W początkach XIX wieku, po rozbiorach, kiedy Rosja zajęła kawałek Europy, „prawdziwi Rosjanie”, „rosyjscy patrioci”, czyli rosyjscy ziemianie, aż pluli jadem, kiedy pisali o Polakach. Dlaczego? Bo na dworze carskim tylko Polak mógł zrobić karierę, a Rosjanin raczej nie. Znów: dlaczego? Bo Polak był Europejczykiem, nie smarkał w dwa palce, nie grał w salonowca (dla odprężenia), znał języki. A Rosjanin…?
A kiedy Adaś jechał na Krym i pisał Sonety, to jechał jako carski agent, bo car chciał wiedzieć, czy mu tego Krymu zupełnie już nie rozkradli. Komu miał zaufać, jak nie Polakowi?
Teraz Władimir. Grozny? Plugawy? Krwawy? Po prostu car. Za Sasiny się weźmie, Kaczyńskiego obrobi, Orbanem dołoży…
Ależ nie! Teraz to Rosjanie znają języki, choćby minister spraw zagranicznych Federacji Siergiej Ławrow: Ormianin, który ma rosyjskie serce. Płynną angielszczyzną już się pochwalił w swoim czasie, rozmawiając przez telefon z ministrem spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii (And who you fucking are to lecture me?). Federalni biznesmeni robią na Zachodzie interesy. I to jakie! Federalni szpiedzy trują wrogów cara.
To po co im Sasin? Po co Kaczyński, po co Ziobro? Po nic.
Chodzi o Polskę, przyczółek mostowy w Europie.
Jakub Tau