Tomasz Tadeusz Koncewicz: „Nigdy więcej” jako przestroga, aspiracja i marzenie. Z Polski i Gdańska do Europy i dalej

5
(4)

The approach that “it cannot happen to us” can no longer be accepted. Anything can happen. If democracy was perverted and destroyed in the Germany of Kant, Beethoven and Goethe, it can happen anywhere
Aharon Barak

Prolog

W Polsce w latach 2015-2023 dostaliśmy bardzo bolesną lekcję: nasze polskie państwo prawa i demokracja liberalna, budowane odgórnie, przypominały zamek zbudowany na piasku, który runął przy najmniejszym wstrząsie. Musimy sprawę postawiać jasno: w latach 2015 – 2023 nastąpiła w Polsce zmiana konstytucyjnego profilu państwa. Nie mieliśmy do czynienia z kryzysem praworządności, ale raczej z bezwzględną wojną z Konstytucją i metodycznie bezwzględnym przejmowaniem państwa i jego instytucji poprzez stopniowe osłabianie gwarancji składających się na podział władzy. Nastąpiło to niekonstytucyjnymi uchwałami Sejmu, tzw. „orzeczeniami” wydawanymi przez osoby powołane do Trybunału Konstytucyjnego w sposób niezgodny z Konstytucją, niekonstytucyjnymi ustawami, a najczęściej działaniami faktycznymi opartymi na przewadze tępej siły i znajdującymi się poza wszelką kontrolą. Razem tworzyły one miksturę, której podawanie okazało się zabójcze dla instytucji i (jak się okazał niezwykle wątłej) kultury państwa prawa.

* * * * *

O ile w państwie liberalnej demokracji każda instytucja powinna być ograniczona przez prawo i może tylko tyle, na ile pozwala jej obowiązujące prawo, dla legalistycznych autokratów prawo staje się ornamentem i instrumentem w walce z przeciwnikami politycznymi. Legalistyczni autokraci nie wyprowadzą przeciwko nam czołgów, ale pod przykrywką przepisów prawnych wypatroszą liberalny system od środka. Nie będziemy świadkami masowego łamania praw człowieka, morderstw politycznych czy masowego osadzania ludzi w więzieniach. Legalistyczni autokraci przejmą kontrolę nad niezależnymi instytucjami metodami całkowicie zgodnymi z prawem – z jego literą, ale nie duchem. Myśląc o utrzymaniu władzy ad perpetuum, ich ostatnim krokiem jest wykluczenie zdobycia władzy przez opozycję, tak aby zwycięstwo tej ostatniej było niemożliwe. W tym procederze Orban, Kaczyński, Netanyahu i im podobni, dobrze rozumieją cnotę cierpliwości i wytrwałości. Strategie zawłaszczania państwa nakładają się na siebie, są wzajemnie powiązane i samonapędzające się. Legalistyczni autokraci wiedzą, jak grać na zwłokę, przeczekać protesty, oszukiwać, manipulować. Zawłaszczanie państwa to proces pełen perfidii, manipulacji i złej woli. Może zatrzymać się na chwilę, pójść na niewielkie ustępstwo, by po chwili wytchnienia powrócić ze wzmożonym atakiem i liczyć, że to czekanie zmęczyło ludzi i tym razem jakoś uda się przepchnąć nielegalne projekty ustaw. Przejmowanie państwa nie zna słowa „nie”. Widzieliśmy to w przypadku Trybunału Konstytucyjnego, Sądu Najwyższego czy nawet bezbronnych … Puszczy Białowieskiej (wycinka drzew) i Odry (zatrucie rzeki). Proces trwa na naszych oczach dopóty, dopóki państwo nie zostanie kompletnie przejęte. Gdy w końcu budzimy się i wyrywamy z dotychczasowego pasywizmu, jest już za późno, bo państwo i jego instytucje zostały efektywnie przejęte.

Skąd jednak wynika popularność zawłaszczania instytucji i, szerzej, państwa w Polsce? Poszukując odpowiedzi, spójrzmy dalej i szerzej. Obecnie Europa przeżywa falę, którą możemy nazwać „polityką resentymentu”. W wyniku resentymentu do władzy dochodzą partie populistyczne, które bazują na prostych recepturach i spłaszczonej czarno – białej wizji rzeczywistości, w której przymioty demokracji w postaci deliberacji, wysłuchania wszystkich głosów i respektowania „innego”, który nie myśli tak jak ja, są systemowo kontestowane i odrzucane. Polityka resentymentu nie ma jednej receptury czy kształtu. Zawsze jest wynikiem splotu czynników, takich jak: historia, kultura, temperament narodowy, polityka mikro na poziomie krajowym. Jednak wykluczenie i nieufność to zawsze dwie siły sprawcze resentymentu: zwrócenie się mas przeciwko elitom podsycone jest populistycznym przekazem, że za moimi niepowodzeniami stoją owe tajemne siły, które knują na moją szkodę. Postępuje więc wykluczenie innego, budowanie wspólnoty ludzi, którzy wyglądają i myślą tak jak ja, nieufność, egalitaryzm, atak na autorytety rzekomo służące mniejszości. U źródeł polityki resentymentu leżą polityka zwrócona do wnętrza, historie narodowe widziane od wewnątrz i konfrontowane ze światem zewnętrznym według antagonizującego „lepsi my v. gorsi oni”. Tylko ci pierwsi mają prawo należeć do narodu. Każdy, kto myśli i czuje inaczej niż większość, jest ciałem obcym w wersji łagodnej albo gorszym sortem czy zdrajcą w wersji radykalnej. W Polsce dochodzi dodatkowo specyfika transformacji i błędy popełnione w jej trakcie, których skalę odkrywamy dopiero teraz. Najpierw ludzie tracą zaufanie do państwa i instytucji publicznych. Zaczynają wierzyć, że dotychczasowa władza nie zaspokaja oczekiwań, zawodzi, że może być lepiej, niż jest. To, co mamy, jest postrzegane jako niewystarczające. Chcemy więcej, choć nie wiemy dokładnie, jak to więcej i lepiej zdefiniować. Głosy umiarkowane broniące status quo są spychane na margines. Narracja, że wszystko, co było dotąd, to jakaś fantasmagoria, że państwo było przeciwko zwykłym obywatelom, że Main Street (symboliczny „zapomniany Kowalski”) zawsze przegrywał dotąd z Wall Street. Dotychczasowa rzekomo gorzej traktowana większość ma w końcu odzyskać głos i przegonić tę obrzydliwą elitę, która reprezentuje mniejszość. Z taką retoryką i przekonaniami oddawany jest głos na tych, którzy mówią: „obrzydliwe elity i owa mityczna mniejszość były źródłem opresji wystarczająco długo”, „oddaj głos na nas, to przywrócimy tobie, prześladowana większości, należne miejsce i wpływ”, „system jest zły i trzeba go zmienić, a sposobem jest oddanie głosów na tych, którzy są antysystemowi”. Taki obraz trafia na podatny grunt.

