Ostatnie wydarzenia białostockie, jak i komentarze polityków PiS odnoszące się do tych ohydnych ekscesów każą mi sądzić, że mamy do czynienia z tym, co postanowiłem nazwać „bankructwem mądrości”.
Jest to fenomen iście polski. Wielu moich braci Polaków jest najzwyczajniej głupich. Taka jest moja ocena. Pochwała agresji, czerpanie zadowolenia z krzywdy wyrządzonej drugiemu człowiekowi, skrajnie pokrętne usprawiedliwianie ataków na słabszych, cofanie się do czasów sprawiedliwości ludowej, pozainstytucjonalnej (samosądy), to wszystko stanowi odmianę zidiocenia i głupoty.
Dla głupoty musimy być bezlitośni, tak samo, jak dla głupców. Nieraz już naocznie przekonaliśmy się w czasach obecnych rządów, że dzieło lub rzecz, do której zbudowania potrzeba ogromu mądrości, łatwo może zniszczyć odrobina głupoty. Nieraz głupi na pozór drobiazg może zniszczyć całe przedsięwzięcie człowieka mądrego.
Głupota jest niestety skuteczna nawet w małych dawkach. Jest bardziej niebezpiecznym wrogiem dobra niż przewrotność. Przeciw złu można protestować, można je demaskować, w razie konieczności można przemocą mu zapobiec. Zło obarczone jest zawsze zarodkiem samozagłady, gdyż pozostawia po sobie w człowieku co najmniej niesmak. Wobec głupoty zaś jesteśmy bezbronni.
Protestami czy przemocą nic się nie wskóra. Argumenty na głupiego nie działają, faktom, które przeczą jego uprzedzeniom, po prostu on nie wierzy, a kiedy już faktów ominąć się nie da, odsuwa je na bok, jako nic nie mówiące, sporadyczne przypadki. Głupiec przy tym, w odróżnieniu od złego, jest całkowicie z siebie zadowolony. Tak staje się on nawet niebezpieczny, gdy lekko tylko podrażniony przechodzi do ataku. Jest przeto — jak sądzę — wskazane zachowywać większą przezorność wobec głupców niż wobec złych. Nigdy już więcej nie podejmujmy próby przekonania głupca, odwołując się do sedna rzeczy: jest to bezsensowne i niebezpieczne.
Dlaczego pokonanie ignoranta w dyskusji jest właściwie niemożliwe? Dlatego, że im ktoś mniej wie, tym pewniejsze wygłasza poglądy i tym mniej ma jakiekolwiek wątpliwości. . Człowiek mądry długo się zastanawia, zanim nic nie powie; lepiej nie mówić nic, nie mając pewności, albo gdy się nie ma do powiedzenia czegoś naprawdę mądrego.
Geniusz może mieć swoje ograniczenia i o tym doskonale wie, głupota jednak nie jest tak „upośledzona”. Słusznie mówił John Stuart Mill: „Lepiej być nieszczęśliwym Sokratesem niż zadowolonym głupcem”. To znaczy: szczęśliwszy jest nieszczęśliwy Sokrates od szczęśliwego głupca. Głupota, której codziennie doświadczamy, ma niejedno oblicze, ale najgroźniejsza jest wtedy, gdy nakłada na siebie maskę mądrości. Czy nie czyni tak partia przewodnia? Niestety — na głupotę nie ma lekarstwa.
Historia jest pełna świadectw tragicznych skutków ludzkiej głupoty w życiu społecznym, zwłaszcza głupoty elit rządzących. „Niemal wszystkie wojny były efektem niedostatku rozumu lub po prostu walki z nim” (Karl Popper). Przy czym nie chodzi tu tylko o wojny zbrojne, klasycznie rozumiane, ale także o wojny ideologiczne, podszyte homofobią, rasizmem, nacjonalizmem.
Głupota pisowskich doktrynerów, jak i doktrynerów w ogóle, pogrążała w nieszczęściach miliony ludzi. Trudno nie zgodzić się z Adamem Rodzińskim, który powiedział: „Wielu ludzi złość zabiła, wielu żądza złota, lecz najwięcej ludzi zabiła głupota” (A. Rodziński, Ethos, 2006, nr 75, s. 214). Głupocie najczęściej towarzyszy pycha. Obserwując polityków PiS, jestem o tym głęboko przekonany. „Głupota i pycha — jak mówi niemieckie przysłowie — rosną na jednym drzewie” (Dumheit und Stolz wachsen auf einem Holz).
Niestety udział w szerzeniu głupoty ma — co przykro stwierdzić — także polski Kościół.
