Niedawno w „Tygodniku Powszechnym”[1] prof. Marcin Matczak skomentował najnowszą próbę obalenia zgodności z Konstytucją RP przepisu ustanawiającego jedną z przesłanek warunkujących legalność aborcji (chodzi o „duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu”)[2].
Nie chcę w tym miejscu wyrazić ani aprobaty, ani dystansu względem konkluzji Autora o konieczności wyłączenia się sędziów od orzekania w tej sprawie. Gdy postanowiłem nakreślić – czy raczej: wystukać na klawiaturze – poniższe słowa, przyświecał mi inny zamiar. Mianowicie powodowała mną eschatologiczna troska o posłów, który podpisali się pod wnioskiem do TK, a którzy mogą przecież kiedyś poczuć na własnej skórze temperaturę panującą w znanej przestrzeni pozaziemskiej wybrukowanej dobrymi intencjami. (W tym miejscu, z ostrożności publicystycznej, minidygresja – sam nie uznaję intencji posłów za dobre, ale oni zapewne nie wątpią w moralną słuszność obranego celu, a nie mam przecież – i do posiadania go nie aspiruję – moralnego prawa kwestionowania tego ich przekonania).
Otóż cała ta operacja z wnioskiem wysłanym na Szucha[3] może obrócić się przeciwko promowanej przez nich idei szerszej penalizacji aborcji. Bardzo wielu Polaków (vide: „czarny protest” z października 2016 r.) nie chce nowelizacji obecnej ustawy, co więcej – odruch sprzeciwu wobec planów jej zaostrzenia potrafi nadzwyczajne ich rzesze zmobilizować do wyjścia na ulice. Zatem prawdopodobnie negatywna dla zakwestionowanego przepisu ustawy wypowiedź obecnego TK (udział antysędziów w składzie orzekającym nie pozwala na potraktowanie przyszłego owocu myśli prawniczej sędzi sprawozdawcy i spółki za wyrok niebudzący zastrzeżeń[4]) i tak wywoła wściekłość znacznej części społeczeństwa. Tym bardziej, że lektura dotychczasowego dorobku TK doby Julii Przyłębskiej i Mariusza Muszyńskiego (kolejność nazwisk powinna być odwrotna, ale pozostańmy już przy protokolarnej precedencji) potwierdza obawę, że tamtejsza grupa trzymająca władzę jest – mimo że bardzo stara się, aby postrzegać ją inaczej – niezdolna do stworzenia dzieła spójnego logicznie, w efekcie zaś – przekonującego imperio rationis. Przykładowo w sprawie o sygnaturze K 5/17 subtelny antysędzia sprawozdawca powiada tak: „Czteroletnia kadencja parlamentarzystów w składzie KRS zawsze zatem musi trwać 4 lata”. Jest to dosłowny cytat z fragmentu uzasadnienia, którego autor usiłował wykazać, że kadencja członków Krajowej Rady Sądownictwa – czterech posłów, dwóch senatorów i piętnastu sędziów – jest kadencją wspólną, a nie indywidualną. Przyznacie Państwo, że kaliber pocisków argumentacyjnych faktycznego lidera obecnej większości trybunalskiej budzi trwogę.
Przykłady kiksów w uzasadnieniach, a nawet w sentencjach orzeczeń, można by mnożyć. Polecam choćby lekturę niebudzącego wątpliwości formalnych, bo wydanego bez udziału antysędziów (co jednak, jak się okazuje, merytorycznie niewiele pomogło) wyroku w sprawie przepisów k.p.c., rzekomo dotyczących zagadnienia oceny prawidłowości procedur: wyboru sędziego TK oraz przedstawiania kandydatów na stanowiska Prezesa i Wiceprezesa TK, a także powoływania tychże[5]. Konia z rzędem temu, kto nie tylko dostrzega w art. 1 k.p.c. unormowanie wspomnianego zagadnienia, ale i będzie potrafił wykazać trafność swojego spostrzeżenia. Misja to karkołomna, karnista powiedziałby pewnie – usiłowanie nieudolne, i nawet Trybunał bez dublerów sędziów w składzie nie sprostał temu wyzwaniu, co dałoby się z pewnością wybaczyć, gdyby nie próba zamaskowania owego niepowodzenia, przyobleczona w postać wyroku zakresowego o niezgodności kontrolowanych przepisów z Konstytucją RP. Gorzej, że w punkcie 3 sentencji (!) zainstalowano niespodziewanie „Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, który prowadzi do wystawienia dokumentu” (o którym to dokumencie stanowi powołany tam przepis k.p.c.).
