„Skoro to co się wydarzyło w przeszłości,
było możliwe w kraju Kanta, Goethego i Beethovena,
oznacza to, że może się zdarzyć wszędzie”
Aharon Barak
Premier Donald Tusk wspomniał ostatnio nieco enigmatycznie i nie rozwijając szerzej swojej wypowiedzi, „o działaniach w kategoriach demokracji walczącej”. Co może więc kryć się pod tym terminem w polskich warunkach? Tylko figura retoryczna, czy może koncepcja zasługująca na szczególną uwagę, w obecnej patowej sytuacji „tańca na gruzach państwa prawa” pozostawionych w spadku po trwającej 8 lat bezwzględnej wojnie z Konstytucją oraz z bezwzględnym przejmowaniem państwa i jego instytucji, których skala i konsekwencje dopiero teraz zaczynają do nas (i do Donalda Tuska) docierać?
Gdy Premier państwa polskiego wspomina o „demokracji walczącej”, musimy stawiać sprawę jasno, że „demokracja walcząca” nie może być sprowadzona wyłącznie do dobrze brzmiącego sloganu. Ta koncepcja stawia bowiem na porządku dziennym fundamentalne pytania o to, jak rozumiemy naszą polską demokrację, jej instytucje, co jesteśmy w stanie dla niej i w jej oraz ich obronie zrobić oraz o gotowość podjęcia takich działań.
Nie zapominajmy: “To może zdarzyć się wszędzie”
Działanie nakierowane na niszczenie Konstytucji i jej fundamentów legitymizują działania obronne państwa, które ingeruje w sferę „wolności” osób czy grup, które lekceważy konstytucyjne podstawy porządku prawnego. Żadna konstytucja nie może być interpretowana jako pakt samobójczy. Musi walczyć o samą siebie! Termin „demokracja walcząca” (ang. militant democracy; fr. la démocratie militante; niem. streitbare demokratie) został stworzony w 1937 r. przez amerykańskiego politologa Karla Loewensteina, który był uchodźcą z nazistowskich Niemiec. Loewenstein (mając w pamięci sposób dojścia do władzy Hitlera wykorzystującego słabość Republiki Weimarskiej) podkreślał, że „demokracja nie może stać się koniem trojańskim, dzięki któremu wróg wkracza do miasta”. Myśl Loewensteina odcisnęła piętno nie tylko na konstytucyjnym systemie powojennych Niemiec, gdzie „demokracja walcząca” stanowi jeden z fundamentów konstytucjonalizmu, ale także na wyborach innych państw powojennej Europy. Pomne tragicznej historii, państwa uznały za wskazane działać prewencyjnie i antycypując bronić swoich systemów demokratycznych przed zamachami i atakami od wewnątrz, zamiast czekać aż system zostanie rozmontowany przez siły mu wrogie w oparciu o mechanizmy demokratyczne. Należy podkreślić, że gdy demokracja walczy ze swoimi przeciwnikami, nie sięga poza instrumenty pozaprawne, nie wychodzi na zewnątrz systemu, ale wykorzystuje możliwości i opcje, które należą do systemu demokratycznego i z którego państwo ma obowiązek korzystać. „Demokracja walcząca” nie jest więc wyjątkiem od demokracji, ale jej integralnym elementem. Kierując ostrze przeciwko osobom lub grupom jej wrogim wzmacnia system demokratyczny, a nie osłabia go.
Jest oczywiste, że każdy akt wykluczenia z dyskursu publicznego (czy to osób, grup czy poglądów przez nie głoszonych) z powołaniem się na konieczność ochrony pewnych wartości uznanych za podstawowe dla systemu, stawia na porządku dziennym szereg problemów i pytań. Dotyczą one jednak raczej sfery stosowania i interpretacji prawa w konkretnym przypadku nie podważając samej zasady, że system demokratyczny musi być w stanie się bronić przed swoimi wrogami. System demokratyczny musi być tak skonstruowany, aby móc się obronić przed atakami na swoją istotę, a nie tylko zapewniać swobodny głos przy wyborach. Nie można korzystać z Konstytucji (np. z wolności słowa) dla niweczenia praw i wolności, które ta sama Konstytucja gwarantuje.