Warto przypomnieć, co Erazm z Rotterdamu w swej „Pochwale głupoty” mówił o teologach:
[…] to rodzaj ludzi okrutnie wyniosłych i drażliwych […] pełne tajemnic słowa Pisma wedle swego widzi mi się całkiem tak i owak ugniatają, jakby były one z wosku […] żądają, aby ich wnioski uważano za coś poważniejszego od praw Solona […] całe urządzenie domowe piekła tak na włos odmalowują, jakby w tym państwie przez wiele lat sami byli przebywali (przekład: Edwin Jędrykiewicz).
Polacy mają z reguły jakiś zupełnie dla mnie niezrozumiały sentyment do tak zwanych idoli. Przy tym nie mogą pojąć, że idol to coś zupełnie innego niż autorytet. Przekaz autorytetu odnosi się do znaczącej treści, której ufamy, że odpowiada prawdzie; przekaz idola odnosi się jedynie do formy, która może nas zachęcać, ale która nie wiąże się z przekazem żadnej istotnej treści.
W tym kontekście sądzę, że warto zacytować Czesława Miłosza: „Kult papieża Jana Pawła II w Polsce, trzeba przyznać, jest zjawiskiem nieco zagadkowym. Papież występuje jako kompensata za zbiorowy kompleks niższości. Jest to rodzaj słynnego sportowca czy gwiazdy filmowej” (Cz. Miłosz, Rok myśliwego, Kraków 2001, s. 176). Tłumy traktowały papieża nie jak autorytet, ale jak idola, któremu urządza się owacje i krzyczy: „Kochamy Cię”, a równocześnie dla tych tłumów jego przesłanie było właściwie obojętne, choćby dlatego, że kompletnie nieznane. To nie papież przyjeżdżał, tylko wielki Polak, któremu się udało! Bohaterem stał się człowiek sukcesu i takim bohaterem jest papież, nareszcie Polak z happy endem, „nasz” papież.
Aktualnie rządzący zapominają, że władza sama w sobie nigdy nie udziela autorytetu. Wyraża to dobitnie następująca definicja, którą od czasów Maksa Webera podają socjologowie: „Autorytet to zdolność jednostki, grupy, instytucji — uzyskania posłuchu czy uznania bez stosowania siły, czy presji”.
Zapytajmy wreszcie, co jest podstawą uzyskania tego posłuchu czy uznania, jakie atrybuty musi mieć władza (i każda jednostka), aby wymuszała — nie stosując siły — posłuch czy uznanie.
Chcę tu napisać słów kilka o tzw. autorytecie z mocy prawa. Jest to autorytet formalny, nadany z mandatem władzy. Władza deleguje swój autorytet instytucjonalny na jednostki lub instytucje, które od tej chwili mogą działać prawomocnie jako obdarzone autorytetem urzędowym. I bardzo ważne zastrzeżenie: autorytety z mocy prawa trwają, ale tylko i wyłącznie w społeczeństwie demokratycznym i prawnym. Tam, gdzie ustawa jest niesprawiedliwa, prawo staje się nieprawomocne, a o autorytecie nie może być mowy. Ten dla kogo ktoś, kto łamie prawo pod pozorem prawa, jest autorytetem, jest człowiekiem o spaczonym wyczuciu moralnym i w jakimś sensie ułomnym.
Najlepiej byłoby, aby autorytetami dla Polaków była inteligencja. Co to jest inteligencja i czy luminarze z PiS-u mogą pretendować do tego honoru? Inteligencja to mistrzowie myślenia, czyli grupa ludzi, których cechuje krytyczny ogląd rzeczywistości i pewien dystans wobec wydarzeń; grupa, która nie ma własnych interesów, na przykład biznesowych, partyjnych, w związku z czym jako jedyna ma możliwość krytycznego oglądu rzeczywistości. W mojej ocenie ogromna większość członków i sympatyków PiS nie spełnia ani jednej z powyższych przesłanek, a pamiętać trzeba, że wraz z wyniszczeniem inteligencji zaczyna się wegetacja narodu. Wiedzieli o tym naziści w 1939 r., gdy metodycznie postanowili zwalczyć polskie elity intelektualne.
Nie mam najmniejszych wątpliwości, że w dobie obecnej zapaści dotykającej tak wielu obszarów, zapaści, którą zgotowali nam cudotwórcy spod skrzydeł Kaczyńskiego, niezbędni są nam „mistrzowie myślenia”, czyli inteligencja. Pierwiastek humanistyczny jest bowiem w partii rządzącej wartością na wskroś deficytową. Wniosek z tego taki, że najprawdopodobniej — w rozumieniu filozofii — rządzą nami głupcy kreujący się na autorytety. Farbowane lisy czy wilki — jak mówi powiedzenie. Nie dajmy się im zwieść!
Przemysław Leszek Lis