Czytelnik ma prawo poczuć się zdezorientowany i rozczarowany zarazem. Z jednej strony zaskakuje się go bowiem nietypowym jak na wyrok, intrygującym wątkiem, a z drugiej – wątek ten w sentencji nie zostaje rozwiązany, przez co nie sposób dowiedzieć się, czy Prezydent prowadzi do wystawienia owego dokumentu krokiem dostojnym, dziarskim czy może jednak flegmatycznym[6]. W rezultacie wrażenia są do pewnego stopnia podobne do tych z obejrzenia „Mulholland Drive” Davida Lyncha, z tym jednak istotnym zastrzeżeniem, że akurat w przypadku sztuki filmowej, w szczególności zaś tego reżysera, zaskoczenia są wpisane w scenariusz. I że film wielu widzom, w tym i piszącemu te słowa, bardzo się podoba. Wróćmy jednak do głównej myśli. Otóż jeżeli tak w pracy radzą sobie (czy właśnie raczej – nie radzą sobie) dr hab. Mariusz Muszyński, prof. UKSW oraz sędzia TK dr hab. Zbigniew Jędrzejewski, prof. UW[7], to strach się bać, co napisze na temat aborcji niezbyt doświadczona przecież w przygotowywaniu uzasadnień trybunalskich orzeczeń Julia Przyłębska, najwidoczniej pragnąca podreperować swoje niezupełnie imponujące statystyki[8]. Przypomnijmy, że dotąd merytorycznym rozstrzygnięciem zakończyło się aż jedno postępowanie, w którym była sprawozdawcą. Inna sprawa, że prezentowany przez nią dystans do tego szczególnie odpowiedzialnego obowiązku sędziego TK w zasadzie należałoby powitać z uznaniem, przynajmniej mając w pamięci nauki Hipokratesa. Zresztą praca w TK nie służy kondycji pani sędzi Przyłębskiej. W ciężkich bólach powstawał przecież ów jeden jedyny projekt uzasadnienia (w sprawie o sygnaturze Kp 4/15) i aż dwukrotnie powodem zmiany terminu ogłoszenia wyroku była jej zapaść zdrowotna. Wszelako Julia Przyłębska odzyskała wigor, a że dodatkowo jeszcze rezonu nie zwykła tracić bodaj nigdy, to podjęła rękawicę rzuconą przez posłów – zamierza przygotować projekt rozstrzygnięcia sprawy aborcyjnej.
Ambicję warto doceniać, ale warto też nie porywać się z motyką na słońce. Bardzo dziwię się posłom PiS. Wprawdzie człecza natura jest ułomna i pozostawanie u władzy każdemu zaburza percepcję rzeczywistości, ale żeby nie dostrzec widocznych i bez sięgania po monokl (nie mówiąc już o okularach) niedostatków sztuki prawniczej u ekipy rządzącej obecnie przy Szucha?! Toć przecie „koń jaki jest – każdy widzi”, jeśli zaś nawet ktoś nie widzi, to wystarczy, że odtworzy sobie w Internecie pewną tyleż słynną, co niesławną konferencję prasową w pięknym gmachu byłego kasyna oficerskiego[9]. A może klucz do zrozumienia postawy posłów PiS tkwi w pokładanej przez nich wielkiej wierze w człowieka? Cóż. Ich hab’ dieses Vertrauen nicht – odpowiedział, potrząsając ręką trzymającą teksty zignorowanych rezolucji Narodów Zjednoczonych, Joschka Fischer, zwracając się do tych członków własnej partii, którzy wzywali go do kontynuacji rozmów pokojowych ze Slobodanem Miloševiciem i sprzeciwiali się bombardowaniu Kosowa[10]. I w omawianej sprawie zaufanie polityków może zostać boleśnie zawiedzione. Gdy się daje małpie brzytwę, to nie należy spodziewać się chirurgicznego cięcia, tylko sieczki. (Ewentualnych zaniepokojonych – a kto wie, może nawet wzburzonych Czytelników – uspokajam: to metafora).
