Polska to błogosławiona ziemia, od bez mała osiemdziesięciu lat nie było tu wojny.
Przecież Armia Czerwona, po wojnie, wracała przez Polskę – powie niejeden – a do tego tędy szła „na Bierlin”. Tak, ale Hostoml.
A potem stalinizm. I co z tego, że represje, procesy kiblowe, anonimowe trupy, to tylko (ładne mi tylko) grupa żołnierzy i opozycji politycznej, także mniemanej. Przecież stalinizm był i dręczono ludzi, i zabijano ich. Tak, ale Irpień.
I cala peerela z biciem opozycji, wsadzaniem niewinnych ludzi do więzień, stanem wojennym, z górnikami z Wujka, zbrodnią lubińską. Tak, ale Bucza. Ale zbiorowe egzekucje, ale gwałty, ale dzieci gnieżdżące się w piwnicy przy trupie matki, ale rabunki dokonywane przez rosyjskich żołnierzy na zlecenie żon (!)…
Hm, ktoś mógłby powiedzieć, ze to Gräuelpropaganda – pojęcie wymyślone i używane już podczas I wojny światowej – propaganda oparta na przedstawionych i wyolbrzymionych okrucieństwach popełnianych przez wroga. To by się ten ktoś omylił. Okrucieństwa nie są wyolbrzymione, Rosja tak prowadzi wojnę.
I oby tylko nikt nie wpadł na pomysł, żeby idąc w ślady Orbana, za wroga uznać wolny świat z prezydentem Zełeńskim i pogodzić się z ludobójczą Rosją. Bo przecież Polska to błogosławiona ziemia.