Piotr Rachtan, przypominając w Monitorze Konstytucyjnym swój wywiad z organizatorami ZZFMO opublikowany w Tygodniku Solidarność w 1981 r., widzi analogię między sytuacją ówczesnej Milicji Obywatelskiej i dzisiejszej policji (upolitycznienie obu instytucji) oraz wskazuje na milicyjny ruch związkowy jako przykład próby „wyjścia z politycznej klatki”. Nie jest to takie proste, chociażby z przyczyn ustrojowych. Ponieważ byłem milicjantem i policjantem (w przerwie internowanym), a teraz jestem koderem i ulicznikiem, mam dobre podstawy do przedstawienia podobieństw i różnic w sytuacji tych instytucji.
Muszę jednak na wstępie rozwiać parę złudzeń, przedstawionych we wspomnianej publikacji. Wbrew wyolbrzymionym twierdzeniom rozmówców, milicyjny ruch związkowy był ruchem niszowym, zaangażowało się w nim nieco ponad 13 tys. funkcjonariuszy tj. ok.18% stanu zatrudnienia. Był to ruch podoficerów przeważnie z prewencji, wsparty przez nielicznych młodszych oficerów ze służb operacyjno-dochodzeniowych. W zjeździe delegatów jednostek MO 1 czerwca 1981 r. brało udział ok.700 milicjantów, a nie 2 tysiące, a w zjeździe 9 czerwca 377 delegatów, a nie 1200 jak podają rozmówcy. Ruch związkowy w jednostkach MO trwał około miesiąca. Był on protestem części funkcjonariuszy przeciwko pogarszającym się warunkom służby i sytuacji materialnej (kryzys gospodarczy), nieodpowiedniemu do potrzeb funkcjonowaniu organów ścigania (dotkliwa niekompetencja przełożonych i niewłaściwy stosunek do podwładnych). Przeciwko ograniczaniu praw obywatelskich funkcjonariuszy (zakaz wyjazdów, kontaktów, narzucany światopogląd) oraz przeciwko systemowemu naruszaniu zasad praworządności (stojąca ponad prawem nomenklatura, obowiązek wykonywania zadań na rzecz SB, obawa, że przeciwko buntującemu się społeczeństwu znów zostanie użyta siła, w czym nie chcieli już więcej uczestniczyć).
Był to również protest przeciwko atakom Solidarności na ich środowisko i obciążaniu milicjantów winą za wszystkie zwyrodnienia ustrojowe. Rozwiązanie tych problemów funkcjonariusze widzieli w powołaniu zakazanego związku zawodowego. Przywódcy ruchu uważali, że w trudnej sytuacji gospodarczo-społeczno-politycznej, skonfliktowana z milionową Solidarnością władza ustąpi zbuntowanym milicjantom, chcąc mieć ich po swojej stronie. Zgodzi się na związek zawodowy i niektóre, oczywiste i dla niej, zmiany organizacyjne, ponieważ Komitet Założycielski składał wszelkie deklaracje ideologiczne i działał w ramach partyjnych. Była to jednak pewna naiwność, władza z przyczyn ustrojowych nie mogła ustąpić i sięgnęła po represje.
Od połowy czerwca do końca sierpnia zwolniono ze służby ok.100 działaczy, a kilkuset zmuszono do złożenia oświadczenia o zaprzestaniu działalności. Ruch został spacyfikowany, środowisko nie ujęło się za nami, wolało pójść z władzą. Czynności założycielskie kontynuowało jedynie trzydziestu kilku byłych już milicjantów tworzących Komitet Założycielski ZZFMO. Zwrócenie się do Solidarności o pomoc, uwiarygodniło resortową propagandę, że inicjatorzy związku byli przez nią inspirowani. Komitet znalazł się w próżni środowiskowej, ponieważ zwolennicy związku zawodowego byli całkowicie przeciwni wiązaniu się z jakąkolwiek centralą związkową, czemu dawali wyraz w uchwałach zebrań i zjazdów.
Pomoc Solidarności była dla milicjantów jedyną szansą, ale kierownictwo Solidarności nie było do ZZFMO przekonane i dopiero w listopadzie, z powodów taktycznych, zmieniło zdanie. Dlatego też członkowie Komitetu Założycielskiego ze wszystkich sił starali się stwarzać wrażenie, czego przykładem jest rozmowa z red. Rachtanem, że poprzez tajne struktury dysponują wielkimi wpływami w milicji, że mają jakoby olbrzymie poparcie (mityczne 42 tysiące związkowców to byłoby ponad 60% stanu osobowego MO!) w tym komendantów wojewódzkich, generałów i SB oraz mogą zapewnić co najmniej neutralność milicji w przyszłych wydarzeniach, jeżeli nie wsparcie. Taka narracja trafiała do niektórych działaczy Solidarności, co uwidoczniło się w ich buńczucznych wypowiedziach, że milicja jest z ludem, podczas ostatniego posiedzenia Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność” 11-12 grudnia 1981 r. Uchwała KK „S” o poparciu milicyjnych związkowców nie miała już żadnego znaczenia. 13 grudnia razem wylądowali w obozach internowania.