Powstaje więc niepokojące pytanie, czego destrukcja państwa prawa w Polsce może nauczyć innych i przed czym przestrzec. Jeżeli nie spróbujemy sformułować w sposób abstrakcyjny przestróg dla innych na bazie jednostkowego „przypadku polskiego”, tylko kwestią czasu jest, gdy „polski road map” wrogiego przyjęcia państwa zostanie aplikowany gdzie indziej. W końcu Kaczyński uczył się od Orbana, a Netanjahu od Kaczyńskiego, a cała trójka jest wpatrzona w Trumpa … Wyjdźmy więc poza proste „tu i teraz” i wyciągnijmy wnioski, które to zwodnicze „tu i teraz” przełamią. Innymi słowy zgodnie z ambicją tytułu zbudujmy przekaz „Z Polski do Europy i dalej”.

Przestroga 1: Nie traktujmy demokracji jako danej raz na zawsze

To podstawowa (razem z przestrogą 2 zob. niżej niżej) przestroga z dewastacji polskiego państwa prawa. Wrogie akty nakierowane na niszczenie Konstytucji i jej fundamentów, legitymizują działania obronne państwa, które ingeruje w sferę „wolności” osób czy grup, które lekceważą konstytucyjne podstawy porządku prawnego. Żadna konstytucja nie może być interpretowana jako pakt samobójczy. Musi walczyć o samą siebie! Termin „demokracja walcząca” (ang. militant democracy; fr. la démocratie militante; niem. streitbare demokratie) dobrze oddaje ten koncept. Został stworzony w 1937 r. przez amerykańskiego politologa Karla Loewensteina, który był uchodźcą z nazistowskich Niemiec. Loewenstein (mając w pamięci sposób dojścia do władzy Hitlera wykorzystującego słabość Republiki Weimarskiej) podkreślał, że „demokracja nie może stać się koniem trojańskim, dzięki któremu wróg wkracza do miasta”. Myśl Loewensteina odcisnęła piętno nie tylko na konstytucyjnym systemie powojennych Niemiec, gdzie „demokracja walcząca” stanowi jeden z fundamentów konstytucjonalizmu, ale także na wyborach innych państw powojennej Europy. Pomne tragicznej historii, państwa uznały za wskazane działać prewencyjnie i antycypacyjnie, bronić swoich systemów demokratycznych przed zamachami i atakami od wewnątrz, zamiast czekać aż system zostanie rozmontowany przez siły mu wrogie w oparciu o mechanizmy demokratyczne.

Należy podkreślić, że gdy demokracja walczy ze swoimi przeciwnikami nie sięga poza instrumenty pozaprawne, nie wychodzi na zewnątrz systemu, ale wykorzystuje możliwości i opcje, które należą do systemu demokratycznego i z którego państwo ma obowiązek korzystać. „Demokracja walcząca” nie jest więc wyjątkiem od demokracji, ale jej integralnym elementem. Kierując ostrze przeciwko osobom lub grupom jej wrogim wzmacnia system demokratyczny, a nie osłabia go. Jest oczywiste, że każdy akt wykluczenia z dyskursu publicznego (czy to osób, grup czy poglądów przez nie głoszonych) z powołaniem się na konieczność ochrony pewnych wartości uznanych za podstawowe dla systemu, stawia na porządku dziennym szereg problemów i pytań. Dotyczą one jednak raczej sfery stosowania i interpretacji prawa w konkretnym przypadku, a nie podważają samej zasady, że system demokratyczny musi być w stanie się bronić przed swoimi wrogami. System demokratyczny musi być tak skonstruowany, aby móc się obronić przed atakami na swoją istotę, a nie tylko zapewniać swobodny głos przy wyborach. Nie można korzystać z Konstytucji (np. z wolności słowa) dla niweczenia praw i wolności, które ta sama Konstytucja gwarantuje.

