Bardzo się martwili na Kremlu, że Federacja Rosyjska to tylko lokalne mocarstewko (zdaje się, że to Obama taki ich poniżył) i że już świat go się nie boi, tak jak bał się Sojuza. Ba, teraz Stany chcą odciągnąć Rosję od Chin grając między innymi na tym, że w takim chińsko-rosyjskim tandemie jest młodszym bratem. I jak się tu nie wściekać?
Na szczęście jest NATO, które na najbliższym szczycie chce ponoć jednoznacznie zdefiniować Rosję jako przeciwnika. Uff, a więc się udało! Tysiące zabitych żołnierzy (głównie rosyjskich), zniszczone ukraińskie miasta i wioski, wymordowani cywile i wreszcie świat zachodni pomógł Rosji wstać z kolan. Tylko, że NATO jest sojuszem polityczno-obronnym i nie wiadomo do końca, co politycy zadecydują, a nawet gdyby uznali Federację za wroga, to nie o Rosję tu chodzi, tylko o Ukrainę.
O Rosję też, ale pośrednio, żeby wreszcie przestała wysyłać na śmierć własnych obywateli.