Stan wojenny był rozwiązaniem oczekiwanym przez zdecydowaną większość funkcjonariuszy, dał możliwości wykazania się i awansowania, resort dostał w styczniu 1982 wysokie podwyżki, w Polsce zapanowała pewna normalizacja.
Ustrojowa sytuacja policjantów jest całkowicie odmienna od sytuacji milicjantów. Według ustawy, funkcjonariusz MO służył wiernie Partii i Władzy Ludowej, zaś policjant służy społeczeństwu i ma obowiązek respektowania godności ludzkiej oraz przestrzegania i ochrony praw człowieka. Wprowadzenie w 1990 r. nazwy Policja, powstanie silnego NSZZ Policjantów oraz msze pojednania i pielgrzymki spowodowały, że w demokratycznym państwie społeczeństwo uznało policjantów za swoich, co przyniosło olbrzymi wzrost zaufania do nich. Uzyskali oni podmiotowość, mogą korzystać z wszelkich praw obywatelskich i gwarancji konstytucyjnych, mają szerokie kontakty ze społeczeństwem, i do niedawna nikt nie zaprzeczał, że służą jemu i prawu.
Ale zmiany ustrojowe w kierunku państwa autorytarnego, które od kilku lat wprowadza PiS, zmieniają tę sytuację. Policja ewoluuje w stronę instytucji służącej monopartii. Rośnie więc krytycyzm opinii społecznej, w mediach, zwłaszcza internetowych, już stale zrównuje się MO i Policję pod względem ich funkcji politycznych. Nawet Stowarzyszenie Generałów Policji RP zaapelowało do policjantów i ich dowódców, aby nie byli nadgorliwi w represjach, nie naginali prawa i zachowywali się po prostu przyzwoicie.
Minister Spraw Wewnętrznych, Komendant Główny Policji i przewodniczący ZG NSZZ Policjantów wydali oświadczenia odrzucające wszelką krytykę działań policyjnych i grożące karami za dalsze jakoby zniesławianie policjantów, zapewnili też o przygotowywaniu przepisów karnych wzmacniających ochronę policjantów oraz o zaspokojeniu pewnych zaległości płacowych i przyznaniu im podwyżek, a także wyposażenie w najnowocześniejszy sprzęt do tłumienia demonstracji. Inny prominentny działacz związkowy lojalnie oskarżył generałów, że są środowiskiem, które nie sprzyja policji. Reakcja ta przypomina mi peerelowską jedność moralno-polityczną narodu (policyjnego).
Uczestnicząc od początku w demonstracjach opozycji obywatelskiej protestującej przeciwko łamaniu konstytucji przez pisowskie rządy widzę rosnące polityczne zaangażowanie policji. Policjant wie, kto ma władzę i dostosowuje się do tego. Cechą podstawową upolitycznienia jest kryminalizacja opozycyjnych zachowań obywatelskich w celu zastraszenia i odebrania poczucia słuszności i godności obywatelskiej protestującym, czyli stosowanie metod stosowanych do zwalczania przestępczości kryminalnej. Wbrew konstytucji, policja uniemożliwia pokojowe demonstrowanie swoich poglądów, legitymuje, karze mandatami, odbiera materiały propagandowe, zatrzymuje nawet pojedyncze osoby – ale tylko z opozycji. Choć oczywiste jest, że opozycjoniści działają w obronie konstytucji i praw człowieka, kierują się wyższymi wartościami i nie zachowują się jak kryminaliści, to stosuje się wobec nich brutalne metody do zwalczania przestępczości kryminalnej jak inwigilacja, kajdanki nawet z tyłu, przeszukania, rozbieranie do naga, osadzanie w celi. Wynika z tego, że zadaniem policji jest złamanie ich godności, zastraszenie, poniżenie. Dawniej takie postępowanie zlecała SB, a teraz? Nie sądzę, aby policjanci postępowali tylko z własnej inicjatywy, to sprawa systemowa, na polecenie z góry.
Często sądy stwierdzają bezpodstawność takich działań. Szczególnego znaczenia politycznego nabiera zwalczanie tych, którzy kpią z władzy – dla dyktatora śmiech i absurd są gorsze od zbrodni, bo świadczą o istnieniu niezależnych i wolnych obywateli. Prześladowanie Lotnej Brygady Opozycji kontynuującej dzieło Pomarańczowej Alternatywy to najlepszy dowód upolitycznienia policji i jej powrót do MO, a taniec trzech rosłych policjantów, zasłaniających własną, umundurowaną piersią otwór skrzynki pocztowej prezesa, to żałosny upadek policji, tak jak sypanie confetti. Nawet prokuratura tak nisko nie upadła – nie wszczęła postępowania, choć krakowska policja przyniosła jej „zaaresztowaną” kukłę Dudy.
