Uważam, że politycy partii rządzącej, tudzież ich akolici i sympatycy, przesiąknięci są nastrojami dalekimi od optymizmu, by nie rzec – depresyjnymi. Inaczej być nie może, skoro ich wkroczenie na scenę polityczną odbyło się pod hasłami zrujnowanej Polski. To prawdopodobnie tłumaczy ich nieustanne naburmuszenia, kwaśne miny, notoryczny brak uśmiechu. Gdyby tylko! Prócz tego jesteśmy przez nich co rusz częstowani publicznie wypowiadanymi wulgaryzmami. Być może z tym wewnętrznie walczą, ale, jak się okazuje na zewnątrz, trudno im skutecznie wierzgać wobec tego, co noszą w sobie od lat – przegrywają więc w pojedynku ze słowami, które okazują się od nich mocniejsze (skądinąd to całkiem krzepiący obraz potęgi i siły języka). Przykłady z ostatnich tygodni to świry, szczury, ścierwo, szlampa… Imiona ich autorów same się ułożyły w obywatelską litanię. Stanisławie, Marku, Pawle, Cezary – prosimy, nie mówcie tak, nie mówcie tak do nas!
Przed kilkoma dniami pani Julia Przyłębska użaliła się na czasy, w których przyszło jej żyć. Ściślej rzecz biorąc powiedziała, że jest jej przykro, że dożyła takich czasów, kiedy sędzia zachowuje się politycznie. Trzymając się tej zadziwiającej konstatacji znajduję w niej kolejne potwierdzenie tezy o znacząco ponurym światopoglądzie jej otoczenia – mam oczywiście na myśli jej środowisko polityczne, bo przecież nie sędziowskie, z którym dawno zerwała. Zapewne wielu z nas zna piosenkę o refrenie „I`m sorry, so sorry” – jej słowa, chociaż dotyczą miłosnej triady (zaślepienia, przeprosin, wybaczenia) – wzruszają i krzepią, a to dzięki prostej frazie i pięknej muzyce. Na tym tle jakże odmiennie przedstawia się surowa proza przemyśleń z trybunalskich wyżyn…
Szef gabinetu politycznego premiera, Marek Suski, posiada średnie wykształcenie z zakresu technik teatralnych i krótki staż w Teatrze Wielkim – jego wiedza o scenie jest o wiele większa niż u przeciętnego śmiertelnika. Mamy to szczęście, że potrafi on, mimo trudnych, absorbujących i jakże skomplikowanych zajęć zawodowego polityka, znaleźć dla nas czas. Ostatnio stwierdził, że opozycja chce sprowokować policję i w ten sposób doprowadzić do rozlewu krwi. I chociaż była to mowa nie rymowana, prosto z ministerialnej głowy, to jednak powaga, z którą dowodził, świadczy o niewygasłym zainteresowaniu dla sztuk scenicznych, w których rozmaici gońcy i posłańcy co jakiś czas raczą króla, dwór i widzów różnorakimi nowościami z bliska i daleka – a to że wraże wojska dotarły już pod wieże albo w oddali tli się zarzewie buntu, i tylko czekać jak przybieży pod mury jakiś nieprawy, najlepiej szalony, pretendent do tronu. Od takiego zapowiadacza wymagany jest mocny głos i czujność na wszystkie strony, by się nie zaplątać w kurtynę. I choć kwestie do wygłoszenia są krótkie i nie wymagają mozolnego wkuwania, to jednak sława – o tak!, sława – zostaje na długo.
*Marian Sworzeń ur. 1954, prawnik, pisarz, członek PEN Clubu – jego najnowsza książka pt. „Czarna ikona – Biełomor. Kanał Białomorski. Dzieje. Ludzie. Słowa” została ostatnio nominowana do literackich nagród: Gdynia, Angelus i im. Józefa Mackiewicza