Przedstawiłem ponurą wizję rozwoju wypadków, ale pokuszę się i o krztę optymizmu. Może sprawdzi się powiedzenie, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło i dojdzie do loss-loss situation, tzn. wnioskodawcy przegrają na obu frontach i ani nie uspokoją swoich sumień, ani też nie zbiją na przeprowadzonej operacji zaplanowanego kapitału politycznego.
Po pierwsze, już teraz muszą tracić w oczach członków owych w założeniu niewątpliwie szczerze pro-life, w istocie zaś antyludzkich ruchów, którzy zapewne z trudem – jeśli w ogóle – akceptują wybór strachliwej ścieżki prowadzącej do zakazu aborcji. Zresztą postulowany przez posłów zakaz nie spełnia ich oczekiwań, bo nie obejmuje delegalizacji aborcji dokonywanej w związku z faktem, że kobieta padła ofiarą przestępstwa zgwałcenia. Czego jak czego zaś, ale akurat braku pryncypialności ruchom pro-life zarzucić nie sposób.
Po drugie (i ważniejsze), inicjatorzy mogą – naturalnie wbrew swoim intencjom załatwienia sprawy w białych rękawiczkach – jeśli nie zupełnie pogrążyć własne środowisko polityczne, to przynajmniej spowodować poważne dla niego straty. Znów bowiem, jak przy okazji „czarnego protestu”, znaczna część społeczeństwa się zagotuje. Niejako w bonusie może też wzrosnąć letnia przecież w odczuciu „statystycznego Polaka” temperatura sporu o TK. Jak na dłoni będzie widać, że sąd konstytucyjny nie zajmuje się abstrakcjami prawniczymi, tylko jest instytucją decydującą o losie potencjalnie każdego człowieka. A aborcja, o czym już była mowa, to temat – prócz tego, że obiektywnie ważny – także społecznie nośny. Mamy już, co prawda, pewne doświadczenia trybunalskie z aborcją. W głośnym orzeczeniu z 1997 r., ogłoszonym przez przewodniczącego składu orzekającego – prof. Andrzeja Zolla (zarazem sędziego sprawozdawcę) – Trybunał Konstytucyjny obalił dopuszczalność aborcji z tzw. przyczyn społecznych[11], uznając odpowiedni przepis ustawy za niezgodny z zasadą demokratycznego państwa prawnego. Była to zresztą wykładnia tyleż twórcza i widowiskowa[12], co niebezpieczna, bo mogąca w powszechnym odbiorze stworzyć niesłuszne wrażenie, że „demokratyczne państwo prawne” to konstytucyjny worek bez dna, który – niczym papier – wszystko przyjmie. Tamto orzeczenie nie wywołało jednak masowych manifestacji ulicznych, nie mówiąc już o rozruchach społecznych. Tyle że zostało ono wydane w innych czasach, gdy ani Polacy, ale nawet sam Mark Zuckerberg nie śnili o Facebooku i wszystkich zjawiskach społecznych, które z rozwojem Internetu się wiążą. Polska w roku 1997 i Polska w roku 2017 to dwie zupełnie różne Polski. Zatem Trybunał Konstytucyjny A.D. 2017 ma szansę pogłębić pędzący w szalonym tempie proces własnej delegitymizacji, a przy okazji też wybitnie zaszkodzić – gdyby oceniać rzecz z punktu widzenia celów „obrońców życia” – sprawie zakazu aborcji.