Ale nie tylko to budzi moje zaniepokojenie. Reakcja sił policyjnych na pokojowe demonstracje, zwłaszcza podczas tzw. miesięcznic, była całkowicie nieadekwatna do sytuacji i ewentualnego zagrożenia. Eksponowanie przeważającej siły: furgony, wozy bojowe, liczne kompanie, kordony, biegający dowódcy, niezrozumiałe ruchy przemieszczających się oddziałów, demonstrowanie uzbrojenia ochronnego, stłaczanie spokojnych demonstrantów stojących z białymi różami, nagłe blokady przejść, brak jakiejkolwiek informacji jak można opuścić miejsce, nawet blokada miejsc, nie objętych terenem zgłoszonej przez PiS demonstracji, bo opozycjoniści mogliby stamtąd urazić odczucia prezesa. Pomijając wściekłe okrzyki i gesty sekty smoleńskiej oraz jego zniewagi, wszystko to zwiększało agresję zarówno policjantów jak i protestujących obywateli.
Czy to był wynik złego wyszkolenia? Nie. Uważam, że była to taktyka zmierzająca albo do zbadania krańcowych reakcji obu stron, bez dopuszczenia do wybuchu, albo niektórym decydentom chodziło o sprowokowanie zamieszek w interesie władzy, która mogłaby to wykorzystać do wcześniejszego przeprowadzenia zmian ustrojowych. Widzę więc, że wraca stare, w peerelu władza siedziała w komitetach i gabinetach, ale to milicjanci zbierali na siebie całą nienawiść do ustroju, bo byli na ulicy. Teraz powstaje to samo zjawisko – usprawiedliwiona niechęć społeczna dotyka policjantów, choć nie w tak dramatycznym stopniu jak w 1981 r.
Demonstracje i pikiety wykorzystuję, powołując się na mój emerytalny status, także do rozmów z policjantami. Słyszę skargi na dowódców, zwalających na nich odpowiedzialność, na brak ich kompetencji, służalczość, dbanie o własny stołek i o to by nie podpaść, ale zasłużyć się wyższemu, bez względu na dobro służby.
Środowisko policjantów dzielę na grupę wykonujących bezrefleksyjnie polecenia „bo taki zawód”, na grupę pochodzącą ze środowisk elektoratu pisowskiego, realizującą swoje przekonania i światopogląd, wyżywającą się na gorszym sorcie, dodaję do nich także policjantów o agresywnej osobowości, a także liczących na karierę, oraz na grupę czujących pewien dyskomfort psychiczny, czy przeżywających konflikt moralny. Ale dyscyplina mundurowa i powszechny konformizm oraz kontrola lojalności (tak, jak w MO), powodują, że policja nadal trzyma się razem. Zwłaszcza podczas demonstracji, stanowisko dowodzenia monitoruje interweniujących policjantów i w razie potrzeby wysyła kontrolera lub niższego dowódcę, do przypilnowania, aby interweniujący policjanci bez wahania mandatowali lub inaczej represjonowali uczestników.
Odmowa wykonania polecenia i odwołanie się do konstytucji, ustawy lub etyki policyjnej to raczej abstrakcja i elitarno-opozycyjne miazmaty (jak w MO). Nie widzę jeszcze w policji sytuacji buntowniczej, może być bierny opór i uchylanie się od przykrych obowiązków, jednak sporo brakuje do powstania policyjnej „masy krytycznej”. Przyspieszyć ją może, jak w 1981 r., pogłębiający się kryzys gospodarczy, społeczny i polityczny oraz ciągły nacisk demokratycznej opinii społecznej.
Demonstrujmy, dopóki możemy.
Wiktor Jerzy Mikusiński
*Autor w Milicji Obywatelskiej w latach 1973-1981 inspektor sekcji zabójstw, kierownik sekcji kryminalnej w Wydz. Dochodzeniowo-Śledczym KS MO, porucznik MO. 1965-1976 w ZSMP, 1976-1981 w PZPR. Od 27 V 1981 członek Tymczasowego Komitetu Założycielskiego NSZZ Funkcjonariuszy MO, od 1 VI 1981 przewodniczący Ogólnopolskiego Komitetu Założycielskiego ZZ FMO, 5 VI 1981 sygnatariusz porozumienia z Komisją Rady Ministrów ds. Umacniania Praworządności i Przestrzegania Porządku Publicznego, 9 VI 1981 zrezygnował z funkcji przewodniczącego. 31 VIII 1981 zwolniony z pracy.
Po 13 XII 1981 w ukryciu; zatrzymany w zastawionej przez SB zasadzce, 18 II 1982 internowany w Ośr. Odosobnienia w Warszawie-Białołęce i Kielcach-Piaskach, zwolniony 23 XII 1982. Po zwolnieniu działał w podziemnym ruchu wydawniczym.
W 1989 uczestnik obrad Okrągłego Stołu; od 1990 radny Dzielnicy Żoliborz w Warszawie z listy Komitetu Obywatelskiego. W 1990 inspektor NIK, 1990-1994 z-ca komendanta, następnie komendant Komendy Stołecznej Policji. Od 1994 na emeryturze. (za Encyklopedią Solidarności)
Zdjęcie ilustrujące: Wiktor Mikusiński na spotkaniu w Krakowskim Klubie Wtorkowym w 2015 r.