Dawid Sześciło pisze na stronie forumIdei/Blog, dlaczego nielegalne są samorządowe uchwały anty-LGBT i dlaczego mieszkańcy powinni mieć prawo do samodzielnego wszczynania sądowej kontroli nad tego typu działaniami władz terytorialnych.
Jak pogodzić wykluczanie grupy mieszkańców przez radnych z konstytucyjną definicją samorządu jako wspólnoty wszystkich mieszkańców danego terytorium?
Już około trzydziestu rad gmin, powiatów i sejmików województw przyjęło uchwały, które w dyskusji publicznej zyskały miano „uchwał anty-LGBT”. Różnią się one nieznacznie treścią, ale ich wymowa jest podobna. Chodzić ma o ochronę wspólnot samorządowych przed rzekomą inwazją wirusa o tajemniczej nazwie „ideologia LGBT”.
Wojewodowie są organem uprawnionym, a nawet zobowiązanym do działania, kiedy samorządy podejmują akty naruszające prawo. Powinni w takiej sytuacji wydawać tzw. rozstrzygnięcia nadzorcze, uchylające uchwały samorządowe. Wojewodowie z nadania obecnej ekipy rządzącej chętniej niż poprzednicy korzystają z tej kompetencji. Uchylali m.in. podejmowane przez rozmaite samorządy uchwały np. w sprawie stosowania nieopublikowanych przez obecną władzę wyroków Trybunału Konstytucyjnego czy dotyczące sprzeciwu wobec zmian ustawowych ograniczających zadania i kompetencje samorządów. Jednak w przypadku uchwał anty-LGBT wojewodowie zachowują milczenie, a jeden z nich (lubelski) nawet odznaczył medalami samorządy, które tego typu uchwały podjęły.
Niestety, prawo samorządowe – na co zwracaliśmy uwagę w raporcie – nie daje mieszkańcom prawa do samodzielnego zaskarżenia przyjmowanych przez samorząd uchwał do sądów administracyjnych. Trzeba wykazywać interes prawny, czyli udowodnić, że określona uchwała bezpośrednio, konkretnie i istotnie narusza prawa danej osoby. W przypadku uchwał anty-LGBT to karkołomne zadanie, bo sądy administracyjne bardzo restrykcyjnie podchodzą do kwestii interesu prawnego. Odmawiały już prawa do zaskarżania uchwał o dużo bardziej konkretnych skutkach. Prawa do skargi nie przyznano np. rodzicom dzieci z likwidowanego żłobka gminnego czy nauczycielom z zamykanej szkoły. W sprawie uchwał anty-LGBT jedyną nadzieją pozostaje Rzecznik Praw Obywatelskich, który – jak wiele na to wskazuje – rzeczone uchwały zaskarży.
Czy są ku temu podstawy prawne? Argumenty za uznaniem nielegalności wielu z tych uchwał są mocne, zwłaszcza biorąc pod uwagę orzecznictwo Naczelnego Sądu Administracyjnego w innych sprawach, gdzie organy samorządu podejmowały deklaracje o charakterze politycznym bez ścisłej podstawy ustawowej. W kilku orzeczeniach NSA sformułował dość rygorystyczne ograniczenia takiej aktywności samorządów. Nie miejsce tu na szczegółowe rozważania natury prawnej, jednak trzeba podkreślić, że kluczowe znaczenie ma wątpliwa podstawa prawna uchwał anty-LGBT. Po pierwsze, mogą one wykraczać poza zakres zadań poszczególnych samorządów, bowiem przepisy ustawowe nie przewidują żadnego zadania w postaci „powstrzymywania ideologii LGBT”, jak to określają uchwały. Po drugie, uchwały te mogą być traktowane jako nadużycie kompetencji rad. Wiele uchwał zawiera konkretne wytyczne na temat treści i form nauczania w szkołach, np. sprzeciwiając się wyznaczaniu w szkołach „latarników” (nauczyciele odpowiedzialni za reagowanie na dyskryminację na tle orientacji seksualnej) czy wykorzystywaniu w edukacji standardów WHO. Żaden przepis ustawowy nie daje radom podstawy do takiej ingerencji w program szkolny czy w sposób funkcjonowania szkoły.
Co jeszcze istotniejsze, uchwały te można uznać nie tylko za pozbawione podstawy prawnej, ale też za naruszające prawo. Chodzi zwłaszcza o złamanie konstytucyjnego zakazu dyskryminacji i nakazu równego traktowania wszystkich przez władze publiczne (art. 32 Konstytucji). W przypadku dyskutowanych uchwał, za ofiary dyskryminacji można uznać osoby LGBT.
Powie ktoś, że uchwały te nie dyskryminują nikogo, bo są skierowane przeciwko ideologii LGBT, a nie osobom LGBT. Jednak taka kontrargumentacja jest chybiona, bo rzekoma „ideologia LGBT” to nic innego, jak postulat równouprawnienia osób nieheteroseksualnych, czyli realizacja konstytucyjnego zakazu dyskryminacji. Deklarowanie przez radnych, że dana gmina czy powiat jest i pozostanie wolna od tak rozumianej „ideologii LGBT”, oznacza zakwestionowanie idei równouprawnienia i stanowi raczej mało wyrafinowaną próbę ubrania w zawiłą formę treści wymierzonej w konkretną grupę ludzi. Na tej samej zasadzie dyskryminujące byłyby uchwały o samorządzie wolnym od np. ideologii katolickiej. Nie wystarczy dokleić do grupy ludzi słowa „ideologia”, aby móc ich swobodnie dyskryminować czy wykluczać ze wspólnoty.
Poza wszystkim, znaczenie ma też konstytucyjna definicja samorządu jako wspólnoty wszystkich mieszkańców danego terytorium. To nie jest pusta deklaracja ideowa. Nakazuje ona władzom samorządowym szczególną troskę o to, aby na ich obszarze każda mieszkanka i każdy mieszkaniec czuli się u siebie i czuli się częścią wspólnoty. Nie jest we władzy radnych czy wójtów decydowanie, od kogo samorząd ma być wolny, niezależnie, czy chodzi o osoby LGBT, zwolenników tej innej partii albo wyznawców tej czy innej wiary.
W takich sytuacjach nic nie zastąpi niezależnej, sądowej kontroli nad działaniami władz samorządowych. Mieszkańcy powinni mieć prawo wszczynania takiej kontroli samodzielnie, nie czekając na wojewodów.
dr hab. Dawid Sześciło, adiunkt w Instytucie Nauk Prawno-Administracyjnych Uniwersytetu Warszawskiego, ekspert forumIdei Fundacji Batorego. Kierował przygotowaniem raportu Fundacji .
Dawid Sześciło