Jeżeli wnioskodawcy naprawdę sądzili, że ktokolwiek nabierze się na ich kiepski kamuflaż, to się mylili, i to grubo. Jak powiedziałby klasyk, „my to wszystko wiemy, my to znamy i nie z nami te numery, Ziobro!”. W odleglejszej zaś perspektywie nie można wykluczyć, że efektem szarży zmierzającej do szerszej penalizacji spędzania płodu będzie – o ironio! – spędzenie przepisów obowiązującej ustawy i zastąpienie ich nowymi, bardziej liberalnymi. Na pewno nie w tej kadencji parlamentu, pewnie nie w przyszłej, ale w końcu wahadło odbije. Czy tego sobie życzycie, PT posłowie? W chwili radości z – prawdopodobnie zgodnego z waszym wnioskiem – rozstrzygnięcia TK niech dźwięczy wam w głowach znany cytat: „Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy [tu] wchodzicie”.
Autor jest doktorantem w Katedrze Prawa Konstytucyjnego na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego. Komentarz prezentuje wyłącznie jego prywatne opinie.
[1] Zob. M. Matczak, Niech sędziowie za nas to załatwią, „Tygodnik Powszechny” z 20 listopada 2017 r., https://www.tygodnikpowszechny.pl/niech-sedziowie-za-nas-to-zalatwia-150890 (data dostępu do tego i kolejnych linków internetowych: 26 listopada 2017 r.).
[2] Dnia 27 października 2017 r. do Trybunału Konstytucyjnego wpłynął datowany na 22 czerwca 2017 r. wniosek grupy posłów o orzeczenie, że art. 4a ust. 1 pkt 2 i art. 4a ust. 2 zdanie pierwsze ustawy z dnia 7 stycznia 1993 r. o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży (Dz.U. Nr 17, poz. 78 ze zm.) naruszają wskazane we wniosku wzorce konstytucyjne. Reprezentantem wnioskodawcy został poseł Bartłomiej Wróblewski. Sprawie nadano sygnaturę K 13/17. Zob. http://ipo.trybunal.gov.pl/ipo/Sprawa?&pokaz=dokumenty&sygnatura=K%2013/17.
[3] Przy al. Jana Chrystiana Szucha 12A w Warszawie mieści się obecnie siedziba Trybunału Konstytucyjnego.
[4] Na temat skutków prawnych tych wyroków zob. M. Florczak-Wątor, Glosa do wyroku TK z dnia 16 marca 2017 r., sygn. akt Kp 1/17, http://konstytucyjny.pl/glosa-do-wyroku-tk-z-dnia-16-marca-2017-r-sygn-akt-kp-117-monika-florczak-wator/ (opubl. także w Serwisie Informacji Prawnej LEX – zob. LEX/el. 2017, nr 324075).
[5] Zob. wyrok TK z 11 września 2017 r., sygn. K 10/17 (OTK ZU A/2017, poz. 64).
[6] Por. M. Florczak-Wątor, Dopuszczalność sądowej kontroli prawidłowości wyboru sędziego TK oraz Prezesa i Wiceprezesa TK – glosa do wyroku TK z 11 września 2017 r., K 10/17, http://konstytucyjny.pl/dopuszczalnosc-sadowej-kontroli-prawidlowosci-wyboru-sedziego-tk-oraz-prezesa-i-wiceprezesa-tk-glosa-do-wyroku-tk-z-11-wrzesnia-2017-r-k-1017-monika-florczak-wator/.
[7] Sędzia sprawozdawca w sprawie o sygn. K 10/17.