Przestroga 2. Nie czekaj biernie na konia trojańskiego

Dla przekazu „poza tu i teraz” istotne jest podkreślenie, że w Polsce okres 2015 – 2023 boleśnie pokazał, że rozróżnienie pomiędzy rzekomo nieszkodliwym niedemokratycznym programem pozostającym w sferze deklaracji i słów a niedemokratycznymi metodami osiągnięcia swoich celów nie sprawdziło się z katastrofalnymi dla III RP konsekwencjami. Proces przejmowania państwa prawa pod pozorami przestrzegania demokracji często zaczyna się od słów. Jedynie słuszna opcja polityczna (wówczas na tym etapie jeszcze w opozycji) atakuje przeciwników politycznych jako zdrajców i kolaborantów. Przeciwnik polityczny staje się wrogiem, który nie ma prawa brać udziału w życiu publicznym i walczyć o mandat demokratyczny. Spór polityczny – sól demokracji – jest w konsekwencji eliminowany, skoro tylko jedna strona sceny politycznej jest prawomyślna, rozumie ludzi i reprezentuje ich interesy. Cała reszta jest wykluczana. Wobec nienawistnego sposobu uprawiania polityki i odrzucania reguł demokratycznej gry system demokratyczny nie może nie reagować i czekać aż słowa staną się zaczynem do konkretnych działań politycznych.

Amerykański politolog Juan Linz już w latach 80 – tych XX wieku pisał, o tym jak zachowania polityków mogą albo demokrację wzmocnić albo ją zniszczyć. Wyróżniał “nielojalną opozycję” i “półlojalne zachowanie”. Nielojalna opozycja to taka, która odmawia legitymizacji systemu demokratycznemu i konstytucji. Jest gotowa użyć manipulacji, kłamstwa, by walczyć z przeciwnikami politycznymi, których traktuje jak zdrajców i przedstawicieli obcych interesów. “Półlojalne zachowanie” ma z kolei miejsce, gdy polityk zachęca, toleruje, traktuje z przymrużeniem oka i uzasadnia działania, które przekraczają granice pokojowego i zgodnego z obowiązującym prawem działania politycznego w demokracji.

Kierując się tymi wskazówkami łatwo było ocenić, którzy aktorzy polskiej sceny politycznej mieścili się w granicach akceptowalnej krytyki państwa i jego organów oraz zasługiwali na korzystanie z przywilejów, jakie daje im system demokratyczny. Nie ma żadnej wątpliwości, że PiS zawsze był klasycznym przykładem nielojalnej opozycji. Odrzucał obowiązujący w Polsce system prawny i Konstytucję z 1997 r. której nigdy nie akceptował jako swojej. W konsekwencji z definicji ustawiał się w opozycji do jej wartości i zasad obowiązującej Konstytucji. Pogardliwie mówił o zmianach po 1989 r. jako wyniku zgniłego kompromisu okrągło-stołowego. III RP była państwem obcym, fantazmatem, a więc należy ją i jej instytucje unicestwić, i w ich miejsce zbudować nowe, lepsze. Tolerował bojówki faszystowskie, siał nienawiść, zachęcał do agresywnych zachowań w ramach tzw. “marszy niepodległościowych”. Wykluczał z wspólnoty. Piętnował. Antagonizował. Do języka dyskursu publicznego zostały wprowadzone terminy „odzyskamy”, „zdobędziemy”, „zakończymy okres zniewolenia” etc. Antagonizm, nienawiść i brak akceptacji dla innych, ponieważ są „inni” stały się cechami charakterystycznymi narracji, która zdominowała ciemne dla państwa prawa lata 2015 – 2023. To nie była tylko dopuszczalna krytyka przeciwnika politycznego właściwa każdemu systemowi demokratycznemu, który akceptuje spór w granicach obowiązującego prawa i systemu konstytucyjnego. Raczej chodziło o odrzucenie i zdezawuowanie wroga, który nie ma prawa nawet istnieć i walczyć o mandat demokratyczny.

Gdy więc w końcu PiS przejął władzę, przeprowadził antykonstytucyjny zamach stanu, ponieważ tego wymagał program głoszony otwarcie od wielu lat, o którym wszyscy wiedzieli … A jednak mimo tych wszystkich znaków, obowiązujący w Polsce system demokratyczny przyzwalał i odwracał głowę, akceptując “konia trojańskiego” pasącego się na łące demokracji liberalnej III RP, a równocześnie gardzącego nią i postrzegającego w niej swojego śmiertelnego wroga. Gdy koń podniósł głowę i został w końcu wpuszczony „do miasta”, zrobił to co zrobił: zmienił jego konstytucyjny profil.

Pamiętając o naszej ambicji wyjścia poza „tu i teraz”, w 2025 r. musimy stawiać trudne pytanie: Dlaczego obronne działanie wyprzedzające nie nastąpiły wcześniej tj. przed 2015 r.? Dobrze zarządzane i urządzone państwo powinno było przecież nazwać to wszystko i rozliczyć w ramach obowiązującego systemu i przy wykorzystaniu instytucji i procedur państwa prawa! Przyczyn było wiele. Prymitywizacja życia publicznego, upadek elit politycznych, które nie kierowały się dobrem państwa i nie wychodziły swoją wyobraźnią poza najbliższe wybory i sondaż, ale wszystko sprowadzały do bieżącej polityki zarządzania problemami, a nie rządzenia. Debata na temat dobra wspólnego i państwa była pozorowana i sprowadzana do rytualnego tańca poprawności politycznej. W tych warunkach, prawdziwe przesłanie „demokracji walczącej” – ochrona podstaw systemu i wartości demokratycznego państwa – nigdy nie były rozumiane i doceniane. Dzisiaj łatwo zapomnieć o straconych szansach rozliczenia działań pierwszego rządu PIS, gdy był na to czas. Do postawienia ówczesnego Ministra Sprawiedliwości (i późniejszego architekta zniszczenia polskiego wymiaru sprawiedliwości w latach 2015 – 2023), przed Trybunałem Stanu zabrakło 5 głosów posłów, którzy nie przyszli na posiedzenie Sejmu. Organy państwa III RP mogły bronić demokracji na wiele sposobów. Nie tylko delegalizując i piętnując antydemokratyczne partie i ruchy, ale także odmawiając np. marszów czy zgromadzeń, których jedynym i głównym celem jest kwestionowanie ustroju państwa i jego konstytucyjnych podstaw, czy szerzenie nienawiści. Zamiast myślenia w kategoriach obrony dobra wspólnego (Rzeczypospolitej), dostawaliśmy wygodną krótkowzroczną politykę nierobienia nic i trwania w błogim przekonaniu, że demokracja obroni się sama. Czekanie w bierności i w naiwności, że system demokratyczny powinien być na tyle otwarty i tolerancyjny, aby te wszystkie akty wrogości wobec siebie akceptować, było receptą na katastrofę. Gdy w końcu liberalna Polska zaczęła rozumieć swoje zobowiązanie do działania obronnego, było już niestety za późno.

