Rosjanie przestali się zachowywać tak, jak zwykle zachowują się podczas prowadzonej przez siebie wojny. Owszem, bombardują miasta, zabijają cywilów. Ale przestali walczyć ludźmi. No dobrze, tylko trochę przestali i nadal kierują niewyszkolonych, ubranych w łachmany i nieuzbrojonych półcywilów na front, gdzie im mięsa armatniego zabrakło. Ale jednak wstrzymali ataki tam, gdzie mają największe straty.

Z litości nad swoimi żołnierzami? Ale skąd, po prostu boją się, że powtórzy się sytuacja z 1917 r., kiedy to front głosował nogami za pokojem. Już teraz Rosjanie masowo zwiewają z frontu, ale i z Rosji, żeby ich tylko wojenkomat (po naszemu komenda uzupełnień) nie dopadł. A i podpalają wojenkomaty, żeby zniszczyć archiwa.

Już podczas wojen kaukaskich, kiedy im ludzi brakowało, brali kogo się nadało. Na przykład przychodzili do akademików i zabierali studentów, albo przegradzali kordonem milicji stację metra i łapali młodych. Teraz też biorą na łapu capu, kto się tylko nawinie, chory czy zdrowy. To dlaczego nagle zaczęli być tacy humanitarni wobec swoich? Pewnie boją się ducha Lenina, bo może gdzieś w ostępach tajgi jakiś typ podobny do Iljicza już się szykuje i za wysoką cenę, nawet za cenę wolnej Ukrainy, sięgnie po władzę, czyli po głowę cara Putina. Owszem, Lenin mówił o uciśnionych przez Wielkorusów narodach, w tym o Ukrainie, ale jakoś szybko mu przeszło. Po drodze jednak obalił cara. A pomagał mu Trocki. I tu już kagebistę Putina może szlag trafić, bo Trocki nazywał się Bornstein. No nie, jeśli Lenin z Bornsteinem mają obalić cara, to lepiej powoli wycofać się z wojny i nie kusić licha.

Radosław Januszewski