Nie wiem, czy mam ochotę zwracać się do Krzysztofa Czabańskiego po imieniu, pisząc „Ty”, czy raczej traktować go z dystansem, bo dzieli nas dziś zbyt wiele. Łączyło nas kiedyś sporo, dawny – ten pierwszy – Tygodnik Solidarność, współpraca w stanie wojennym, relacje koleżeńskie.
Dzisiaj, gdy idę ulicami miasta, którymi przemieszczają się błyskając niebieskimi światłami kolumny policyjnych wozów, nie wiem, czy pamiętasz kolumny milicyjnych bud i wojskowych transporterów opancerzonych, przemierzających to samo miasto, te same ulice.
Wątpię teraz, czy wspominasz grzejących się przy koksownikach żołnierzy i ZOMO-wców, gdy widzisz z okien Sejmu stalowe ogrodzenie, zmontowane i pilnowane przez umundurowanych na czarno policjantów.
O czym myślisz, słysząc dobiegające zza kordonów policji skandowane okrzyki „Wolność, równość, solidarność”?
Czy wspominasz czasy, gdy solidarność znaczyła wszystko, co najważniejsze? Wszystko też, co umundurowani i tajni słudzy tamtej władzy starali się nam wyrwać z serca?
Czy miejsce dziennikarza pierwszego Tygodnika Solidarność, pierwszego wolnego pisma między Łabą a Władywostokiem jest dzisiaj tam, za stalowymi barierami, za sukami policyjnymi, z dala od nas, którzy nie chcemy cenzury ani partyjnej oligarchii, manipulacji prawem i bezczelnego lekceważenia tamtych wartości, o których pisałeś w Tygodniku Solidarność i dla których przecież w jego składzie się wtedy znalazłeś?
Nie pojmuję, jak możesz trwać solidarnie z delatorami i aktywistami stanu wojennego, jak możesz mieć ich za partnerów a może i przyjaciół?
Adresuję te pytania do Ciebie, Krzysztofie, bo z nikim spośród Twoich politycznych przyjaciół i partnerów, także tych, którzy aktywni byli w epoce Solidarności i stanu wojennego, nie znałem się wtedy ani wspólnie nie działałem. Jest ich już zresztą w Twoim otoczeniu ledwie garstka. Ich też te pytania dotyczą…
I tylko proszę, nie chrzań mi, że Platforma to, a Unia Wolności tamto, że oni psuli bardziej. To jest pokrętna logika i fałszywa perspektywa. Teraz to Ty z całym Prawem i Sprawiedliwością, w którym gorliwie uczestniczysz, niszczysz fundament demokracji, Ty wspierasz pospolitą, prymitywną propagandę z jednej strony, a drugiej – cenzurę, choć nie nazwiesz nowego zjawiska tym mianem, bo formalnie takie urzędu nie ma. Tyle że jego rolę ochoczo podjęła Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, a Twoja Rada Mediów Narodowych okazuje się pozorem.
Ty głosujesz za demontażem sądów, a wcześniej – Trybunału Konstytucyjnego. Za ustawami ograniczającymi wolność zgromadzeń, której w tamtych czasach tak bardzo potrzebowaliśmy; za ustawami policyjnymi, które dają prawo do podsłuchiwania dzisiaj mnie, a jutro może Ciebie bez nadzoru sądu, pod pretekstem ochrony państwa przed terrorem. Którego nie ma. To Twój głos był liczony przy psuciu służby cywilnej, przy oddawaniu ogromnej władzy w ręce ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, przy likwidacji gimnazjów i deformowaniu edukacji narodowej.
Za to wszystko jesteś tak samo odpowiedzialny, jak każdy z polityków i działaczy Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, którzy 13 grudnia 1981 roku z ulgą i zadowoleniem przyjęli wprowadzenie stanu wojennego.
To wszystko piszę dziś, 13 grudnia 2017 roku, w rocznicę tamtego dnia, po spacerze wokół siedziby Sejmu i Senatu, parlamentarnego filara – jednego z trzech równorzędnych filarów porządku konstytucyjnego w naszym, a może tylko w moim państwie, wokół gmachu otoczonego policyjnym kordonem, chroniącym Ciebie, Krzysztofie, przede mną.
Piotr Rachtan