nie jest uprawniony do badania prawa wtórnego (tu – Traktat o funkcjonowaniu Unii Europejskiej, przyp. L.T.) z Konstytucją”.
Najpierw Beata Mazurek, rzeczniczka Prasowa PiS, zapewniła, że wniosek Zbigniewa Ziobry do TK jest w swej istocie wnioskiem PIiS. Nota bene – rzeczniczka prasowa PiS jest jednocześnie wicemarszałkiem Sejmu RP. Jeśli ktoś szuka przykładu poniżenia i upodlenia polskiego parlamentaryzmu nie musi szukać daleko.
Niemalże jednocześnie złotousty i znany z prawdomówności premier Mateusz Morawiecki zapewnił, że ministrowie rządu Jego Prezesowskiej Mości (JPM) pracują zgodnie, bezkonfliktowo i wydajnie dla dobra kraju i pomyślności zwykłego (prostego) człowieka, a wniosek ministra Ziobry oddaje wiernie stanowisko rządu JPM JK.
Jeszcze nim wieczorne całkiem zgasły zorze mister Jacek Czaputowicz pośpieszył z zapewnieniem, że poniektóre prasowe sformułowania zostały wyrwane z kontekstu i niekoniecznie oddają edukacyjno-ekspercki w swej istocie charakter stanowiska MSZ. A żeby nie było już żadnych, ale to żadnych wątpliwości minister spuentował – „w pełni popieram wniosek Prokuratora Generalnego do Trybunału Konstytucyjnego”.
Nie mając jednak nadmiernego zaufania ani do enuncjacji prasowych w sprawach prawnych, ani do zapewnień partyjnych funkcjonariuszy, przeczytałem i przeanalizowałem w skupieniu 16 stron ministerialnego stanowiska dla TK. W istocie rzeczy – jest to materiał informacyjno-ekspercki. Po stwierdzeniu na str. 3 o niemocy Trybunału Konstytucyjnego w sprawie badania zgodności prawa unijnego z Konstytucją RP następuje dalsze dwanaście stron, zawierających bardzo przejrzystą i fachową analizę dotychczasowego orzecznictwa zarówno polskiego Trybunału Konstytucyjnego jak i Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSEU) w analogicznych sprawach. Wszystkie te orzeczenia mają wspólną cechę – prawo unijne związane z przyjętym przez dane państwo traktatem akcesyjnym ma pierwszeństwo przed prawem krajowym, nie podlega jurysdykcji lokalnego sądownictwa konstytucyjnego i co więcej – celem zapewnienia zgodności stosowania europejskich norm prawnych sądy krajowe w razie wystąpienia interpretacyjnych wątpliwości mają obowiązek wystąpienia z przedprocesowym zapytaniem do TSUE.
I tyle w sprawie stanowiska, okazującego się ekspertyzą ministra spraw zagranicznych dla Trybunału Konstytucyjnego.
Co zaś do wcześniej przywołanego sikającego szczeniaka – po kilku takich lekcjach wreszcie pojął. Po nasikaniu na podłogę sam już wycierał kałużę pyszczkiem i wyskakiwał przez otwarte (parterowe) okno.
I jeszcze taka sobie uwaga końcowa – co poniektórzy, niczym pijani płota, a premier Morawiecki faktów – uparcie trzymają się tezy o tym, że przecież w innych krajach EU sądy konstytucyjne badały zgodność prawa europejskiego z prawem krajowym. Zwykle przywoływany jest tu niemiecki Sąd Konstytucyjny w Karlsruhe, rzeczywiście rozpatrujący kiedyś takie właśnie zagadnienie.
Tyle tylko, że … No właśnie, rozpatrywał, ale w dość niezwykłym kontekście. Chodziło wtedy o sprawę związaną z prawami obywatelskimi, a lokalne (niemieckie) prawo szło tu dalej, niż odpowiednia norma europejska. Sąd Konstytucyjny orzekł podówczas, że w takim przypadku obowiązująca jest norma niemiecka.
K_7_18_MSZ_2018_10_12_ADOLudwik Turko
*Autor jest profesorem nauk fizycznych, kierownikiem Zakładu Teorii Cząstek Elementarnych w Instytucie Fizyki Teoretycznej Uniwersytetu Wrocławskiego