Demokracja walcząca a „sprawa polska”. Lekcje z przeszłości
Wydarzenia 2015 – 2023 w Polsce boleśnie pokazały, że rozróżnienie pomiędzy rzekomo nieszkodliwym niedemokratycznym programem pozostającym w sferze deklaracji i słów a niedemokratycznymi metodami osiągnięcia swoich celów nie sprawdziło się z katastrofalnymi dla III RP konsekwencjami. Proces przejmowania państwa prawa pod pozorami przestrzegania demokracji często zaczyna się od słów. Jedynie słuszna opcja polityczna (wówczas na tym etapie jeszcze w opozycji) atakuje przeciwników politycznych jako zdrajców i kolaborantów. Przeciwnik polityczny staje się wrogiem, który nie ma prawa brać udziału w życiu publicznym i walczyć o mandat demokratyczny. Spór polityczny – sól demokracji – jest w konsekwencji eliminowany, skoro tylko jedna strona sceny politycznej jest prawomyślna, rozumie ludzi i reprezentuje ich interesy. Cała reszta jest wykluczana. Wobec nienawistnego sposobu uprawiania polityki i odrzucania reguł demokratycznej gry system demokratyczny nie może nie reagować i czekać, aż słowa staną się zaczynem konkretnych działań politycznych.
Amerykański politolog Juan Linz już w latach 80. XX wieku pisał o tym, jak zachowania polityków mogą albo demokrację wzmocnić, albo ją zniszczyć. Wyróżniał “nielojalną opozycję” i “półlojalne zachowanie”. „Nielojalna opozycja” to taka, która odmawia legitymizacji systemowi demokratycznemu i konstytucji. Jest gotowa użyć manipulacji i kłamstwa, by walczyć z przeciwnikami politycznymi, których traktuje jak zdrajców i przedstawicieli obcych interesów. “Półlojalne zachowanie” ma z kolei miejsce, gdy polityk zachęca, toleruje, traktuje z przymrużeniem oka i uzasadnia działania, które przekraczają granice pokojowego i zgodnego z obowiązującym prawem działania politycznego w demokracji.
Kierując się tymi wskazówkami łatwo było więc ocenić, którzy aktorzy polskiej sceny politycznej mieścili się w granicach akceptowalnej krytyki państwa i jego organów oraz zasługiwali na korzystanie z przywilejów, jakie daje im system demokratyczny. Nie ma żadnej wątpliwości, że PiS zawsze było klasycznym przykładem nielojalnej opozycji. Odrzucało obowiązujący w Polsce system prawny i Konstytucję z 1997 r., której nigdy nie akceptowało jako swojej. W konsekwencji z definicji ustawiało się w opozycji do jej wartości i obowiązujących w niej zasad. Pogardliwie mówiło o zmianach po 1989 r. jako wyniku zgniłego kompromisu okrągło-stołowego. III RP była państwem obcym, fantazmatem, a więc należy ją i jej instytucje unicestwić, a w ich miejsce zbudować nowe, lepsze. Prawo i Sprawiedliwość tolerowało bojówki faszystowskie, siało nienawiść, zachęcało do agresywnych zachowań w ramach tzw. “marszy niepodległościowych”. Wykluczało ze wspólnoty. Piętnowało. Antagonizowało. Do języka dyskursu publicznego zostały wprowadzone terminy „odzyskamy”, „zdobędziemy”, „zakończymy okres zniewolenia” etc. Antagonizm, nienawiść i brak akceptacji dla innych, ponieważ są „inni”, stały się cechami charakterystycznymi narracji, która zdominowała ciemne dla państwa prawa lata 2015 – 2023. To nie była tylko dopuszczalna krytyka przeciwnika politycznego właściwa każdemu systemowi demokratycznemu, który akceptuje spór w granicach obowiązującego prawa i systemu konstytucyjnego. Raczej chodziło o odrzucenie i zdezawuowanie wroga, który nie ma prawa nawet istnieć i walczyć o mandat demokratyczny.