[8] Jak wynika z danych dostępnych na stronie internetowej TK, w okresie od 12 stycznia 2016 r. (data podjęcia obowiązków sędziowskich) do 26 listopada 2017 r. – a zatem w ciągu ponad 22 miesięcy – Julia Przyłębska była sprawozdawcą w jednym postępowaniu zakończonym ogłoszeniem wyroku, tj. merytorycznym rozstrzygnięciem sprawy (sygn. Kp 4/15). Ponadto 4-krotnie była sprawozdawcą w postępowaniach zakończonych ogłoszeniem postanowienia o umorzeniu postępowania (sygn.: P 44/15, U 7/16, K 58/13, P 1/17), a jeden raz przygotowała jako sprawozdawca projekt postanowienia w przedmiocie wyłączenia sędziego TK ze składu orzekającego (sygn. K 2/15). Dane podaję za wyszukiwarką Internetowego Portalu Orzeczeń dostępną na stronie internetowej TK: http://ipo.trybunal.gov.pl/ipo/Szukaj?cid=4.
[9] W gmachu mieszczącym obecnie (oficjalnie od 1 lutego 1995 r.) siedzibę TK w przeszłości znajdowało się kasyno oficerskie. Zob. A. Jankiewicz, Historia siedziby Trybunału Konstytucyjnego, http://trybunal.gov.pl/o-trybunale/trybunal-konstytucyjny-w-polsce/historia-siedziby-trybunalu-konstytucyjnego/.
[10] „Nie mam tego zaufania”. Joschka Fischer był wtedy liderem niemieckiej partii politycznej Związek 90/Zieloni. Cytowaną mowę wygłosił 13 maja 1999 r. w Bielefeld, podczas nadzwyczajnego zjazdu tej partii, na którym w niezwykle burzliwej atmosferze dyskutowano na temat decyzji o udziale Bundeswehr w mającej powstrzymać dalsze czystki etniczne na Bałkanach operacji wojskowej w Kosowie. Fischer – wicekanclerz i federalny minister spraw zagranicznych w rządzie Gerharda Schrödera – w płomiennych słowach bronił tej decyzji. Nagranie wystąpienia jest dostępne pod adresem: https://www.youtube.com/watch?v=7jsKCOTM4Ms; tekst: https://www.staff.uni-marburg.de/~naeser/kos-fisc.htm.
[11] Zob. orzeczenie TK z 28 maja 1997 r., sygn. K 26/96 (OTK ZU 2/1997, poz. 19).
[12] Zob. tamże zwłaszcza następujący fragment: „Podstawowym przepisem, z którego należy wyprowadzać konstytucyjną ochronę życia ludzkiego, jest art. 1 przepisów konstytucyjnych utrzymanych w mocy, w szczególności zaś zasada demokratycznego państwa prawnego. Państwo takie realizuje się bowiem wyłącznie jako wspólnota ludzi, i tylko ludzie mogą być właściwymi podmiotami praw i obowiązków stanowionych w takim państwie. Podstawowym przymiotem człowieka jest jego życie. Pozbawienie życia unicestwia więc równocześnie człowieka, jako podmiot praw i obowiązków. Jeżeli treścią zasady państwa prawa jest zespół podstawowych dyrektyw wyprowadzanych z istoty demokratycznie stanowionego prawa, a gwarantujących minimum jego sprawiedliwości, to pierwszą taką dyrektywą musi być respektowanie w państwie prawa wartości, bez której wykluczona jest wszelka podmiotowość prawna, tj. życia ludzkiego od początków jego powstania. Demokratyczne państwo prawa jako naczelną wartość stawia człowieka i dobra dla niego najcenniejsze. Dobrem takim jest życie, które w demokratycznym państwie prawa musi pozostawać pod ochroną konstytucyjną w każdym stadium jego rozwoju”. Gdyby nie fakt, że film pochodzi z 1983 r., można byłoby nabrać przypuszczeń, że to powyższy cytat zainspirował twórców „Sensu życia według Monty Pythona” do nakręcenia słynnej sceny z piosenką Every Sperm is Sacred (zob. https://www.youtube.com/watch?v=fUspLVStPbk).