Prasa opozycyjna z radością doniosła, że pisarz Jakub Żulczyk dostał od prokuratora z Prokuratury Rejonowej Warszawa-Śródmieście zarzut znieważenia prezydenta Andrzeja Dudy, o którym autor „Ślepnąc od świateł” napisał na swoim profilu na Facebooku, że jest debilem.
Może tak proste to sformułowanie nie było, bo istotny był kontekst: prezydent Polski, zakochany w prezydencie Trumpie nie mógł pogodzić się z klęską obiektu swojej adoracji i trwał w uporczywej odmowie przesłania zwycięzcy należnych mu gratulacji. I pisarz Żulczyk, odnosząc się do tego niepolitycznego i niepoważnego zaniechania, napisał w konkluzji, że „Biden jest 46 prezydentem a Andrzej Duda – debilem.”
Wiadomość o postawieniu mu zarzutu, przesłuchaniu i wszelkich czynnościach śledczych, podjętych przez prokuratora i prokuraturę wywołały falę debaty nad tym, czy można pisać, że prezydent jest debilem, czy te słowa kwalifikują się do wszczęcia postępowania i postawienia zarzutów, czy w świecie polityki określenie, że ktoś ma wdzięk mokrego mopa (Nigel Farage w Parlamencie Europejskim o van Rompuyu, przewodniczącym Rady Europejskiej) jest gorsze niż nazwanie go debilem.
Choć warto przypomnieć, co powiedział bezdomny Hubert H. na Dworcu Centralnym w Warszawie o braciach Kaczyńskich („P… taki kraj, złodziei Kaczyńskich”) i jak służby go szukały, albo nieletniego autora napisu Andrzej Dupa, po którego wysłano policję.
Dziś dzięki warszawskiemu prokuratorowi każdy, kto się odzywa publicznie, może cytując zarzut swobodnie i bez lęku mówić, że Żulczyk dostał zarzut za nazwanie Andrzeja Dudy debilem, albo że prokurator ściga każdego, kto mówi, że prezydent jest debilem, albo że polskie prawo karze więzieniem za to, że się powie o prezydencie, że jest debilem, albo… Tych zdań z debilem można wymyślać dziesiątki, a każde służy utrwaleniu wizerunku państwa, które ściga za nazwanie jego głowy – synonimem kretyna lub idioty i jeszcze wsadza za to do kozy.
Świat się śmieje…
Piotr Rachtan