Gdy więc w końcu PiS przejęło władzę, przeprowadziło antykonstytucyjny zamach stanu, ponieważ tego wymagał program głoszony od wielu lat, o którym wszyscy wiedzieli … A jednak mimo tych wszystkich znaków, obowiązujący w Polsce system demokratyczny przyzwalał i odwracał głowę, akceptując „konia trojańskiego” pasącego się na łące demokracji liberalnej III RP i równocześnie gardzącego nią i postrzegającego w niej swojego śmiertelnego wroga. Gdy koń podniósł głowę i został w końcu wpuszczony „do miasta”, zrobił to, co zrobił: zmienił jego konstytucyjny profil.
Dlaczego więc działania obronne i wyprzedzające nie nastąpiły wcześniej? Przyczyn było wiele. Prymitywizacja życia publicznego, upadek elit politycznych, które nie kierowały się dobrem państwa i nie wychodziły swoją wyobraźnią poza najbliższe wybory i sondaż, ale wszystko sprowadzały do bieżącej polityki zarządzania problemami, a nie rządzenia. Debata na temat dobra wspólnego i państwa była pozorowana i sprowadzana do rytualnego tańca poprawności politycznej. Zamiast myślenia w kategoriach obrony dobra wspólnego (Rzeczypospolitej), dostawaliśmy wygodną krótkowzroczną politykę nierobienia nic i trwania w błogim przekonaniu, że demokracja obroni się sama. W tych warunkach, prawdziwe przesłanie „demokracji walczącej” – ochrona podstaw systemu i wartości demokratycznego państwa – nigdy nie były rozumiane i doceniane.
Dzisiaj łatwo zapomnieć o straconych szansach rozliczenia działań pierwszego rządu PIS, gdy był na to czas. Do postawienia ówczesnego Ministra Sprawiedliwości (i późniejszego architekta zniszczenia polskiego wymiaru sprawiedliwości w latach 2015 – 2023), przed Trybunałem Stanu zabrakło 5 głosów posłów, którzy nie przyszli na posiedzenie Sejmu. Organy państwa III RP mogły bronić demokracji na wiele sposobów. Nie tylko delegalizując i piętnując antydemokratyczne partie i ruchy, ale także odmawiając np. marszów czy zgromadzeń, których jedynym i głównym celem jest kwestionowanie ustroju państwa i jego konstytucyjnych podstaw, czy szerzenie nienawiści. Czekanie w bierności i w naiwnym przekonaniu, że system demokratyczny powinien być na tyle otwarty i tolerancyjny, aby te wszystkie akty wrogości wobec siebie akceptować, było receptą na katastrofę. Gdy w końcu liberalna Polska zaczęła rozumieć swoje zobowiązanie do działania obronnego, było już niestety za późno. Nastąpiło długich ciemnych 8 lat…
Nie chodzi jednak w tym miejscu o wyliczanki i przerzucanie się winą. Dzisiaj to już niczego nie zmieni, a patrzenie w przeszłość ma obecnie inną funkcję do spełnienia niż rozpamiętywanie straconych szans. Raczej niezbędne jest dzisiaj zrozumienie zgubnej reguły, która wcześniej rządziła jednostkowymi przypadkami: w przeszłości kalkulacja polityczna zwyciężała nad wiernością wobec Konstytucji. Raczej dzisiaj, jutro i pojutrze, demokratyczne państwo musi umieć antycypować i zachowywać czujność wobec zagrożeń, a nie czekać biernie na to, co się może wydarzyć. Czasami oczekiwanie na zagrożenie jest początkiem końca i wyrazem naiwności systemu demokratycznego. Państwo nie może czekać z interwencją obronną do momentu, w którym partia polityczna obejmie władzę i zacznie wprowadzać nowe porządki niezgodne z obowiązującą Konstytucją. Pomiędzy słowami nienawiści i brutalnej kontestacji rzeczywistości a konkretnymi działaniami przebiega bardzo cienka linia. Państwa demokratycznego nie stać jednak na testowanie jej przebiegu, ponieważ może się okazać, że otrzeźwienie i działania obronne przyjdą zbyt późno, albo … wcale. Gdy zagrożenie dla demokracji jest w sposób wystarczający udokumentowane i grożące, trzeba działać „tu i teraz”. To jest lekcja z historii, którą w Polsce zlekceważyliśmy już raz.
