Roman Protasiewicz nie dostał azylu w Polsce. A bo… tłumaczyli się pisowscy oficjele. Za to Łukaszenka przyjął go z otwartymi rękami i zaciśniętymi pięściami. Chłopaka tak zbito, że nawet gruby makijaż nie zakrył śladów.
Wiele jednak wskazuje, że Roman się trzyma. Potwierdza to dopuszczona do niego prawniczka.
Ale i bez tego nikt nie uwierzył w prawdziwość słów, które Roman wypowiedział przed kamerą zaraz po pobiciu.
Gdyby jednak ktoś miał wątpliwości, to na stoliku przed Protasiewiczem leżała paczka papierosów, chociaż chłopak jest niepalący.
Skąd ta paczka? Scenę filmowała internetowa telewizja podległa Łukaszence Żoltyje Sliwy. Do półpiśmiennych funkcjonariuszy tejże telewizji literatura – szczególnie opozycyjna – widać nie dociera. I dobrze, bo nie znają twórczości radzieckiego dysydenta Siergieja Dowłatowa.
W jednym ze swoich utworów pisze o dwóch przyjaciołach: jeden wyjechał na zachód, drugi został w Sojuzie. Umówili się, że ten który został da znać, jak mu się wiedzie. Sygnałem, że jest źle miało być zdjęcie, na którym będzie z paczką papierosów.
Facet trafił do łagru. Musiał pisać, że raj na ziemi. Pewnego razu poprosił pilnowaczy, żeby pozwolili mu przesłać zdjęcie, że naprawdę jest mu dobrze. Zgodzili się, podkarmili go, poczekali, aż odrosną mu trochę włosy i usadowili przed aparatem. Poprosił o paczkę papierosów. Były to słynne w świecie Biełamory.
Przed Romanem leżała jakaś inna paczka, ale przesłanie oczywiste.
Nie dostał, bo się nie starał.
Tyle i aż tyle.