O ile przykładów wygodnych zaniechań i odwracania głowy było więcej, nie chodzi w tym miejscu o wyliczanki i przerzucanie się winą. Dzisiaj to już niczego nie zmieni, a patrzenie w przeszłość ma obecnie inną funkcję do spełnienia niż rozpamiętywanie straconych szans. Raczej dzisiaj niezbędne jest zrozumienie zgubnej reguły, która wcześniej rządziła jednostkowymi przypadkami: w przeszłości kalkulacja polityczna zwyciężała nad wiernością wobec Konstytucji. Raczej pisząc w 2025 r., dzisiaj, jutro i pojutrze, demokratyczne państwo musi umieć antycypować i zachowywać czujność wobec zagrożeń, a nie czekać biernie na to co się może wydarzyć. Czasami oczekiwanie na zagrożenie jest początkiem końca i wyrazem naiwności systemu demokratycznego. Państwo nie może czekać z interwencją obronną do momentu, w którym partia polityczna obejmie władzę i zacznie wprowadzać nowe porządki niezgodne z obowiązującą Konstytucją.

Pomiędzy słowami nienawiści i brutalnej kontestacji rzeczywistości a konkretnymi działaniami przebiega bardzo cienka linia. Państwa demokratycznego nie stać jednak na testowanie jej przebiegu, ponieważ może się okazać, że otrzeźwienie i działania obronne przyjdą zbyt późno, albo … wcale. Gdy zagrożenie dla demokracji jest w sposób wystarczający udokumentowane i grożące, trzeba działać „tu i teraz”. To jest lekcja z historii, którą w Polsce zlekceważyliśmy już raz.

W 2025 r. i później nie możemy do tego dopuścić po raz drugi.

Przestroga 3. Chcesz rządzić bez hamulców, obezwładnij arbitra konstytucyjności

Upływ czasu i bezmiar bezprawia 2015 – 2023 mają tendencję do zamazywania kluczowych momentów w procesie „wojny z Konstytucją” w Polsce. Dlatego na każdym kroku musimy przypominać i przestrzegać, że destrukcja państwa prawa w Polsce zaczęła się od demontażu niezależnego Trybunału Konstytucyjnego. Jeśli chcesz rządzić bez ograniczeń, musisz przejąć instytucję, która jest powołana do kontroli władzy i ma chronić obywatela przed tą władzą. Proces destrukcji zawsze zaczyna się od sądu, który kontroluje konstytucyjność prawa, ponieważ ten sąd jako kontroler władzy jest podstawowym przeciwnikiem autokratów. Zniszczenie z kolei tego sądu wpływa na funkcjonowanie całego systemu prawnego. Dopiero potem przychodzi czas na prokuraturę, sądy powszechne, media … To, co nadal nie jest do końca doceniane, to fakt, że dla Kaczyńskiego, Orbana, Netanjahu i im podobnych, sąd konstytucyjny nie jest zwykłą przeszkodą, którą po prostu trzeba usunąć. Plan jest znacznie bardziej wyrafinowany. Rola sądu konstytucyjnego jako jednego z filarów liberalnego porządku demokratycznego przekształca się z instytucji stanowiącej przeciwwagę dla większościowego ustawodawcy w bezkrytycznego sprzymierzeńca większości i bezwstydnego pomocnika rządu. Przejęcie tego sądu jest więc perłą w koronie autokratycznych liderów. Wystarczy spojrzeć na Polskę, w której:
i) kontrola sądowa jest wykorzystywana jako miecz wymierzony w przeciwników politycznych i szerzej w tych wszystkich, którzy myślą inaczej niż obecna większość parlamentarna;
ii) kontrola konstytucyjna jest zinstrumentalizowana w służbie programu politycznego;
iii) sądy mają ograniczać się do podstemplowywania niekonstytucyjnych inicjatyw rządu. Sala sądowa raz przejęta przez polityków zostaje wykorzystana do tworzenia tego, co Otto Kirchheimer obrazowo nazywał „efektywnymi obrazami politycznymi”.
Podporządkowany sąd działa jako wierny sługa sprawiedliwości politycznej. Dzięki kontrolowanej sali sądowej niektórzy aktorzy polityczni będą przedstawiani w roli czarnych charakterów i napiętnowani („sprawiedliwość została im wymierzona”), a inni promowani jako polityczni bohaterowie („ich cnota została w końcu nagrodzona”). Sprawiedliwość polityczna musi być szybka i pozostawiać w opinii publicznej niezatarte, czarne lub białe wspomnienia. To olbrzymia zmiana w stosunku do tego, do czego my Polacy dążyliśmy w 1989 r. Gdy zostają wygaszane ograniczenia nałożone na władze, demokracja zaczyna rozpadać się kawałek po kawałku. Zanim się zorientujesz, budzisz się w państwie zupełnie pozbawionym kontroli i bezpieczników.