W 2024 r. i później nie możemy do tego dopuścić po raz drugi.
Gdy Premier Donald Tusk powołuje się na „demokrację walczącą”,
ufajmy, że rozumie dobrze, co się pod tą koncepcją kryje. „Demokracja walcząca” jest perłą w koronie systemu demokratycznego i ostatecznym wyrazem tolerancji. Może jednak spełnić swoją pożądaną funkcję tylko wtedy, gdy elity polityczne rozumieją przypadający na nie element zobowiązania do ochrony państwa demokratycznego oraz jego istoty i działają ponad podziałami politycznymi; gdy są wierne wobec systemu i jego fundamentów oraz są gotowe korzystać z możliwości, które ta koncepcja im daje. Ma to kluczowe znaczenie, ponieważ w polskim dyskursie publicznym nigdy nie rozumieliśmy, że „demokracja wyborcza/statystyczna” nie jest równoznaczna z prawdziwą „demokracją”. Prawdziwą demokracją nie jest tylko demokracja rządów większości spełniająca się co kilka lat w symbolicznym akcie głosowania. To ważny element, ale niewystarczający, aby o systemie mówić „demokratyczny”, skoro system może być demokratyczny w sensie formalnym, ale niedemokratyczny w sensie materialnym. Demokracja materialna to poszanowanie demokratycznych wartości jak prawa człowieka płynące z godności i autonomii jednostki, podstawowe zasady konstrukcyjne państwa, porządek publiczny, instytucje, podział władzy, poszanowanie prawa i inne. Nasza „demokracja walcząca” ma właśnie zapewnić, by te materialne fundamenty demokracji były przestrzegane także po wyborach i egzekwowane od tych, którzy je odrzucają. Gdy na szali jest los polskiej demokracji liberalnej, to trzeba działać w jej obronie w sposób zdecydowany “tu i teraz”, zapominając o (często) różnicach w programach politycznych i małych osobistych ambicjach.
Polska. Wczoraj. Dzisiaj i jutro
Aby wyzwanie demokracji walczącej było w Polsce A.D. 2024 dobrze zrozumiane jako niezbędna tarcza do obrony wartości demokratycznych, a nigdy tępy miecz do walce z przeciwnikami politycznymi (kimkolwiek oni są), musimy być jednocześnie świadomi kontekstu społeczno-historycznego właściwego Polsce, który nie ułatwia prawidłowej recepcji przez nas i aplikacji w Polsce przesłania i wyzwań, które kryją się za demokracją walczącą.
Po 1989 r. mottem przewodnim zmian była stopniowe odcinanie się od przeszłości komunistycznej: wzmocnienie sądu konstytucyjnego, wyeksponowanie państwa prawa jako meta zasady całego ustroju, uwypuklenie znaczenia niezawisłego sądownictwa etc. Państwo prawa było jednak budowane “od góry”, bez zwracania uwagi na to, w jaki sposób powstający nowy ład ustrojowy przekłada się na życie obywateli, jak jest przez nich rozumiany. Polska konsolidacja demokratyczna następowała w sferze deklaracji, tekstu i rozwiązań instytucjonalnych. Nie było prawdziwej dyskusji, po co są obywatelom sądy, jak sądy mają sądzić, a urzędnicy załatwiać sprawy, aby budować swoją społeczną legitymizację, na czym polega uznanie Konstytucji za najwyższe prawo RP etc. Odpowiedzią na problem(y) miało być tworzenie nowych instytucji i uchwalanie nowych regulacji prawnych. Odpowiedzialni za zmiany w Polsce nie do końca doceniali znaczenie procesu, który musi towarzyszyć tworzeniu coraz to nowych instytucji. Lekceważyli zasadę, wedle której wykonywanie przez instytucje ich mandatu i kompetencji ma budować legitymizację społeczną nie tylko dla instytucji, ale w równym stopniu dla prawa, które te instytucje stosują. Nawet najlepiej skonstruowane instytucje muszą upaść, gdy atakowi ze strony sił nieliberalnych towarzyszy brak społecznego zrozumienia dla powodu, dla którego te instytucje istnieją, co i jak robią oraz jakie mają znaczenie w życiu codziennym obywateli. Prawo i instytucje pozbawione społecznego zaufania i akceptacji są jak zamki budowane na piasku.
