Poniższe piszę na prośbę osób, które śledzą mój profil i wyraźnie formułują oczekiwanie, że odniosę się do bieżących wyzwań.
Czynię to jednak z oporami. Mój status sędziego w stanie spoczynku nie pozwala mi angażować się w kampanię wyborczą po stronie któregokolwiek z kandydatów.
Niemniej jednak mogę komentować prawną i stronę tych wyborów i z tego punktu widzenia bardzo żałuję, że opozycja tak łatwo przystała na obniżony ich standard. Gdyby wybory odbywały się po 6 sierpnia, czyli z zachowaniem wymogów konstytucyjnych wszyscy kandydaci (łącznie z urzędującym prezydentem, gdyby zdecydował się kandydować) musieliby sprostać wymogom równości, przynajmniej jeśli chodzi o zbieranie podpisów, czy poruszanie się po kraju na takich samych warunkach. Myślę że miałoby to wpływ na ostateczny wynik wyborów.
Skandaliczna jest organizacja wyborów za granicą.
Skandaliczny jest tryb głosowania korespondencyjnego w kraju, już tylko z tego powodu, że pakiety wyborcze nie są doręczane jako przesyłki z potwierdzeniem odbioru, niepokojące są doniesienia o licznych nieprawidłowościach na poziomie obwodowych komisji wyborczych. Trudno ocenić teraz, jaka jest skala tych mankamentów. Nie od dziś wiadomo, że jeśli w Polsce dochodzi do fałszowania wyników głosowania, to dzieje się tak właśnie w komisjach obwodowych. Były bowiem przypadki udowodnienia takich przypadków, a nie ma wskazań, by działo się to gdzieś wyżej przy zliczaniu głosów.
Warunki pandemii nie sprzyjają zbudowaniu właściwych struktur kontroli obywatelskiej – to wszystko prawda. Ale na pytanie, czy trzeba brać udział w tym wyborczym plebiscycie odpowiadam: stanowczo tak, choć przychodzi mi to z ogromną trudnością, rodzącą głęboki dyskomfort. Po 30 latach spokoju z procedurami wyborczymi, kiedy organizowane tu wybory nie budziły poważniejszych zastrzeżeń, daliśmy sobie odebrać tak ważne narzędzie wpływania na bieg spraw publicznych, jak uczciwe, w pełni transparentne wybory. To dla mnie niezrozumiałe i nie rozumne. Trudno, musimy zgodzić się na ten plebiscyt, który może nie w aż tak zasadniczy sposób zdecyduje o pozycji Polski jak w 1989 r., ale będzie miał olbrzymi wpływ na tempo rozwoju naszego rozwoju.
Politycy wpakowali nas w „diabelską pułapkę” – jak to określa prof. Mirosław Wyrzykowski, ale tylko zbiorowym wysiłkiem możemy się niej wyrwać.
***
Boję się o uczciwość w tych wyborach. Właśnie doniesiono o przypadku dopisywania drugiego znaczka „X” na karcie wyborczej. Prokuratura już postawiła przyłapanemu na fałszerstwie zarzut, ale ile takich przypadków było, i ile będzie? To jeden z najprostszych sposobów czynienia głosu nieważnym. Fizyka uczy, że jeśli coś się zdarzyło raz, może się zdarzyć nieskończenie wiele razy.
W 1995 r byłem przewodniczącym komitetu wyborczego Lecha Wałęsy, niemal codzienni kupowałem coś w sklepie na parterze. Po jakimś czasie jedna ze sprzedawczyń dala mi do zrozumienia, że jesteśmy po tej samej stronie. Powiedziała mi, że ma zamiar albo nawet, że już jest w komisji wyborczej. Bardzo się ucieszyłem, podziękowałem w imieniu kandydata.
Na drugi dzień po przegranych wyborach (było 700 tys głosów różnicy) z markotną miną powiedziała mi w tajemnicy: robiłam co mogłam, dorzuciłam, ile się dało. No, ale się nie udało.
Po jakimś czasie opowiedziałem tę historyjkę panu doktorowi Flisowi z Krakowa, znanemu politologowi. Do dziś jeszcze eksploatuje tę moją opowieść przy rożnych okazjach. W 2015 r. w czasie poprzednich wyborów prezydenckich w konsulacie w Brukseli wyjęto z urny 95 kart do głosowania więcej niż wydano…. Polak potrafi, a sprawiedliwość musi być – jak wiadomo – po naszej stronie.
Jerzy Adam Stępień
komentarz opublikowany na profilu FB