Putin straszy, bo sam się boi i to bardzo. Straszy aneksją części Ukrainy i już przeprowadził tam śmieszne referenda, straszy brakiem gazu z nadzieją, że tego Zachód naprawdę się przestraszy, bo zima idzie, ale Zachód się nie przestraszył.
Straszy więc bronią atomową. Taką malutką, maciupeńką, taktyczną. Czy jest się czego bać? Czy my, Polacy powinniśmy już przetapiać słoninę na skwarki, bo ten atom taki gorący, że aż!
Oj, chyba nie, bo to wszystko strachy na Lachy. „Polaka Ruś Lachem mianuje. Strachy na Lachy[…]”, według słownika wileńskiego języka polskiego z 1861 r. to są próżne strachy. Dlaczego próżne, bo Lach i tak się nie boi.
Ktoś jednak się boi, skoro straszy. To Putin. A czego się boi? Swoich własnych ludzi się boi. Już po Moskwie jeżdżą samochody policyjne, czornyje worony, i zbierają ludzkie żniwo, potencjalnych konkurentów.
A jest ich sporo, bo jak inaczej rozumieć prezent dla wujka Wołodii na siedemdziesiąte urodziny? Wybuchowy prezent na moście krymskim, ulubionej zabawce Putina. Bo to znaczy, że Putin, car, a zarazem szef służb, zawiódł i sypie się cała struktura państwa przez służby opanowanego, a skoro wojna z Ukrainą tak bardzo nie idzie to i wojsko ma do tyłu. Czyli zawiodło wszystko, co składało się na państwo rosyjskie.
My, Lachy, możemy spać spokojnie, niech boi się Putin, tak jak w starej piosence śpiewanej jeszcze za I Solidarności przez Jana Tadeusza Stanisławskiego: Mówiła mi mama, bym nie bał się chama, bo cham to jest cham i boi się sam.