Zarządzenie Mateusza Morawieckiego nie tylko w szczycie pandemii, do której się odwołuje, ale przede wszystkim w środku niesłabnących protestów – ulicznych – po skandalicznym orzeczeniu trybunału mgr Przyłębskiej odczytywane jest jednoznacznie: „Bydlaki, szykują wojsko przeciwko narodowi…” – napisał do mnie Znajomy.
Rzeczywiście, wygląda to fatalnie. Policja, jeszcze wczoraj, murem stała wokół żoliborskiej twierdzy, podobnie przed pałacami arcybiskupów czy Komitetem Centralnym Partii na ul. Nowogrodzkiej w stolicy. Szarpano i bito ludzi, gaz pieprzowy w twarz, dołek, kajdanki dla posła. Jest też druga strona – coraz więcej policjantów na zwolnieniach, przy wiecznych brakach kadrowych.
Podejrzewam, że właśnie to było podstawą zarządzenia premiera i że żandarmeria, tak jak zwyczajne wojsko w czasie Euro 2012, będzie po prostu patrolować ulice w towarzystwie krawężników. Ale, jak to zwykle bywa w naszej zbolałej ojczyźnie, władza porusza się z wdziękiem nosorożca i wybrała na tę decyzję najgorszy możliwy moment, gdy zaplanowane i spontaniczne protesty sparaliżowały centra kilkudziesięciu miast i gdy policji – poza drogówką – nie można było uświadczyć. Na dodatek szykuje się gorący tydzień kolejnych protestów. Odczytanie zarządzenia właśnie w ten sposób, jak to opisał mój Znajomy, jest w tej sytuacji logiczne i uzasadnione.
Morawiecki, kiepski polityk pozujący na męża stanu, swoją decyzją tylko rozgrzewa więc atmosferę; mam nadzieję, że nie leje benzyny. [pr]