Ciągle zastanawiam się, czy w Polsce ktoś jeszcze nie może spać, bo jest łamana Konstytucja. Może jednak ktoś zastanawia się, co by było, gdyby Kaczyński i spółka nie rozwalili państwa prawa? Poniżej staram się w tym pomóc.
Kiedy PiS w 2015 roku zaczął drastycznie i systemowo łamać Konstytucję, jako prawnicy ostrzegaliśmy, że demontaż systemu praworządności źle się skończy. W czasie jednego z przemówień pod Pałacem Prezydenckim mówiłem, że łamanie Konstytucji nie jest łamaniem abstrakcyjnej idei. Łamanie Konstytucji jest zawsze łamaniem człowieka – jego wolności, dobrobytu, zdrowia, a czasem życia. Wielu mówiło wtedy, że histeryzujemy.
Dlatego wielu z nas pozwoliło na to, aby PiS przejął nielegalnie kontrolę nad Trybunałem Konstytucyjnym. Najpierw przez powołanie dublerów, potem przez nielegalne powołanie J. Przyłębskiej na prezesa TK, następnie przez odsunięcie od orzekania sędziego Biernata oraz trzech sędziów wybranych w roku 2010. Końcowym etapem destrukcji było powołanie do TK czynnych i kontrowersyjnych polityków – S. Piotrowicza i K. Pawłowicz, którzy w momencie powołania nie spełniali wymogów wiekowych.
Efektem tego wszystkiego jest trybunał-wydmuszka: osoba pełniąca funkcję Prezesa jest bliską znajomą Jarosława Kaczyńskiego, z którą jada obiady, w składzie Trybunału zasiada komunistyczny prokurator i inne osoby, które ze względu na swoje publiczne karygodne wypowiedzi nigdy nie powinny tam być.
Dlaczego o tym przypominam? Trybunał Konstytucyjny ma jedną funkcję: kiedy większość, która wygrała wybory, robi coś, co narusza prawa mniejszości, ta mniejszość może pójść do niezależnego Trybunału Konstytucyjnego i poprosić o ocenę, czy prawo uchwalane przez większość może obowiązywać. Sama demokracja nie załatwia sprawy i niczego nie gwarantuje – 51% kanibali mogłoby demokratycznie zdecydować, że zjedzą pozostałe 49%. Trybunały i sądy konstytucyjne wzmocniono po II Wojnie Światowej właśnie po to, żeby większość już nigdy nie złamała nienaruszalnych praw mniejszości.
U nas do Trybunału mniejszość już nie chodzi – liczba spraw po przejęciu go przez PiS spadła o 80 procent. Mniejszość do Trybunału nie chodzi, bo po co, skoro jest on przedłużeniem władzy większości? Do Trybunału chodzi za to często właśnie ta większość, z prośbą o uprzejme potwierdzenie, że wolno im zrobić to, co chcą. Albo po to, żeby decyzją Trybunału rozmontować następną instytucję, która tej większości przeszkadza.
Piszę o tym dzisiaj, bo coraz większa grupa ludzi z różnych stron sceny politycznej zaczyna odczuwać bardzo konkretne efekty ataku na rzekomo abstrakcyjne zasady praworządności. Odczuwa to konserwatywny mężczyzna-rolnik, któremu nagle, bez chronienia jego interesów w toku zakaże się hodowli zwierząt, i liberalna kobieta, której za tydzień Niby-Trybunał wyda decyzję w sprawie aborcji (oczywiście na wniosek większości). Rozumie to przedsiębiorca, który ma problem z dochodzeniem odszkodowania za zamknięcie firmy. Nagle ludzie rozumieją, że władza, której nie kontroluje Konstytucja, może absolutnie wszystko.
Powinniśmy zrozumieć to wszyscy. Gdyby szanowano Konstytucję, nie byłoby propagandowej telewizji publicznej, która wykorzystuje 2 mld złotych w sytuacji, gdy lekarzom brakuje kombinezonów i maseczek – zmiana ustawy medialnej została uznana za niekonstytucyjną, ale przecież nikt się tym nie przejmuje. Gdybyśmy mieli normalny Trybunał Konstytucyjny, nie zmarnowano by 70 milionów na niekonstytucyjny pocztowy plebiscyt w maju, bo zaskarżono by do niego ustawę, którą w wariackim tempie uchwalano. Co więcej, pewnie nikt by jej nie próbował uchwalić, bo wiedziałby, że nigdy przez konstytucyjne sito nie przejdzie. Gdyby był Trybunał, nie byłoby latem wymuszonych, pandemicznych wyborów Prezydenta, bo ustawy, które je umożliwiły zostałyby wyrzucone do kosza przez niezależnych sędziów. A gdyby nie było tych niekonstytucyjnych wyborów, cały aparat państwa mógłby się skupić na przygotowaniu do skutecznego zwalczania pandemii. Ponieważ wybory były, rząd promował prezydenta, prezydent siebie, a ministrowie zastanawiali się, czy dotknie ich powyborcza rekonstrukcja rządu – nie było czasu myśleć o przygotowaniu się na drugie uderzenie wirusa.
W ten sposób zamach na abstrakcyjne zasady konstytucyjne skończył się bardzo konkretnym cierpieniem chorych ludzi, którzy nie mogą liczyć na swoje państwo, które – zamiast im pomagać – było zajęte czymś innym. W ten sposób zniszczenie systemu państwa dotyka nie tylko rolników, nie tylko kobiety, ale każdego z nas, bo każdy może zachorować.
Kiedyś Mao kazał zabić w Chinach wszystkie wróble, bo wyjadały ziarno. Kiedy ludzie to zrobili, okazało się, że naruszyli równowagę ekosystemu – brak wróbli spowodował plagę szarańczy, która zniszczyła uprawy i doprowadziła do wielkiego głodu. Trybunał Konstytucyjny może się wielu wydawać nie ważniejszy od wróbla. Ale jest elementem systemu, który bez niego upada i przygniata konkretnych ludzi.
Dlatego mówię zupełnie poważnie i niepolitycznie: precz z władzą, która nie szanuje Konstytucji! Nieważne, czy to lewica, czy prawica, czy dół, czy góra, czy środek. Precz z samowolą i poczuciem bezkarności! Następnym razem, kiedy będziecie wybierać sobie liderów, pamiętajcie proszę, że przywódca, który ma uczciwe zamiary, nie boi się Konstytucji i kontroli Trybunału Konstytucyjnego. A taki, który się boi, nie zasługuje na powierzenie mu władzy i powinien być wyrzucony precz. Wybierajcie, kogo chcecie, ale niech, do cholery, szanuje zasady, które wspólnie ustaliliśmy.
Marcin Matczak
Tekst pochodzi z blogu UR (www.marcinmatczak.pl)
dyfuzja emocjonalna jako objaw uprawiania polityki