Pan prof. UW Antoni Bojańczyk przechodzi ciężkie koleje losu w Sądzie Najwyższym. Do niedawna jeszcze mecenas, dziś uważający się za sędziego SN, nie może zrozumieć kilku prostych rzeczy. Nie może, albo nie chce pamiętać, tego co naprawdę ważne. Trzeba zatem pomóc.
Drogi Antoni ! (na pewną poufałość pozwalam sobie zważywszy na studiowanie na jednym roku prawa, jakiś już czas temu)
Po pierwsze Sąd Najwyższy i ogóle sądy, to nie wojsko, nie ma poboru. Decyzja o kandydowaniu w konkursie prowadzonym między innymi przez panów Dudzicza (tego samego, co go koledzy z tzw krs proszą już całkiem oficjalnie, żeby mniej bywał w tymże krs), Nawackiego (tego co to sam siebie bardzo lubi, czemu daje wyraz nawet na piśmie), Miterę (tego co to nie wiedział jeszcze niedawno czy prof. Gersdorf jest Pierwszym Prezesem SN) czy Drajewicza (tego co jest tytularnym wiceprezesem SO w Warszawie z całkiem realnym dodatkiem służbowym) zasiadających w nielegalnie wybranej krs, na podstawie niezgodnego z Konstytucją obwieszczenia Prezydenta RP o wolnych stanowiskach sędziów SN, przeprowadzanego według procedury obrażającej elementarne poczucie uczciwości i inteligencji wszystkich racjonalnie i niezależnie myślących ludzi, jest swobodną decyzją każdego, kto w tym bierze udział.
Po drugie, nie wypada zachowywać się jak małe dziecko. Naprawdę. Za swoje wybory ponosimy odpowiedzialność. Nie tylko prawną, ale także moralną, społeczną, towarzyską wreszcie. Czy naprawdę Antoni, uważasz, że nikt nie ma prawa dać Ci do zrozumienia, że uczestniczyłeś w wątpliwej prawnie procedurze konkursowej do SN? I że swoim udziałem w tej procedurze legitymizujesz bezprawne działania polityków?
Po trzecie. Jak by to delikatnie ująć? Jako Twój rówieśnik i zarazem zwykły sędzia sądów powszechnych będę sobie zawsze poczytywał za zaszczyt, gdy ktoś taki jak sędzia SN Stanisław Zabłocki poda mi dłoń na przywitanie. Sam bym nie śmiał pierwszy.
I na koniec powiem tak: Nie wypada sędziów SN, tych legalnie powołanych oczywiście, stawiać w sytuacji inżyniera Mamonia i jego żony, którzy chcąc nie chcąc musieli poznać niejakiego Sidorowskiego i wysłuchać jego opowieści o wyprawie do Hali Mirowskiej…