Pierwszy car Rusi, Iwan IV Groźny, wraz z rodziną – i skarbem – wyjechał z Moskwy na pielgrzymkę do Aleksandrowskiej Słobody, z której wysłał dwa listy. W jednym zarzucał bojarom, szlachcie i czynownikom uchylanie się od służby w wojsku i kradzieże, w drugim zapewniał lud o swej życzliwości. Zrzekł się korony, ale dodał, że wróci, jeśli uzyska nieograniczoną władzę i wojska opryczne (oprycznik w języku rosyjskim do tej pory znaczy okrutnik).
Uzyskał, co chciał.
Teraz Morawiecki udaje się na pielgrzymkę… nie, składa wniosek o wotum zaufania wiedząc, że sejm większością pisowską i piso-podobną zaufa mu na bank. Krótko mówiąc sprowadza sejm do roli teatru, w którym on – choć na krótko – gra rolę pierwszoplanową. Wymyśla na opozycję, mówi jawne nieprawdy i półprawdy (np. o wzroście nakładów na służbę zdrowia). Przykrywa najnowszą aferę Szumowskiego i urządza propagandowy cyrk z sejmem w tle, prowadząc zarazem propagandę wyborczą dla prezydenta A. Dudy.
Byliśmy też świadkami części rozrywkowej w wykonaniu… a jakże, J. Kaczyńskiego, który stał odwrócony plecami do Barbary Nowackiej uzasadniającej wniosek KO w sprawie Szumowskiego. Chyba jednak słyszał, bo wyrwały mu się słowa o „chamskiej hołocie”. Nie po raz pierwszy i pewnie nie po raz ostatni prezes reaguje wulgarnie, kiedy czuje, że jego plany biorą w łeb.
Właśnie, skoro plany to najbliższa przyszłość, wybory prezydenckie.
Czy szopka z pewnym na sto procent wotum zaufania coś da? Chyba nie, ale pokazuje jedno: Kaczyński i jego ludzie zaczynają reagować bardzo emocjonalnie i jak pijany płotu chwytają się każdej sposobności, żeby wygrać czerwcowe wybory. Nie wygrają, chyba że suweren, czyli my, chcielibyśmy samowładztwa, opryczniny i władzy jakiegoś Groźnego. Mateuszka? Jarka? Kogokolwiek.
Jakub Tau