W czasach słusznie minionych krążył po Polsce dowcip. Spotyka się dwóch milicjantów i jeden mówi do drugiego: – Wczoraj na interwencji spotkałem element antysocjalistyczny. Ja do niego: „dokumenty”, a on mi się stawia. Jak mu nie przyłożyłem pałką, to aż mu się kredki z tornistra wysypały.
Ten dowcip bawił mnie i moich młodszych kolegów i koleżanki. Aż przyszedł taki moment, że przestał bawić nasze dzieci i ich starszych kolegów i koleżanki. I to nie tylko dlatego, że zniknęła milicja a pojawiła się policja. Ale przyszedł rok 2020 i ten dowcip może nie bawi wszystkich, ale za to wszyscy go bardzo dobrze rozumieją.
W czasach słusznie minionych, koledzy na studiach ostrzegali się nawzajem, przy kim nie powinno się za dużo mówić. I zwykle nie chodziło tutaj wcale o tych, którzy należeli do jakichś organizacji studenckich bardziej lub mniej socjalistycznych. Ci to się czymś zajmowali, coś organizowali, o czymś tam dyskutowali i zwykle nie po drodze im było ze Służbą Bezpieczeństwa.
Kiedy opowiadałem o tym młodym ludziom, którzy studiowali w Polsce w XXI wieku, ci patrzyli na mnie jak na bajkopisarza. Nie dlatego, że naprawdę bajki piszę, ale bo głupoty opowiadam: kogo obchodzi to, o czym mówią studenci przy i po piwie? Oni, wtedy byli pewni, że nikogo.
Obawiam się, że dzisiaj, dla obecnego pokolenia studentów i studentek pytanie: kogo obchodzi o czym rozmawiają sobie przy albo po piwie, nie jest wcale pytaniem głupim czy retorycznym. Ale ponieważ mamy nowe czasy i nowe technologie, to oni zastanawiają się, kto podsłuchuje i nagrywa, o czym rozmawiają przez telefon ze swoimi kolegami i koleżankami: policja, ABW, CBŚ, czy jakieś inne służby trzyliterowe. Ci bardziej zaawansowani technicznie głowią się nad tym, jakie też oprogramowanie analizuje to, co mówią i czy jest to analizowane na bieżąco, czy dopiero po jakimś czasie?
Zwrot „to nie na telefon”, tak popularny ongiś, który praktycznie zniknął pod koniec XX wieku z naszych rozmów, po 2015 roku stał się znowu jednym z częściej używanych.
Na szczęście mamy smartfony!
Który z szanujących się właścicieli smartfona nie ma: Telegrafa, Telegrama, Signala, WhatsAppa czy innego programu do szyfrowania rozmów i wiadomości tekstowych oraz plików graficznych?
Kto z nas nie ma nadziei, że to właśnie jego telefon jest zhakowany przez licencjonowanego, bądź nie – Pegasusa?
Kto nie zostawia czasami telefonu w pokoju obok, albo nie daje go w tryb samolotowy, czy też nie wyłącza? Żeby nie podsłuchali. Bardziej wyrafinowani używają torebek ze sreberka. Nie mówię zawsze, ale czasami.
Kto nie ogląda się za siebie w poszukiwaniu ogona (zwłaszcza w czasie pokojowej, oficjalnej demonstracji) i komu nie zdarzyło się zobaczyć kogoś, kto, za co dałby sobie rękę odciąć, za nim idzie? I nie robi tego terrorysta, mafioso albo handlarz bronią, narkotykami czy sterydami, ale zwykły, niezadowolonego ze świata i Polski obywatel. Taki co to ma na sobie jeszcze koszulkę z napisem Kon-sTY-tucJA. A ogląda się on za siebie tylko dlatego, że przywitał się z kimś, kto ma opinię buntownika, albo ktoś tak o nim lub o niej mówi, bo brał udział w czymś, o czym w TVP powiedzieli, że zebrał się tam element antysocjalistyczny?
Przepraszam, teraz te elementy to jakoś inaczej się nazywają.
Kto wreszcie nie przeglądał przez całe tygodnie z uporem Internetu i gazet w poszukiwaniu notatki zaczynającej się od: Prokuratura przesłuchała podejrzanego XY… i jej, póki co, nie znalazł. A przecież wiadomo na pewno, że powinni o tym wreszcie napisać?
Kto z nas wreszcie czytając notkę, w której oskarżony jest podawany z imienia i nazwiska – bo się na to zgodził – nie zastanawia się, jak wysokie odszkodowanie będziemy musieli my, Polacy, w przyszłości zapłacić, jak już sprawę umorzą albo go uniewinnią?
Kto z nas ma jeszcze to poczucie, że żyje w jakimś złym śnie i to, co za oknem i w telewizji, jest tak straszne, że nie może być prawdą?
Obawiam się, że tylko na to ostatnie pytanie, JA, nie odpowie NIKT.
Krzysztof Pawłowski