Ukraińcy odbili Jampol (Jampil) w obwodzie donieckim i dowiedzieli się od miejscowych, że okupanci zjedli zwierzęta z miejscowego zoo: kangura, bizony, osły i strusie. Komentarz? Nasuwa się sam – dzicz. Tak nie postępują żołnierze cywilizowanej armii.
Wcześniej słyszeliśmy, że rosyjscy żołnierze cierpią na nieustanną biegunkę, bo do jedzenia dostają konserwy jeszcze z czasów Związku Radzieckiego.
To dlaczego jedzą to świństwo? I dlaczego jedzą zwierzęta z zoo? Odpowiedź jest bardzo prosta: bo nie dostają jeść. Po prostu są głodni. No dobrze, a gdzie jedzenie? Wiadomo, wojsko rosyjskie to jeden wielki bałagan, ale nie tylko o to chodzi. Pamiętacie hollywoodzki film „Herosi Kelly’ego”? Banda amerykańskich żołnierzy wyłamuje się z armijnej dyscypliny, żeby wspólnie z niemieckimi czołgistami okraść bank, w którym leżą tony sztab złota.
Tutaj sztab złota nie ma (jeśli są to nie wiemy), więc kradnie się co popadnie i sprzedaje na lewo. Kto kradnie? Ten kto może, czyli oficerowie. Jest wojna, trzeba zarabiać. Na własnych żołnierzach? A czemu nie, tradycja jest. Tak samo było na Kaukazie. Było jeszcze gorzej: sprzedawano informacje, którędy sołdatuszki będą jechać i dzięki temu partyzantom łatwiej było ich zaskoczyć i zabić. Czy tak jest teraz w Ukrainie? Nie wiemy, na razie nie wiemy, ale to chyba kwestia czasu: wywiad ukraiński nie będzie przecież wydawał zdrajców, którzy żerują na życiu własnych żołnierzy.
Ale, ale, czy rzeczywiście mowa jest o zdrajcach? To przecież norma w armii Federacji, jak w okupacyjnej piosence: teraz jest wojna, kto handluje ten żyje…