„My reformujemy dziś sądownictwo. Oczywiście to nie jest jedyna przyczyna tej reformy, to jest jedna z wielu, ale ta ojkofobia, jak to się nazywa, czyli niechęć, nawet nienawiść do własnej ojczyzny, własnego narodu, to jedna z chorób, która dotknęła części sędziów i która prowadzi do nieszczęść”. Tak w czasie wrześniowej konwencji samorządowej w Olsztynie, Jarosław Kaczyński uzasadniał potrzebę zmian w sądownictwie. Nienawiść wobec ojczyzny, zaznaczająca się, jak rozumiem, także w orzecznictwie sędziów dotkniętych ta chorobą – to bardzo mocne stwierdzenia, ocierające się o sprzeniewierzenie przysiędze i kodeks karny. Tyle, że to nie oskarżenie, a – wobec braku jakichkolwiek faktów – po prostu obraźliwa insynuacja. Posługujący się nią polityk – jest dyfamatorem. Ale jest też politykiem. Ich zaś jednak nie można brać na poważnie. Nie, to nie moje stwierdzenie. To poseł, T. Cymański („Nigdy nie było i nie będzie tak na świecie, żeby w stu procentach, również w życiu prywatnym, wszystkie obietnice spełniać” – 24.9.2018). Już także wiemy, że „chwyt wiecowy” (SO w Warszawie, w związku ze sprawą skargi na wypowiedzi premiera w czasie wiecu wyborczego, którym zarzucano kłamstwo i w stosunku do których ciągle jeszcze toczy się postępowanie w trybie wyborczym) – może być, także przez sąd, potraktowany jako okoliczność immunizująca od odpowiedzialności. Nie nawołuję do sądzenia się do upadłego ze wszystkimi i o wszystko. Widzę jednak potrzebę jasnego uświadomienia sobie, że różnica między faktami i opiniami musi być jasno wytyczona – i to przez sądy. Dlatego tak wielka odpowiedzialność spoczywa na testujących polskie prawo w tym zakresie. I to zarówno tych, którzy o to testowanie się zwracają, jak i tych – którzy je przeprowadzają. Chowanie głowy w piach („spylandum est” i „in dubio contra iudicis activitatem”) nie załatwia – niestety, chciałoby się rzec – sprawy.
Czy polityk jest obowiązany mówić prawdę? Czy ma licencje na kłamstwo – i kiedy? Czy także wtedy, gdy kogoś pomawia albo obraża? W okresie wyborczym, w czasie kampanii.? A poza nią? Kiedy i kto działa w ramach kampanii? Kiedy „można” a kiedy „nie można”? Jaka jest różnica między stwierdzeniem co do faktów a opinią? Czy obraźliwa insynuacja wymaga podania faktów, czy też jest „tylko” obrazą? A może w ogóle wymyka się prawu? Te i inne jeszcze pytania stają obecnie przed KRS (bo z mocy Konstytucji czuwa, aby niezależność sądów i niezawisłość sędziów nie doznawały uszczerbku, także poprzez naciski – pozytywne i zniechęcające); przed sądami orzekającymi: i w trybie wyborczym (kłamstwa kampanijne) i „normalnie.
W polskim, dość obrzydliwym co do formy dyskursie publicznym, mieliśmy już „Szlampę” (wobec Pierwszej Prezes SN); tak miło a publicznie, bo w Internecie, potraktował ją polski dziennikarz na gościnnych występach w Berlinie. Prokuratura w Warszawie zastanawia się, czy mamy to do czynienia z publicznym znieważeniem albo poniżeniem konstytucyjnego organu Rzeczypospolitej (art. 226 § 3 k.k.). Na razie zbyt ochoczego prokuratora, który otrzymawszy doniesienie, wszczął w tej sprawie działania – przeniesiono do innej, pilniejszej pracy, w odleglejszej placówce, gdzie występowały braki kadrowe.
Mieliśmy prymitywną, kampanię bilboardową, eksponującą różne prawdziwe – choć niekiedy dość odległe w czasie – delikty sędziowskie jako dowód zepsucia wysferzonej kasty – co również służyć miało legitymizacji (poprzez zyskanie dla niej społecznego poparcia) – zmian w sądownictwie (wymiana kadr i umocnienie wpływu drugiej władzy).
To, co się obecnie dzieje – styl, język, atmosfera dyskursu publicznego – można uznać za nieuchronną konsekwencję konstytucyjnego dowartościowania trzeciej władzy, w państwie o mizernej, płyciutko zakorzenionej, kulturze demokratycznej i prawnej. Wzywanie do wymaganej konstytucyjnej współpracy między władzami w tym wypadku to wyraz naiwności. Umocowanie sądów w Konstytucji jako trzeciej władzy – decydującej o znaczeniu prawa i poprzez to mogącej kontrolować i kontrować inne władze – dowartościowało sądy, ale i (mimowolnie) wyprowadziło na ring, gdzie od lat potykały się ze sobą inne władze. No i te ostatnie dostrzegając zagrożenie (władztwo nad znaczeniem prawa) korzystają teraz z własnego doświadczenia i metod wobec nowicjusza, jakim na tym polu jest sądownictwo.
