Putin odgraża się, że znów zaatakuje Kijów. Gdyby zdobył stolicę Ukrainy na początku wojny, byłoby już po wszystkim.
Moskiewski satrapa pewnie zrealizuje swoje wojenne groźby, bo liudziej u niewo mnogo. Będzie rzucał dywizje i nie liczył strat, skoro Rosja jest w stanie zmobilizować do miliona, dwóch milionów sołdatów.
Zachód Europy, czyli dla nas Niemcy, nie bardzo wie, co zrobić, bo wojna trwa, bo Ukraina się broni, a Rosja – kto wie – może przegrać, choć do tego daleko. Gerhard Schroeder merda ogonkiem wobec Putina, który zapewnił mu pracę w spółkach gazowych, ale Niemcy chyba wreszcie zrozumieli, że to zdrada ideałów, żeby po prostu nie powiedzieć zdrada, skoro przestali mu finansować biuro kanclerskie.
Merkel, do niedawna uważana za najwydajniejszy niemiecki mechanizm, poczuła, że musi się wytłumaczyć, dlaczego budowała gazociąg omijający Polskę, skoro – jak sama twierdzi – widziała nadciągającą wojnę. A jak już było za późno, to pojechała sobie na wywczasy do ciepłych krajów.
A my? Szczególnie po upadku rakiety i śmierci dwóch obywateli. I niezbyt istotne jest, czy to była rakieta, antyrakieta, rosyjska, czy ukraińska.
My zwieramy szeregi, co znaczy, że znów liczymy na Amerykę. I słusznie, ale co zrobić z obroną przeciwlotniczą: bronić się pod naszym niebem, czy pod niebem ukraińskim. Innymi słowy patriotycznie wysłać Patrioty na Ukrainę, czy też rąbać amerykańskimi rakietami w rosyjskie wojsko i czekać na wojnę.
Wojna już jest, tylko pytanie, jak ją nazwać. Pewnie za parę dziesięcioleci, będziemy wiedzieli, co to jest (było). I obyśmy nadal byli w Europie, a nie na stepach Przybajkala. Oczywiście nie wszyscy, tylko ci, którzy podpadliby nowej władzy… jak ją nazwać… ludowej?
Radosław Januszewski
Zdjęcie ilustrujące: Wyrzutnia Patriot na wyposażeniu Bundeswehry