Przestroga 4: Czy sądy są „naszymi sądami”?

„Polska tragedia konstytucyjna” lat 2015 – 2023 uczy nas wszystkich o wadze społecznej legitymizacji instytucji. Bolesne lekcje z upadku niezależnego sądownictwa w Polsce pokazały jak bezbronne są instytucje, które nie cieszą się społecznym poparciem i zrozumieniem. Społeczna legitymizacja sądów musi być analizowana jako połączenie właściwości, procesu i percepcji. Tutaj znaczenie moich lekcji dla Izraela wykraczało poza Polskę i Izrael. Perspektywa „właściwości” wyjaśnia nam relacje między sądami a ich bezpośrednim otoczeniem. Istotne jest przekonanie, że instytucje posiadają atrybuty (np. służy dobru wspólnemu, są rozsądne, sprawiedliwe itp.), które uzasadniają nasze uznanie ich autorytetu i tłumaczą naszą ciągłą i ponawianą gotowość do ich respektowania. Uznanie instytucji za prawomocne nie wynika po prostu z ich formalności („bo jest”), ale przede wszystkim ze społecznego zaufania i wiary w te instytucje. Kiedy autorytet instytucji staje się społecznie akceptowany, instytucje i ich władza stają się w oczach społecznych prawomocne. Społeczna legitymizacja jako „proces” z kolei sprowadza się do niełatwego procesu „stawania” się społecznej legitymizacji. Nie jest ona dana, lecz zmienna: zaufanie wobec instytucji w głowach członków wspólnoty, której instytucje służą, jest generowana w czasie i jest wynikową historii, kontekstu i kultury. Legitymacja społeczna sądów jest budowana w wyniku powtarzalnej długotrwałej praktyki i działania, które budują postawy i nawyki. To wymierzanie sprawiedliwości wg. Akceptowalnego społecznie standardu tworzy w głowach obywateli poczucie, że sądy zasługują na społeczne uznanie i obronę. W końcu legitymacja społeczna jako „percepcja” dotyka społecznego zakorzenienia władzy sądowniczej i jej zakotwiczenia w sercach obywateli.

Sądy muszą dążyć do budowania poczucia wspólnej sprawy i celu wykraczającego poza własny interes. Im bardziej instytucje bronią praktyki rządów prawa i tłumaczą ją obywatelom, tym trudniej będzie je przechwycić i tym bardziej legitymacja społeczna będzie funkcjonować jak tarcza przeciwko tym, którzy chcą zawłaszczyć instytucje i niszczyć konstytucję. Gdy uda się połączyć te trzy elementy, na koniec możemy dojść do wierności konstytucyjnej, a więc sytuacji, gdy abstrakcyjne idee i zasady konstytucyjne są przekształcane w praktykę i żywe doświadczenie. Społeczne osadzenie funkcji sądów oznacza, że konstytucja staje się „konstytucją obywateli”, że sąd staje się „moim sądem” i wreszcie, że sędzia staje się „dobrym sędzią” chroniącym obywatela przed państwem i tworzącym w obywatelu przekonanie, że niezależnych sądów nie można skazać na zapomnienie. Sądy bez poparcia społecznego są bezbronne. Dlaczego tylko władza sądownicza zakorzeniona społecznie jest brana na poważnie przez przebiegłych autokratów: co ostatni rozumieją, że zanim zaatakują wymiar sprawiedliwości będą musieli zmierzyć się z obywatelami gotowymi walczyć o „swoje sądy”. Dotyczy to każdej instytucji.

To może być najważniejsza lekcja, której nigdy nie odrobiliśmy w Polsce z tragicznymi konsekwencjami i esencja naszej przestrogi dla Europy i dalej.

Przestroga 5. Od zniewolonego państwa do zniewolonego umysłu

Czy przejęcie zatrzymuje się na instytucjach? Absolutnie nie. Ma charakter wszechogarniający, ponieważ u jego podstaw leży systemowy i pryncypialny sprzeciw wobec wszystkiego, co nawet luźno związane jest z dotychczasową władzą. Nowe i przejęte państwo chce się odróżnić od starego, któremu dodatkowo odbiera przymioty państwa (tak graniczący z paranoją polityczną argument, że Polska po 1989 r. nie była państwem tylko jakimś fantazmatem skrojonym przy zgniłym Okrągłym Stole). Tylko państwo przejęte będzie prawdziwe. Przejęcie dotyczy całego dyskursu publicznego, nie tylko w wymiarze teraźniejszości, ale i przeszłości (buduje się nową pamięć i wizję historii oraz tego, skąd przychodzimy), i przyszłości (tworzy się nowych bohaterów i punkty odniesienia, których jedynym wyróżnikiem jest to, że ta nowa przyszłość ma się w sposób jasny odróżniać od tej wizji). Każdy, kto miał jakikolwiek związek ze starym ustrojem, musi odejść, a w nowo przejętych instytucjach zasiądą nowi, którzy dają początek nowej elicie państwa przejętego. Oni zawdzięczają awans przejęciu i od niego zależą, dlatego będą bezwzględnie walczyć o utrzymanie nowego stanu rzeczy. Na samym końcu, cytując Czesława Miłosza, rodzi się „zniewolony umysł”: potulny, bierne i głuche na wszelkie niegodziwości i przyjmujące bezprawie jako „business as usual”.