Ale judykatywa też ma w swym ręku środki i narzędzia do których zaczyna sięgać – trochę z ociąganiem, nie zawsze w czas i umiejętnie. Na naszych oczach karierę robi art. 755 k.p.c. i instytucja pytania prejudycjalnego. Sama pamiętam niedowierzanie sprzed kilku lat, gdy w czasie jakiegoś wykładu wobec sędziowskich gremiów mówiłam o możliwościach stwarzanych przez bezpośrednie stosowanie konstytucji, multicentryczność prawa czy prawa człowieka. Oczywiście także bardziej niż dotychczas należałoby zadbać o przyzwoite orzekanie i rzetelne uzasadnianie wyroków.
Kłamstwo, insynuacja i grube albo jadowite słowo boli – nawet użyte jako niekaralny przejaw dyskursu politycznego czy „chwyt wiecowy”. I idzie nie o to, aby od razu za wszystko karać, ale aby dyskurs z użyciem tych środków – cywilizować. Zadaniem judykatywy jest, aby temu procesowi sprzyjać. Tylko judykatywa musi sobie do tego wypracować narzędzia, metody testowania przepisów i oceny sytuacji faktycznych oraz standardy orzekania. Bo na razie to wszystko się dzieje metodą „aby ode mnie”. (Dotyczy to również oficjalnie głoszonych stanowisk przedstawicieli KRS).
Ciekawe, że reklama – jeszcze kilkadziesiąt lat temu uznawana za sytuację, gdzie można koloryzować i mówić nieprawdę, a także dziwne rzeczy o konkurencji, przeszła znamienną ewolucję. Obecnie zapewnienia reklamowe rodzą prawne konsekwencje: są uznawane za opis cech, jakie zgodnie z umową powinien spełniać produkt lub świadczenie. Poziom tego, co prawnie nierelewantne został przesunięty bardzo nisko: „Redbull doda ci skrzyyyyydeł” – nie zrodzi roszczenia. Ale zapewnienie „kompatybilny ze wszystkimi ładowarkami” – już tak, nawet gdyby się okazało, że taka ładowarka jest jakimś antycznym, nieprodukowanym obecnie modelem. Nie sądzę, aby proces cywilizowania rynku powinien przebiegać w odwrotnym kierunku, niż cywilizowanie dyskursu publicznego.
I wreszcie na koniec, a propos okoliczności, do których odnosi się cytat, którym rozpoczęłam niniejszy tekst.
Na Warmii i Mazurach istotnym problemem była (jest) sprawa roszczeń autochtonów, którzy wyemigrowali w latach 70, w ramach fali tzw. późnych przesiedleń. Towarzyszyło temu bezprawie, polegające na nakłanianiu do zrzekania się nieruchomości, kwestionowania czynności prawnych, gdy takie nieruchomości darowywali bliskim lub sprzedawali. Stosowano np. coś w rodzaju szantażu: zrzeknij się, bo nie dostaniesz dokumentu podróży. Ówczesne prawo niezbyt chętnie ich broniło (sama mam w dorobku krytyczną glosę z 1974 r. do legitymizującego wyroku SN , II CR 185/64). Po latach, już po zmianie ustrojowej sądy orzekające o zwrotach nieruchomości, stały się tu bardziej uważające. W tej chwili spotyka je za to paskudna insynuacja ze strony osoby, która nigdy nie powinna była się tą metodą posłużyć. Oto cytat z orzeczenia SO w Olsztynie z 20.9.2007 r. , sygn. IC 17/07, które wydano w sprawie Agnes T, a które już kilka lat temu także komentował równie insynuacyjnie ten sam polityk:
„Sąd rozstrzygający o żądaniu powódki winien opierać się na prawie istniejącym, orzekając zgodnie ze swoją najlepszą wiedzą i doświadczeniem życiowym o zgłoszonym roszczeniu. Patriotyzm rozumiany jako ochrona interesów ‘swoich’ przez ‘obcymi’ nie jest jak dotąd samoistnym źródłem prawa czy ustawową dyrektywą interpretacyjną. W ocenie Sądu Okręgowego w Olsztynie patriotyzm działania sądu polega na wydawaniu wyroków, których po latach nie będzie musiała się wstydzić Rzeczpospolita Polska w imieniu której wyrok zapada, ani sędzia który ten wyrok sporządził i uzasadnił. Jak to ktoś kiedyś stwierdził, gdy do sądu wchodzi polityka, wychodzi z niego sprawiedliwość.
Sąd jest niezawisły w orzekaniu i nie należałoby o tym w ogóle wspominać. Nie orzeka jednak w pustyni. Zainteresowanie medialne tym procesem generowało mnogość apeli nie tylko ludzi mediów ale i polityków o ‘patriotyczność rozstrzygnięcia’, które za pośrednictwem mediów docierały pewnie i do powódki, rodząc jak najgorsze skojarzenia.”.