Marian Banaś ma kilkoro dzieci i – jak to ojciec – kocha je. Jedno z dzieci, dwudziestojednoletni syn, zginęło w górach. Od tej pory Banaś stara się otoczyć opieką pozostałą trójkę.
Tymczasem prezes J. Kaczyński chce się Mariana Banasia pozbyć. Marszałkini Teresa Witek wysłała nawet Banasiowi pismo o rezygnacji i desygnowaniu na p.o. prezesa NIK jednego z zastępców, żeby J. Kaczyński nie utracił panowania nad izbą kontrolującą państwo. Z Banasiem przeprowadzono rozmowę – ciekawe czy nocną? – A rozmówcami byli Kaczyński i Mariusz Kamiński, ten od służb (!).
I co? Przynajmniej na razie nic.
Wywarto więc presję na jednego z synów Banasia.
A zatem wkraczamy w epokę rodową. Nasi przodkowie żyli na podgrodziach w długich domach. I żyli w rodach. Wtedy istniało prawo zadrugi, podszewka prawa książęcego. Zadruga polegała na tym, że jeśli któryś z członków rodu popełnił zbrodnię, na przykład zabił książęcego, bo ten mu barana zarżnął, upiekł i pożarł na jego oczach i jeszcze rechotał przy tym, ród miał obowiązek wskazać winnego i udowodnić, że to on. A więc nie najstarszy, najbardziej chory, albo taki, którego nikt nie lubi tylko właśnie sprawca, bo inaczej cały ród odpowiadał.
Co ma do tego Banaś? Postawił się księciuniowi, nie chciał kłaść zdrowej (?) głowy pod ewangelię, więc cały ród odpowie, a przynajmniej jeden z rodowców – syn.
Malkontenci mówili, że wracamy do epoki Gierka, nawet do Gomułki, a tu proszę: wcześni Piastowie!
Jakub Tau