A zaczynało się tak niewinnie. Jarosław Kaczyński mówił, walcząc z uchodźcami, że niosą z sobą jakieś skorupiaki. Tłumaczono go, że to nie to samo, co „Żydzi, wszy, tyfus”, a jeśli, to przecież współcześni Polacy takich skojarzeń mieć nie mogą, bo marnie ich historii uczono.
Potem różańce śmigały na granicach, od wszelkiego złego.
Potem – całkiem niedawno – zatrzymano (a jakże, bez kajdanek się nie obyło) człowieka, który protestując przeciwko narodowcom zakłócającym ewent proukraiński krzyczał „precz z polskim faszyzmem”. On sam mówił, że policjanci w rozmowach prywatnych wyrażali oburzenie: bo przecież banderowcy!
Zebrałoby się tego znacznie więcej. I są tacy – na szczęście – którzy objawy draństwa zbierają i piętnują. Ostatnio jednak stała się rzecz niewyobrażalna: Trybunał Konstytucyjny orzekł, że jednak wolno dyskryminować ze względu na orientację seksualną. Pokrętny wyrok wielokrotnie już omówiono. Idźmy dalej, będzie wolno odmówić usług czarnym, Żydom, smagłym, nieprawidłowo brodatym, jeśli tylko będzie ingerować w wolność sumienia i wyznania… usługodawcy.
Tylko czekać, aż pojawią się odrębne toalety publiczne, plaże, bary i restauracje… Wzorce są. Nie tylko sprzed dziesięcioleci za oceanem. Także sprzed dziesięcioleci w Europie. Czy będzie krok dalej?
Jakub Tau