Na północy przekopujemy Mierzeję Wiślaną, na południu właśnie dziś Polska podjęła zapierającą dech w piersiach swoją śmiałością próbę niwelacji Tatr, tak aby aktualne węgierskie standardy demokratyczne szerzej promieniowały na rodzime niziny. Taki charakter ma przełomowa inicjatywa węgierskiej i polskiej dyplomacji ogłoszona dziś przez ministrów spraw zagranicznych obu państw (Deklaracja Szijjarto – Rau).
Już sama jej zapowiedź jest olbrzymim sukcesem. Pięknie odróżnia się ona bowiem od inicjatyw poprzedników, którzy rozkręcali zaledwie jakieś Partnerstwo Wschodnie, które nie dało nic poza wciągnięciem w orbitę Unii Europejskiej i daniem perspektywy europejskiej kilku państwom wschodniej Europy. Ale czy to jest w ogóle zgodne z naszym interesem narodowym? No nie, dlatego Deklaracja Szijjarto – Rau pozwala od razu skupiać się pryncypiach i odciąć samemu od tej coraz bardziej irytującej (i w zasadzie niepotrzebnej, gdyby nie euro wypłacane, bo „nam się należy”) Unii.
Co zatem ogłosili ministrowie? Ano, że powstanie polsko – węgierski instytut, który zajmie się ocenianiem stanu praworządności w krajach UE, a jego celem będzie to, by nie brano nas za głupców, jak powiedział szef MSZ Węgier dodając, że „wystarczająco długo niektórzy politycy z Europy zachodniej używali nas (Polskę i Węgier) w charakterze worka treningowego”. Pomijać fakt, że nazwy Instytut, kojarzącej się z reguły domyślnie z instytucją badawczą używa się ostatnio zdecydowanie na wyrost w stosunku do tworów, które z rzeczywistą nauką mają niewiele wspólnego (np. Instytut na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris), to jako naukowiec zastanawiający się z troską nad różnymi aspektami funkcjonowania takiego Instytutu miałbym parę darmowych porad dla twórców „Instytutu”.
Po pierwsze, siedziba. Proponuję jakieś neutralne miejsce, żeby kontrolowane państwa Europy Zachodniej nie zarzucały nam, że to tylko inicjatywa węgiersko- polska. Na przykład mógłby być białoruski Mińsk.
Po drugie, finansowanie badań nad żałosnym stanem praworządności na zachód od Odry. Badania wiadomo kosztują, dlatego koniecznie trzeba dopuścić zewnętrze źródła finansowania zapewniające Instytutowi niezależność. Jedyne w pełni niezależne granty oferuje Rosja. Trzeba brać!
Po trzecie, organizacja. Instytut musi pokazać swoją międzynarodową siłę, przeciwstawiając ją tępym brukselskim biurokratom. Do władz Instytutu i personelu trzeba zatem dołączyć całe spektrum niezależnych członków – Koreańczyka z Północy, Chińczyka, Wenezuelkę, Sudańczyka, itd.
Po czwarte, logo Instytutu. Symbolika jest ważna, bo określa tożsamość. Może to być zatem np. wyobrażenie miecza przecinającego wagę Temidy, symbolizującą nierząd Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej.
Po piąte, metodologia badań. Badając uwiąd praworządności w państwach zachodnich konieczne jest przyjęcie określonych metod badawczych. Najlepszy będzie kwestionariusz z zestandaryzowanymi pytaniami. Mogą one dotyczyć np.: pyt.1. „Czy w badanym państwie sędzia może być złożony z urzędu jeśli wyda wyrok nie po myśli suwerena reprezentowanego przez Ministra Sprawiedliwości? Zaznacz odpowiedź w skali od 1 do 5” (przy czym najwyższa, czyli najlepsza nota 5 przysługuje, jeśli minister może wyrzucić sędziego bez jakiś dodatkowych ceregieli – jeśli takowe występują, notę się obniża). Inny przykład: „Czy prokuratura w badanym państwie jest podporządkowana politykowi, co skutecznie pozwala zwalczać przestępczość zgodnie z wolą i linią Narodu”. Adekwatnie, pełne podporządkowanie oznacza praworządność w rozkwicie, zaś brak takiego podporządkowania to ewidentny problem z praworządnością. Dzięki tego rodzaju pytaniom można obiektywnie wyłowić najgorsze, zachodnie failed States i zalecić im odpowiednie środki naprawcze ( nad których realizacją czuwać będą, ma się rozumieć, węgierski i polski minister spraw zagranicznych).
Po szóste, sankcje. Instytutu musi mieć możliwość proponowania rządom węgierskiemu i polskiemu możliwości zastosowania sankcji w stosunku do państw członkowskich UE nie stosujących się do zaleceń Instytutu w zakresie praworządności. To potężny instrument nacisku. Aby były skuteczne, muszą to być jednak smart sanctions, np. zaprzestanie pobierania przez Polskę i Węgry funduszy europejskich, dopłat do rolnictwa, czy zawieszenie swobody przepływu pracowników. Jako „atomic option” można potraktować groźbę wystąpienia przez Polskę i Węgry z UE (odpowiednio Polexit i Hunexit). To powinno podziałać otrzeźwiająco na lewaków z Zachodu.
I na koniec ostatnia darmowa rada. Tworzenie takiego instytutu jest kompletnie zbędne. Na Uniwersytecie w Göteborgu (czyli w państwie członkowskim UE) istnieje już bowiem monumentalny, i w pełni naukowy, projekt badający stan demokracji, także w odniesieniu do praworządności, we wszystkich państwach świata (projekt Varieties of Democracy – V-Dem). Każde państwo ma przydzielonego eksperta krajowego dla danej dziedziny, który przeprowadza obszarowe badania i wskazuje na poprawę lub pogorszenie się sytuacji w państwie. Tak się składa, że mam zaszczyt pełnić tę rolę w odniesieniu do badania stanu praworządności w Polsce. Panie Ministrze Rau, łatwo może się Pan domyśleć, jakie oceny Polski wyszły z moich tegorocznych (styczeń br.) badań. Jeśli nie może się Pan domyśleć, proszę sobie przypomnieć, jak jako dziecko lubił Pan ostre zjazdy na sankach, z których się nawet czasami spadało.
Jacek Barcik
Niech autor niniejszego „artykułu” jedzie do Mińska i z tamtego miejsca niech oceni czy w Polsce jest praworządność.
Super sprawa ten instytut i przeciwwaga do belgijskiej arystokracji jak Kohen Lenaerts (Trybunał Sprawiedliwości UE) czy Ursula von der Leyen (żona hrabiego czy mości barona). Wszystkie instytucje Unijne są od 50 lat w Beneluksie, kilka we Francji i Niemczech. I nie podoba im się w Polsce. A siebie kontrolują?
Artykuł jest cieniutki a autor słabo obeznany w realiach. Autorze: do książek i do czytania Traktatów UE!