Fakt, nabrałem się. Nie ja jeden. Nabrali się także generałowie, i nasi i amerykańscy. I pewnie wszyscy inni. Nabrali się także redaktorzy mediów z różnych krajów.
A więc Rosja znów górą, do czasu konfrontacji z rzeczywistością, z której wynikły dwie sprawy: że rosyjska armia to nie jest druga armia świata i to, że Rosja nie kończy się na Moskwie i Petersburgu.
Doświadczony korespondent prasowy oczywiście wiedział, że sto kilometrów za Moskwą, a więc – według lokalnych kryteriów, gdzie sto kilometrów to nic – tuż obok Placu Czerwonego są wiochy i miasteczka, w których woda jest ze studni, elektryczność bywa, ale niekoniecznie, a zamożność mieszkańców…Zamożność, śmieszne, bo niby po co rosyjscy żołnierze rabowali w Ukrainie sedesy, pralki, lodówki, dywany, meble i co tylko wpadło do łapy? I dlaczego się dziwili, że są drogi asfaltowe, a dom to nie musi być chałupa z desek pokryta papą i gałęziami? Tak, to wiedział doświadczony korespondent, ale redaktorów w jego gazecie to nie obchodziło, dla nich ważniejsze było co powiedział Putin. A my to czytaliśmy…
Wróćmy jednak do armii, przecież wojna trwa. Zabić cywila sama radość, dom zburzyć z armaty, czy z bombowca – przyjemność. Gorzej jak przyjdzie do starcia z wojskiem Ukrainy. Wtedy drzazgi lecą z wojsk pancernych Federacji Rosyjskiej.
Jednego nie można odmówić Rosjanom, a raczej ich władzom: kłamać to oni potrafią. Jest nawet takie powiedzenie: Moskwa nie wierzy łzom – raporty muszą informować, że wszystko idzie jak należy, choć każdy wie, że jest dokładnie odwrotnie.