Dramatyczne konsekwencje takiego odgórnego procesu widzieliśmy, gdy państwo prawa zostało w latach 2015 – 2023 bez większych problemów rozmontowane w imię nieograniczonej woli większości. Głos obywatelski w obronie instytucji był i jest ledwo słyszalny, ale czy mogło być inaczej i czy mieliśmy podstawy oczekiwać więcej, skoro Polak nigdy nie miał okazji nauczyć się reguł demokracji i przyjąć obowiązków wobec wspólnoty? Wcześniejsze 50 lat komunizmu nie sprzyjało budowaniu partycypacji i zaufania do państwa i prawa, o krótkim 20 – leciu międzywojennym nie wspominając. 123 lata rozbiorów z kolei uczyło nie szacunku, ale raczej gloryfikowało opór i nieposłuszeństwo wobec prawa (obcego) i państwa (nieswojego). Z kolei po 1989 r., poza krótkim wzmożeniem obywatelskim w pierwszej połowie 1989 r., głos obywateli ograniczał się do symbolicznego oddania głosu w czasie wyborów, a kolejne cykle polityczne były zdominowane przez walkę polityczna “na górze” i technokratyczne podejście do odgórnej konsolidacji demokratycznej według logiki “potrzebujemy więcej instytucji” i nowych przepisów prawa. W tym samym czasie Polacy rzucili się w wir walki o swoje w wymiarze urządzania własnego życia i dostatku materialnego, tylko sporadycznie spoglądając w kierunku “rozpolitykowanej Warszawy”. Zasad gospodarki rynkowej uczyliśmy się znacznie szybciej niż reguł życia w demokracji. Gdy więc PIS przeprowadził “sprawne” i metodyczne przejęcie państwa, instytucje padały przy milczącej aprobacie opinii publicznej. Konsolidacja demokratyczna była oparta na słabych podstawach obywatelskich. Opinia publiczna dosyć łatwo uwierzyła w czarno – białe przesłanie, że TK był faktycznie sądem elit, sądy zawsze były przeciwko tobie etc. Cnoty demokracji liberalnych w postaci tolerancji, poszanowania odmienności i pluralizmu, nigdy nie stały się elementem codziennego życia Polaka. Wrota dla “dobrej zmiany” i powrotu polskich resentymentów i demonów, tylko chwilowo wyciszonych w czasie marszu do Europy po 1989 r., zostały uchylone na oścież…
Co jest więc nam potrzebne, aby państwie prawa dać w Polsce jeszcze raz szansę i wierzyć, że to może być istotnie nowy początek? Może nią być prawidłowo rozumiana „demokracja walcząca” pod warunkiem, że przyjmiemy ją jako koncepcję nobilitującą. Jest bowiem sprawdzianem poszanowania dla prawa i państwa prawa, jego podstawowych zasad i instytucji. Aby go zdać i zdawać codziennie, musimy słyszeć swój głos, nie bać się rozmawiać o wartościach i państwie, oraz występować w jego obronie. Dla nas to wielkie wyzwanie i zobowiązanie obywatelskie, a dla polityków przestroga i apel o wyobraźnię, odpowiedzialność i szacunek dla państwa i systemu, którego są tylko przejściowymi sługami. Państwo prawa i jego system konstytucyjny są zawsze czymś większym i ważniejszym od chwilowego układu politycznego. W Polsce A.D. 2024 te wyzwania i zobowiązania są tyleż aktualne, co i niepokojące, bo wytrącają z błogiego samozadowolenia i zmuszają do samokrytycyzmu. Czy odrobiliśmy lekcję z demokracji walczącej i czy jesteśmy gotowi rozpocząć dyskusję, w jaki sposób demokracja walcząca stawia przed nami prawnikami, politykami i obywatelami wyzwanie myślenia o demokracji, jej wartościach i prawie w kategoriach wyzwania i zobowiązania do wierności wobec naszego systemu konstytucyjnego i jego obrony, gdy jest atakowany od wewnątrz?
