Cóż, że wojna, cóż że zamordyzm i propaganda, a raczej propagitka, aż zęby bolą. Ale jest też coś dobrego. Otóż według Centrum Jurija Lewady w 2019 r. siedemdziesiąt procent Rosjan pozytywnie oceniło Stalina, chociaż w 2006 r. zaledwie niecałe czterdzieści procent. A coraz mniej Rosjan uznaje swój kraj za część Europy.
Dlaczego coraz bardziej rozpowszechniony kult potwora jest czymś pozytywnym? I to odchodzenie od Europy? Sprawa jest prosta, naszym sąsiadom (przez Kaliningrad) potrzebne jest opium. Nie chodzi o narkotyk pozyskiwany z maku, lecz marksowskie opium ludu, czyli religię, na złagodzenie cierpień duchowych. Cerkiew nie wystarczy, ból po przegranej z Ameryką i rozpadzie imperium jest zbyt wielki, do tego okazało się, że wojna z Ukrainą nie jest blitzkriegiem. A zatem, Rosjanom potrzebny jest jakiś łagodzący weltszmerc kult.
Jest w tym zawarta pewna uszczypliwość: macie takiego gieroja, na jakiego zasłużyliście. I jazda z Europy – nie dla psa kiełbasa.
A skąd uszczypliwość? Otóż według amerykańskiej sondażowni Pew Research Center, Polacy, którzy kiedyś nawet lubili Rosjan, teraz stali się czołowymi rusofobami. Osiemdziesiąt procent rodaków nie lubi Rosjan. Cóż, ostatnio nasi bracia mniejsi bardzo się postarali, żebyśmy ich znielubili: Krym, Ukraina, bombardowanie dzielnic mieszkalnych, wybicie jeńców, groźby pod adresem Polski.
Aha, gwoli wyjaśnienia, braćmi mniejszymi Rosjan czasem nazywają Amerykanie. Radzę sobie odświeżyć w pamięci postać świętego Franciszka.