Dlatego w państwie przejętym na poziomie instytucji egzystencjalnego znaczenia nabiera zapewnienie, że sami obywatele identyfikują się z tym „starym” państwem, które zostało przejęte, że nadal wierzą w system demokratyczny wychodzący poza urnę, że chcą być obywatelami i podmiotami, a nie tylko pasywnymi świadkami „dobrej zmiany”. To wielkie wyzwanie społeczeństwa obywatelskiego i jego sił żywotnych, które albo będzie w stanie dać odpór, albo nie, dowodząc, że cały czas jesteśmy społeczeństwem decyzyjnym. Jako obywatel definiujesz się poprzez aktywność, partycypację i nie chcesz tylko świecić światłem odbitym władzy, ale raczej odpowiadać jej swoim własnym głosem i bronić swojej sfery. Jako jednostka w społeczeństwie decyzyjnym jesteś rozbity, bierny, skupiony wyłącznie na sobie i myślisz o swoich czterech ścianach, nigdy dalej. Podczas gdy obywatele przerażają legalistycznych autokratów, społeczeństwa decyzyjne są ich wymarzonym audytorium. To w tym sensie wyzwanie jest olbrzymie: budowanie państwa prawa nie tylko na poziomie instytucji, lecz także w sercach obywateli, budowanie kultury „dobrej roboty”, uwrażliwienie na niegodziwość, wzmocnienie potrzeby partycypacji i aktywności trwa znacznie dłużej i jest znacznie trudniejsze, niż budowanie państwa prawa od góry, poprzez nowe instytucje, procedury, kodeksy, teksty … Bez solidnego podglebia to wszystko na górze będzie jak zamek z piasku, o czym w Polsce przekonaliśmy się niezwykle boleśnie.

Epilog, czy nowy Prolog? Powiedz mi o swoim wielkim TAK i NIE, a ja powiem ci kim jesteś

Dla niektórych ludzi przychodzi taka godzina, kiedy muszą powiedzieć wielkie Tak albo wielkie Nie.
Od razu widać, kto z nich w sobie ma gotowe Tak.
Wypowiedziawszy je, coraz wyżej się wspina.
Wzrasta i w ludzkiej czci, i w zaufaniu do samego siebie.
Ten, kto powiedział Nie – nie żałuje.
Gdyby zapytali go, czy chce odwołać je, nie odwoła.
Ale właśnie to Nie – to słuszne Nie – na całe życie go grzebie.

Konstandinos Kawafis, Che Fece … Il Gran Rifiutto, (tłumaczenie Zbigniewa Kubiaka)

Czytam przejmujący wiersz Kawafisa i zastanawiam się, czemu dzisiaj powinniśmy się sprzeciwiać i za czym opowiadać, przed czym przestrzegać innych?

Obowiązek i odwaga mówienia NIE, gdy reszta mówi przymilnie TAK, trzyma z silniejszym, gra cynicznie pod siebie, bo tak wygodnie i dobrze akurat dzisiaj, jest dowodem słabości państwa obywatelskiego. Perspektywa państwa prawa to jednak nie tylko dzisiaj. To także wczoraj i jutro. To konieczność wzbudzenia w sobie wierności i lojalności w obronie dokumentu konstytucyjnego i jego wartości. Wierność konstytucyjna to znacznie więcej niż przywiązanie do tekstu konstytucji. To lojalność wobec podstawowych zasad i wartości, na których opiera się dokument konstytucyjny. To wierność zasadom i wartościom, które mają charakter ponadgeneracyjny, w tym sensie, że tłumaczą skąd przychodzimy, gdzie jesteśmy i dokąd zmierzamy. Wierność konstytucyjna oznacza nie to co Konstytucja robi ze mną, ale to co ja robię z samym sobą i wokół siebie, aby być i pozostać jej wierny. Taka wierność jest postawą zaangażowania, poświecenia i poddaństwa o szczególnym znaczeniu, skoro ja jako obywatel poddaję się dyscyplinie dokumentu konstytucyjnego i zobowiązuje się go przestrzegać i bronić. Gdy tak rozumiemy naszą Konstytucję i wierność wobec niej, uzyskujemy bezcenny azymut i punkt odniesienia, który może, po czasach destrukcji, manipulacji i pogardy, dać nam nową szansę na odbudowę państwa, prawa i instytucji.

Timothy Snyder podkreślał wagę obywatelskiej czujności i obrony instytucji, gdy pisał: „to instytucje pomagają nam zachować przyzwoitość, ale i one potrzebują naszej pomocy. Nie nazywaj więc instytucji «swoimi», gdy nie jesteś gotowy uczynić ich swoimi poprzez działania podjęte w ich imieniu. Instytucje same z siebie nie są w stanie same się obronić. Padają jedna po drugiej, chyba że o każdą instytucję jesteśmy gotowi walczyć i jej bronić od samego początku. Dlatego wybierz instytucję, na której ci zależy – sąd, gazetę, związek zawodowy – stań po jej stronie”. To prorocze słowa, bo widzimy, jak niezależne instytucje w Polsce padały jedna po drugiej, przy tylko minimalnym zainteresowaniu opinii publicznej. O ile dla legalistycznych autokratów „niezależna instytucja” to wróg, o tyle dla obywateli taka instytucja to bezcenny sprzymierzeniec. Dlatego nie możemy bać się stanąć po stronie instytucji, każdy we własnym skromnym zakresie, bo razem wytworzymy energię i presję, która może instytucje uratować.

