Kupiłem wykałaczki. Nie, nie po to, żeby dłubać nimi w gębie. Wykałaczki musowo trzeba posiadać, jak się korzysta z telewizji kablowej firmy Play. Właściwie nie wiem dlaczego nie dają ich od razu w zestawie z dekoderem najnowszej generacji. One powinny chodzić z nim w zestawie. Nawet za dopłatą. Byłoby prościej, szybciej i bez nerwów.
Firma Play przejęła onegdaj firmę UPC, z której usług od lat korzystałem. Zorientowałem się, gdy jakość usług na odcinku telewizji kablowej gwałtownie spadła. Jeszcze będąc nieświadomym skutków fuzji udałem się do punktu serwisowego (nadal pod szyldem UPC) z prośbą o wymianę pilota, który był się zepsuł. Bez żadnych ceregieli i zwłoki wymieniono mi go na nowy. I wszystko byłoby w porządeczku, gdyby nie niewielka kolejka, w której musiałem chwilę poczekać na ową wymianę. Wtedy nasłuchałem się narzekań (ja wówczas nie miałem do nich żadnych powodów) na jakość właśnie. Nie skojarzyłem tego z nowym właścicielem, dopóki ktoś z serwisu nie powiedział nazbyt głośno do klientki: „Nie jest Pani jedyna, reklamacji mamy po przejęciu coraz więcej”. Puściłem to mimo uszu – mnie nie dotyczy.
I tak było dopóki nie uległem presji działu marketingu Playa i własnej, przyznaję, niskiej chęci zysku. Zadzwonili zaoferowali zmianę umowy (bo jednak trochę żalu miałem do UPC, że płacę jako klient z wieloletnim stażem więcej niż nowi) na tańszą z dostępem do większej liczby kanałów, a wśród nich do paru sportowych, które mnie interesowały. „Proszę uprzejmie” – powiedzieli – „Przyjdzie technik i wymieni Panu dekoder na najnowszy model. Bezpłatnie!”. Darmo, to trzeba brać!
Technik przyszedł, zainstalował nowy sprzęt i dopiero jak wychodził poinformował, że oto teraz będę miał telewizję przez internet.
Ponieważ był gburem, który nie bardzo chętnie objaśniał mi wcześniej obsługę dekodera i kolejnego nowego pilota, nie zadałem, niestety, pytań o skutki tej technologicznej zmiany. Do tej pory na internet nie narzekałem, więc nie podejrzewałem żadnego podstępu.
No i się zaczęło. Nowe kanały mogłem oglądać, rachunki były niższe, internet działał, ale… Pojawiły się częste, uporczywe luki w przekazie telewizyjnym. Ekran czerniał, a w jego centrum kręciło się kolorowe kółko i komunikat: brak Internetu. Początkowo sądziłem, że to może jakieś lokalne drobne awarie na osiedlu. Ale router funkcjonował, a telewizja nie. Kiedy podczas transmisji zawodów lekkoatletycznych ciemność i kółko pojawiły się, gdy na starcie finału w blokach startowych uklękła Ewa Swoboda, nie wytrzymałem. Bieg trwał 7 sekund, a przerwa pewnie 30. Obraz powrócił, gdy zawodniczki schodziły z bieżni i zaraz zniknął ponownie. Złapałem za telefon i zadzwoniłem do operatora. Nie muszę dodawać, że wszyscy „konsultanci” byli zajęci, w kolejce byłem jedenasty i czas oczekiwań przekroczył pół godziny.
Zaparłem się i… sukces. Przebrnąłem przez informacje o RODO i ostrzeżenie o nagrywaniu rozmowy oraz przez sztuczną (ale nie nadmierną) inteligencję. I wtedy się dowiedziałem!
„Pan spojrzy na dekoder, tam jest taka mała dziurka. Trzeba w nią wsadzić wykałaczkę, nacisnąć i powinno być dobrze”. Trochę zgłupiałem, że tu wysokie technologie, postęp, cyfrowa cywilizacja, a tu, z przeproszeniem, wykałaczka. Której nie miałem. Więc pędem do sklepu, opakowanie wykałaczek, trafienie w dziurkę i… Jest! Na szczęście po Ewie Swobodzie był maraton, więc zdążyłem obejrzeć końcówkę. Teraz, mając zestaw wykałaczek, czuję się bezpieczny. Jak tylko ekran czernieje, wstaję z krzesła, podchodzę, celuję wykałaczką w dziurę, pstryk i jasność wraca.
Czyli nowe technologie, nowymi technologiami, ale bez wykałaczki ani rusz.
Piotr Dominiak
Cotygodniowe komentarze „Rejsy po gospodarce” prof. dr. hab. Piotra Dominiaka, założyciela i pierwszego dziekana Wydziału Zarządzania i Ekonomii Politechniki Gdańskiej ukazywały się na łamach prasy gdańskiej od początku lat 90. Obecnie prof. Dominiak publikuje je na swoim profilu na FB