Cisza, straszna cisza tam, gdzie cały dzień słychać było krzyk, śmiech dzieci. Żeby zrozumieć tę ciszę trzeba było pójść na drugą stronę drogi, na nowy cmentarz w Biesłanie. Całe pole pełne grobów tapczanowych. Oswobodziciele strzelili z czołgu puszką z napalmem. A dzielni komandosi ratowali niedobitków zasłaniając się małymi ciałkami, bo jeszcze kto strzeli.
Ale Wissarion, miejscowy biznesmen, nie był cichy. Stał na czele Uczkoma, pierwszej organizacji biesłańskiej grupującej rodziny ofiar. Po prostu komitet rodzicielski. Wystarczyło go zapytać. Miał wiele do powiedzenia: Mamsuchow, Osuchow, ciągle te same nazwiska. I co oni robią? Łapówki biorą, a granic republiki przed terrorystami nie potrafią obronić. Ktoś rzucił: a może to Putin? I Wissarion zamilkł na chwilę: Przecież, gdyby ta butla po czajnikiem wybuchła – mówił – to też Putin…? Na twarzy Wissariona pojawił się wyraz zastanowienia. Że też człowiek od razu nie pomyślał! Mądry ten Wissarion.
A w Polsce? Na granicach świszczą różańce, żaden Belzebub się nie przeciśnie! Że Belzebuby już są, ale cicho siedzą? Że nie muszą przychodzić, bo sami im w łapki wpadniemy? I nawet napalmu nie będą musieli używać. Jakoś wśród pobożnych zabrakło zastanowienia. Zabrakło Wissariona.
Morał z bajeczki: nie, nie będzie morału. Sam się pojawi. I jak zawsze za późno.
Bajarz