Powiedzmy głośno NIE wobec niszczenia instytucji, nie przechodźmy obojętnie, wykażmy minimalne zaangażowanie, wybierzmy instytucję, której chcemy bronić. Powiedzmy: „To jest Nasze Państwo i to są Nasze Instytucje!”. Gdy wyślemy taką wiadomość do rządzących, nikt nie będzie w stanie choćby próbować fundować nam dobre zmiany od góry i przekonywać, że dopiero teraz instytucja po przejęciu będzie nam służyć… Każde takie zapewnienie jest końcem wolności, bo poddaje nas arbitralnej władzy. Nic już nie zależy od nas, ale właśnie od fundowanej odgórnie rzekomo „dobrej dla nas zmiany”.

Gdy nie bronimy instytucji i boimy się stanąć w ich obronie, musimy się liczyć z tym, że w pewnym momencie zostaniemy sami i będzie to samotność, która stanie się kresem naszej wolności i człowieczeństwa. Moment, w którym wypowiemy te słowa i skonstatujemy, że jesteśmy sami, będzie oznaczał, iż przejęcie państwa się faktycznie powiodło. Obywatel zostaje skonfrontowany z tak przejętym państwem i władzą oraz pozostawiony sam sobie. Przejęte państwo triumfuje, bo nie ma już oporu. Większość równa się państwo, a o to od początku chodziło i to napędzało przejmowanie instytucji. Jak jednak bronić państwa prawa, jakim językiem mówić do ludzi i jak docierać do nich w czasach, gdy prawnicy i politycy są konfrontowani z wszechobecnym przekonaniem, że ich działania są podyktowane poczuciem zagrożenia naszych interesów i po prostu obawą, że mogą coś stracić, zamiast troską o szacunek dla prawa i przyzwoitego państwa? Tu nie ma gotowej recepty i (p)odpowiedzi. Każdy z nas dzisiaj powinien (za)pytać, co może zrobić wokół siebie, aby było lepiej, zamiast akceptować, że jest źle i nie będzie lepiej, bo co ja mogę. To jest odpowiedź człowieka już złamanego obywatelsko, który stoi tyłem do spraw publicznych, który nie chce się angażować. Tymczasem bez aktywnego włączenia się obywateli i bez troski o dobro wspólne przejmowanie państwa będzie postępowało, z milczącym przyzwoleniem ludzi, którzy nic nie rozumieją, o nic nie dbają. Stawka jest olbrzymia.

Co więc mogę zrobić: nie tylko pisać, ale i pojechać, gdy zapraszają do małych miast i miasteczek, gdzie trzeba nie tylko mówić i tłumaczyć, ale także słuchać. Bez tego będziemy zawsze podatni na takie „dobre zmiany” od góry. Bez instytucji i kultury ograniczenia jesteśmy bezbronni. Każda dobra zmiana zaczyna się wyłącznie w sercach i postawach ludzi, nigdy nie jest przynoszona im w darze od władzy, która rzekomo chce ich dobra. Każda dobra zmiana zaczyna się wokół mnie i we mnie, na poziomie rodziny, znajomych, sąsiadów, wspólnoty, osiedla, gminy. Jeżeli na dole mamy odwagę sprzeciwić się podłości, złu i niesprawiedliwości, to taki głos będziemy chcieli także usłyszeć wyżej, wtedy, gdy trzeba powiedzieć „NIE” w obronie naszych instytucji. Takie obywatelskie „NIE” byłoby znakiem, że jesteśmy czymś więcej, niż tylko zlepkiem egoistycznie nastawionych jednostek, które dbają tylko o siebie i swoje najbliższe otoczenie, które dobre i rzetelne państwo postrzegają jako coś, o co warto się starać, walczyć i czego warto bronić.

W końcu, analiza nie może być kompletna bez zadania pytania: Gdzie w tym wszystkim jest miejsce dla Europy i wielkiego „TAK”, mojego własnego, moich rodziców i dziadków oraz ich generacji, dla naszego marzenia o „jak najściślejszej unii pomiędzy narodami europejskimi”? Marzenia, które przez 8 ciemnych lat cierpiało tak samo jak poniżana i naruszana Konstytucja? Państwa europejskie kiedyś rozstrzygały spory na polu bitwy i w drodze krwawych konfliktu. Od samego początku siłą i ambicją kiedyś Wspólnot, a dzisiaj ich spadkobierczyni – Unii, miało być jednak oparcie się na prawie i instytucjach, które wiążą wszystkich. Dlatego po 1945 r. standardy europejskiej kultury i praktyki konstytucyjnej kształtowała tradycja liberalna, która zakłada prymat prawa nad polityką. Pomne tragicznych doświadczeń z przeszłości, gdy wola większości stawała się tępym narzędziem opresji i prowadziła do niewyobrażalnego bezprawia i zbrodni popełnianych w imię „większościowego prawa”, państwa europejskie były gotowe zrezygnować z części swojej suwerenności na rzecz niezależnej wspólnoty i silnych instytucji ponadnarodowych. Europejski konstytucjonalizm po 1945 r. odnalazł swoje powołanie i kierunek w wyeksponowaniu prawa jako tej siły, dzięki której Europa zostanie i została odbudowana. Europejski konstytucjonalizm został zakorzeniony w symbolicznym „nigdy więcej” a projekt europejski opierał się na potężnym NIE, które miało wybrzmieć w stolicach europejskich – NIE dla demokracji statystycznej i dyktaturze urny wyborczej. Każdorazowo wyłoniona większość musiała przestrzegać pewnych podstawowych reguł gry, które miały być ponadczasowe i znajdować się poza dowolnością zmiany, bo „wygraliśmy wybory”. Władza polityczna miała być jednak ograniczona nie tylko od wewnątrz (instytucje, procedury, sądy), lecz także od zewnątrz (struktury europejskie), by polityczny wybór na poziomie krajowym już nigdy nie doprowadził do autorytaryzmu i hekatomby w imię unikatowości „mojego narodu”.