Gdy więc słyszę od Premiera „demokracja walcząca”, chciałbym w drugim zdaniu usłyszeć jej niezbędne dopełnienie w postaci „wierność wobec Konstytucji”. Wierność konstytucyjna to znacznie więcej niż przywiązanie do tekstu konstytucji, ponieważ konstytucja to znacznie więcej niż suchy tekst. To także wartości, instytucje i tradycja, których konstytucja jest wyrazicielem i rezerwuarem, a wierność jest lojalnością także wobec tych wartości. Wierność oznacza nie to, co Konstytucja robi ze mną, ale to, co ja robię z samym sobą i wokół siebie, aby być jej wiernym. Taka wierność jest postawą zaangażowania, poświecenia i poddaństwa o szczególnym znaczeniu, skoro ja jako obywatel i polityk poddaję się dyscyplinie dokumentu konstytucyjnego i zobowiązuje się go przestrzegać i bronić. Dzisiaj reformy legislacyjne nie mogą tracić z pola widzenia, że każdy przyjęty paragraf ma realizować cel podstawowy, czyli przywrócenie znaczenia kluczowym pojęciom naszego słownika obywatelskiego, które zostały odarte ze znaczenia i zmanipulowane w służbie bezwzględnej polityki: Konstytucja – sąd konstytucyjny – praworządność – integracja – szacunek – powaga prawa – godność i autorytet instytucji – podział władzy.
Dobra konstytucja, której demokracja walcząca ma służyć, jest dokumentem, w którym spotykają się przeszłość (skąd przychodzimy?), teraźniejszość (kim jesteśmy dzisiaj?) i przyszłość (dokąd zmierzamy?). Każdy z tych trzech elementów oddziałuje na siebie: teraźniejszości nie możemy zrozumieć, jeżeli zapomnimy o przeszłości, przyszłości nie odkryjemy, jeżeli źle odnajdziemy siebie dzisiaj. Każdy z nich musi być analizowany w sposób całościowy, tj. z uwzględnieniem rzeczy dobrych i złych. Wierność konstytucyjna powstaje na skrzyżowaniu praktyki, tekstu, interpretacji i kultury. Konstytucyjny dokument jako aspiracja zmierza do odzwierciedlenia nas w sposób najlepszy z możliwych, a nie perfekcyjny. Konstytucja powinna uchwycić ten obraz, ale nigdy jej się to w pełni nie uda, ponieważ „my, naród” podlega stałym zmianom i ewolucji równolegle z dokumentem konstytucyjnym. Konstytucja RP i jej wartości mają charakter ponadgeneracyjny, ponieważ aspirują do tłumaczenia, skąd my, Naród Polski, przychodzimy, gdzie jesteśmy i dokąd zmierzamy. Mądra preambuła do Konstytucji RP z 1997 r. podkreśla znaczenie ponadtysiącletniej polskiej historii, różnorodności i szacunku dla wszystkich. Nasza wierność wobec Konstytucji RP musi być więc definiowana przez zakotwiczenie w przeszłości, rozwijanie i wzrastanie w teraźniejszości oraz przechodzenie w przyszłość. Takie połączenie patrzenia w przeszłość i w przyszłość jest cechą charakterystyczną dobrych konstytucji, które opierają się na tekście, kontekście i tradycji. Międzypokoleniowe paktowanie między tym, co było, co jest i co będzie, jest wyzwaniem dla każdej generacji, która musi wyciągać na światło dzienne konsekwencje zobowiązań wyrażonych w dokumencie konstytucyjnym. Wierność nie ma jednak nic wspólnego z bezkrytyczną recepcją historii, w której „my, Naród Polski” jawimy się wyłącznie jako zwycięzcy. Prawidłowo rozumiana wierność oznacza uznanie, że nasza tradycja to także porażki i ciemne strony. Przyznanie się do porażki nie znaczy jednak, że powinniśmy się obawiać jej dzisiaj. Porażka jest elementem wierności, gdyż nie ma konstytucji idealnych. Każda bowiem konstytucja musi być wypadkową niedoskonałej przeszłości, niepewnej teraźniejszości i wyidealizowanej przyszłości. O ile przeszłość jest kluczem do przyszłości, o tyle jej znaczenie sięga znacznie głębiej. Sięgamy do przeszłości nie dlatego, że zawiera ona wszystkie rozwiązania naszych obecnych problemów, lecz dlatego, że jest rezerwuarem naszych wspólnych zmagań i zobowiązań. Jako taka, przeszłość zawiera nieocenione źródło informacji o nas samych, w czasie, gdy spieramy się o najważniejsze kwestie, których i tak nie będziemy w stanie rozstrzygnąć raz na zawsze.
Gdy więc słyszę „demokracja walcząca” chcę także widzieć i czuć, jak wprowadzane zmiany i rozwiązania legislacyjne odbudowujące „szacunek dla prawa” są nakierowane na osiągnięcie zamierzonego celu, definiowanego nie tylko jako przywrócenie praworządności, ale także jako żmudne budowanie kultury wierności konstytucyjnej i zaufania dla instytucji. Niech nasze skupienie się na konstytucji i jej wartościach stanie się jedyną perspektywą, punktem odniesienia i językiem, dzięki którym, cytując amerykańskiego konstytucjonalistę J. Balkina: “Osiągniemy stan pewnej wizji tunelowej: odetniemy się od innych wizji (dosłownie: ‘możliwości’), które przemawiałyby innym językiem i oferowałyby inne myślenie, odetniemy się od światów, w których Konstytucja jest tylko jednym z wielu dokumentów … Aby tak myśleć i mówić, oraz skupić naszą uwagę na Konstytucji, aby być jej wiernym, a nie jakiejś innej rzeczy, musimy zaryglować drzwi, zgasić światła, zablokować wejścia”.
Symboliczne odczytywanie Konstytucji w duchu obrony nie tylko jej normatywnej treści, ale w równym stopniu aksjologicznej integralności, musi nam towarzyszyć na każdym kroku. Bez tego bowiem „demokracja walcząca” stanie się zaprzeczeniem samej siebie, stając się mieczem, a nie tarczą. Demokracja walcząca bez wierności jest ślepa i może być niebezpieczna. Wszystkim kwestionującym pożyteczność „demokracji walczącej” a odwołanie do „wierności konstytucyjnej” kwitującym wzruszeniem ramion, dedykuję otwierające słowa A. Baraka byłego Prezesa Sądu Najwyższego Izraela. Demokracji, Konstytucji i państwa prawa nigdy nie możemy traktować jako danych raz na zawsze. Musimy o nie walczyć i je chronić. One się nie obronią same. To może być najważniejsza lekcja dla tych, którzy w Polsce A.D. 2024 szukają powrotu na „ścieżkę Konstytucji”, i przestroga na przyszłość. Przed 2015 r. Polska demokracja liberalna już raz zawiodła samą siebie samozadowoleniem, brakiem czujności i działania obronnego wtedy, gdy był na to czas. Wobec wrogów demokracji i państwa prawa trzeba bowiem działać razem, sprawnie i czytelnie ogniskować swój wysiłek wokół obrony wartości konstytucyjnych i nazywać zagrożenia po imieniu. Trzeba odłożyć do lamusa wygodne „to się na pewno nie wydarzy u nas”, bo to się właśnie u nas wydarzyło… Czas, aby zacząć tak mówić i twardo bronić państwa prawa i reguł demokracji liberalnej oraz ostrzegać innych. Jeśli w Polsce ma być lepiej, to powinien być nasz najważniejszy drogowskaz na 2024 r. Tylko wtedy konstytucja stanie się KONS-TY-TUC-JĄ, a „państwo prawa” czymś więcej, niż pustą i odmienianą przez wszystkie przypadki przez polityków zbitką dwóch słów.
Dobrze rozumiana „demokracja walcząca” ma w tej walce szczególną rolę do spełnienia.
Tomasz Tadeusz Koncewicz*
*Profesor prawa, kierownik Katedry Prawa Europejskiego i Komparatystyki Prawniczej Uniwersytetu Gdańskiego, adwokat, członek Editorial Board Oksfordzkiej Encyklopedii Prawa. Zasiada w Radzie Fondation Jean Monnet pour L’Europe w Lozannie.