To, co się właśnie dzieje między ministrem Waldemarem Żurkiem a prezydentem Karolem Nawrockim wygląda jak partia pokera, w której jeden gra według zasad, a drugi przyszedł z kostkami do gry i krzyczy, że „te wasze figury to oszustwo!”.
Minister Żurek spokojny, rzeczowy, elegancki — człowiek, który potrafi tłumaczyć prawo w sposób, w jaki inni tłumaczą przepis na rosół. A po drugiej stronie: prezydent Nawrocki, który chyba pomylił rolę głowy państwa z byciem prowadzącym teleturniej „Koło Bezprawia”.
Profesor Ewa Łętowska – kobieta, która jednym zdaniem potrafi rozbroić całą tę prawniczą farsę – przypomina tylko, że ustawa wymaga, by przydział sędziów był losowy. I tu zaczyna się magia: PiS-owscy prawnicy nagle odkrywają, że nie wiedzą, co znaczy „losowy”. To jakby kierowca TIR-a powiedział, że nie rozumie znaku „STOP”, bo „to może znaczyć różne rzeczy, zależnie od kontekstu”.
W starym systemie Ziobry losowość polegała na tym, że los zawsze sprzyjał swoim. Sędzia miał być „wylosowany” z algorytmu, który znał tylko jeden informatyk i jeden minister. Gdy wylosowano trzykrotnie tego samego sędziego do sprawy Krystyny Pawłowicz, nikt nie zawołał egzorcysty, choć komputer ewidentnie był opętany.
Żurek więc poprawia system — robi to, co powinno być zrobione już lata temu. Wprowadza przejrzystość, prostotę — coś, co można by nazwać praworządnością, gdyby to słowo nie było w Polsce uważane za obelgę.
A wtedy z Pałacu Prezydenckiego dobiega wrzask: „Zamach na demokrację!”. Bo w tym kraju wszystko jest zamachem – nawet porządek.
Profesor Łętowska, z tym swoim cudownie suchym spokojem, mówi: „Byłoby lepiej, gdybyśmy mieli dobrze funkcjonujący Trybunał Konstytucyjny”. To jak powiedzieć: „Byłoby lepiej, gdyby Titanic nie miał dziury”. Ale nie, zamiast Trybunału mamy polityczne karaoke, gdzie każdy śpiewa o konstytucji w innym tonie.
Nawrocki w tym czasie tłumaczy, że broni „idei wolnych sądów”. Ten sam Nawrocki, który jeszcze niedawno uznawał sędziów niezależnych za element obcy w tkance państwa. Teraz – proszę bardzo – strażnik demokracji. To tak, jakby wilk otworzył blog kulinarny o weganizmie.
Minister Żurek mówi, że nie da się wciągnąć w polityczne zabawy. I widać, że mówi poważnie, bo wygląda na człowieka, który naprawdę nie ma czasu na teatr. To nie jest facet od fajerwerków – raczej od gaszenia pożarów po ludziach, którzy bawili się benzyną.
Tymczasem komentatorzy z prawej strony wyją, że to zamach na „neosędziów”. Cudownie! Wreszcie ktoś zauważył, że mamy nowy gatunek – pół-sędzia, pół-mit. Neosędzia nie lata, ale unosi się nad paragrafem. Nikt go nie powołał, ale on i tak orzeka. To trochę jak z duchami: nie widać, ale lepiej nie prowokować.
W tej całej awanturze Ewa Łętowska jest jak nauczycielka w klasie pełnej rozwrzeszczanych uczniów – spokojnie przypomina, że zasady istnieją po coś. I że jeśli ktoś łamał prawo, to nie może teraz udawać ofiary, bo – jak mawiali starożytni Rzymianie – „nie można czerpać korzyści z własnego bezprawia”. W tłumaczeniu na współczesny język polityki: „Nie możesz zburzyć domu i domagać się odszkodowania, że ci dach przecieka”.
A więc mamy oto Polskę 2025: profesor tłumaczy logikę, minister tłumaczy prawo, a prezydent tłumaczy się z emocji. Prawdziwy festiwal tłumaczeń.
I w tym wszystkim Żurek robi swoje – nie krzyczy, nie kłania się telewizji, nie robi z prawa kabaretu. Tylko działa. Co w tym kraju jest już wystarczająco rewolucyjne.
PODSUMOWANIE:
Ewa Łętowska przypomina, że los to nie jest nazwisko znajomego ministra.
Waldemar Żurek robi reformy jak chirurg – czysto, precyzyjnie i bez udziału telewizji publicznej.
Prezydent Nawrocki krzyczy „zamach!”, bo ktoś wreszcie przeczytał ustawę.
A PiS, jak zwykle, gra w ruletkę – tylko zamiast kulki, w bębnie wiruje zdrowy rozsądek.
Polska scena polityczna znów wygląda jak gra planszowa: jedni losują paragrafy, inni udają kostki, a profesor Łętowska siedzi z boku i mówi: „Dzieci, to nie tak się gra”.
KONIEC LOSOWANIA. PROSZĘ O SPOKÓJ NA SALI.
Krzysztof Bielejewski
Autor opublikował wcześniej ten komentarz na swoim profilu FB KZ Bielejew Sky