W 1989 r. w Polsce podobnie wierzyliśmy w moc sprawczą prawa i niezależnych instytucji, które miały być jasnym zerwaniem z okresem fasadowych instytucji i „konstytucji papierowej”. Dlatego obraliśmy kurs na Europę. Paradoksalnie jednak, lata 2015-2023 wypisały nas faktycznie z Unii i wspólnoty, do której wcześniej całe pokolenia Polaków aspirowały. Dzisiaj mozolnie do niej po raz drugi wracamy …

Nie zapominajmy. To może zdarzyć się wszędzie

Gdy piszę to wszystko po latach upokarzania konstytucji, czuję szczególne emocje. Wbrew jednak pierwszemu intuicyjnemu wrażeniu, mój manifest wierności konstytucyjnej nie może być uznany za wyraz akademickiego idealizmu. Raczej chodzi o konstytucyjny pryncypializm, który jest podyktowany nakazem przywrócenia znaczenia kluczowym elementom naszego słownika obywatelskiego, które zostały odarte ze znaczenia, zmanipulowane w służbie bezwzględnej polityki: Konstytucja – sąd konstytucyjny – praworządność – integracja – szacunek – powaga prawa – godność i autorytet instytucji – podział władzy. Ten symbolizm i pryncypializm są absolutnie kluczowe, aby pytania o to „jak” odbudować praworządność, a w przyszłości „jak” lepiej bronić podstaw demokracji konstytucyjnej i zachowywać wobec niej wierność, miały w ogóle sens.

Wszystkim kwestionującym pożyteczność „demokracji walczącej” a odwołanie do „wierności konstytucyjnej” kwitującym wzruszeniem ramion, dedykuję otwierające słowa A. Baraka, byłego Prezesa Sądu Najwyższego Izraela. Demokracji, Konstytucji i państwa prawa nigdy nie możemy traktować jako danych raz na zawsze. Musimy o nie walczyć i je chronić. One się nie obronią same. To może być najważniejsza lekcja nie tylko dla tych którzy w Polsce A.D. 2025 szukają powrotu na „ścieżkę Konstytucji”, ale i przestroga na przyszłość dla Europy i jej fundamentalnego mitu założycielskiego „NIGDY WIĘCEJ”, dzisiaj niestety coraz częściej zapominanego. „NIGDY WIĘCEJ”, które łączy przestrogę, aspirację i marzenie, wybrzmiewa w sposób szczególnie symboliczny, gdy jest przypominane w i z Gdańska płynie.

Przed 2015 r. Polska demokracja liberalna już raz zawiodła samą siebie samozadowoleniem, brakiem czujności i działania obronnego wtedy, gdy był na to czas. Wobec wrogów demokracji i państwa prawa trzeba tymczasem działać razem, sprawnie i czytelnie ogniskować swój wysiłek wokół obrony wartości konstytucyjnych i nazywać zagrożenia po imieniu. Trzeba odłożyć do lamusa wygodne „to się na pewno nie wydarzy u nas”, bo to się właśnie wydarzyło u nas … Czas, aby zacząć tak mówić i twardo bronić państwa prawa i reguł demokracji liberalnej oraz ostrzegać innych.

Czytam więc jeszcze raz Kawafisa. Teraz już wiem, w obronie czego wykrzyczeć swoje obywatelskie NIE i/lub TAK. wierności wobec naszej Konstytucji i instytucji oraz politycznej „kultury ograniczenia” wspartych obywatelską troską o dobro wspólne i przyzwoite państwo, w którym chcemy żyć. To co się może wydarzyć wszędzie (a stało się w Polsce), gdy takiego głosu i czujności braknie, a inicjatywę przejmują populistyczni szarlatani, musi być fundamentalną lekcją i przestrogą z Polski dla Europy i dalej …

Tomasz Tadeusz Koncewicz

Absolwent prawa uniwersytetów we Wrocławiu i w Edynburgu, profesor prawa, kierownik Katedry Prawa Europejskiego i Komparatystyki Prawniczej na Uniwersytecie Gdańskim; Członek Rady Jean Monnet Fondation pour l’Europe w Lozannie; zasiada w Editorial Board Oxford Encyclopedia of EU Law; Adwokat specjalizujący się w zastępstwie procesowym przed sądami europejskimi, były referendarz w Trybunale Sprawiedliwości UE; w latach 2020 – 2023 członek zespołu doradców przy Marszałku Senatu do spraw kontroli konstytucyjności prawa.

Przedstawiona analiza stanowi znacznie rozbudowaną wersję tekstu Die Erfahrung der Zerstörung des Rechtsstaats in Polen: Ein Manifest für die Verfassungstreue/Doświadczenie niszczenia praworządności w Polsce: Manifest na rzecz wierności konstytucji, który ukazał się w: Dialog. Magazyn Polsko – Niemiecki nr 147/2024 https://www.dialogmagazin.eu/produkt/nr-147/

How useful was this post?

Click on a star to rate it!

Average rating 5 / 5. Vote count: 4

No votes so far! Be the first to rate this post.

5 1 vote
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest

wp-puzzle.com logo

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.

0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments