W jednostce wojskowej mówią na nich boty. Po czym ich poznać? Na oko nic takiego, chodzą po cywilnemu, ale wszystko dostają natychmiast. Wszystko, czego tylko zażądają. Major, czy pułkownik też dostaną, ale muszą zaczekać. Tak tłumaczyła mi sprzątaczka ze sztabu.
Potem trochę popytałem. Nie boty, ale woty. Ludzie Macierewicza. Sprawa jasna, były minister, teraz marszałek senior umacniał swoją pozycję i rozbudowywał WOT, czyli wojska obrony terytorialnej napychając jednostki wojskowe swoimi urzędnikami.
Pewnie wszyscy inni ludzie skupieni wokół J. Kaczyńskiego też mają swoje lenna, lepsze lub gorsze (np. Banaś ma zamtuz). Ale na dłuższą metę niewiele to znaczy. Za Stalina zabijano, kiedy ktoś podpadł. Potem wymyślono karuzelę stanowisk. W największym skrócie, odsyłano na inne stanowisko: jak kto głupi to go do kultury. Tylko że dotyczyło to wyłącznie notabli. Ci z ich otoczenia zostawali na lodzie.
Co zatem będzie z botami (wotami), kiedy suweren, czyli my, odrzuci PiS? Odpowiedź jest jasna, ale władza działa znieczulająco na myślenie. Boty nie pomyślą, że pewnego dnia ktoś, jakiś strażnik, nie wpuści ich do jednostki…
A w ogóle to terytorialsów nie ma się co bać. Nie są centurionami pisowskiej rewolucji, tylko tekturowymi żołnierzykami Macierewicza. Za nasze pieniądze.
Jakub Tau