Mam nadzieję, że święto narodowe Francuzów nie zostanie skwitowane rewelacją, że to my nauczyliśmy ich sztuki używania widelca. Ponieważ jednak mocne słowa, i to z samej góry, są u nas niezmiennie w modzie, więc pewno znowu kogoś poniesie i usłyszymy podobny bon-mot. Od kogo? Nie wiem, to się okaże, my zaś spójrzmy przez chwilę na odległe czasy…
W lipcową niedzielę ulicami Paryża przeszedł wielki pochód. Przyczyną niezadowolenia była królewska decyzja o zdymisjonowaniu ministra Neckera. Jego popiersie, owinięte żałobną krepą, niesiono na czele marszu. Podczas rozganiania demonstrantów przez kawalerię, rzeźba byłego ministra spadła na bruk i rozpadła się na kawałki – reszty zniszczenia dopełniły końskie kopyta. Dwa dni później, gdy zdobyto Bastylię, nieświadomy tego król zapisał w swoim dzienniku, że 14 lipca nic godnego uwagi się nie zdarzyło. I chociaż to monarsze Rien jest do dzisiaj przywoływane jako przykład politycznej krótkowzroczności, konia z rzędem temu kto umiałby wtedy dokładnie przewidzieć losy Francji. Jedno wydaje się pewne – bywają decyzje, które przynoszą skutek nie tyle odwrotny, co całkiem nieoczekiwany, innymi słowy – gdyby nie one, rzeczy poszłyby innym torem. I na tym też poprzestanę, by – idąc za francuskim idiomem – powrócić do „naszych baranów”…
Lato nie sprzyja tempu prac parlamentarnych, co nie znaczy, by ustała nagonka wobec prawników, której wyjątkowość nie wynika z jakości argumentów, ale z wysokości ferujących je urzędów. Prawnikom – delikatnie rzecz ujmując – wytyka się złe nawyki utwierdzane we własnym uprzywilejowanym środowisku zawodowym. Owszem, gdyby autorzy takich oskarżeń publicznie i na strzępy podarli własne prawnicze dyplomy, ich krytyka byłaby przekonująca. Skoro jest inaczej, aż dziw bierze, że do tej pory nie zwrócili się do klasyki gatunku – jest nią bez wątpienia „Teoria klasy próżniaczej” wydana w Ameryce grubo wcześniej, zanim Lenin – prawnik i wróg prawników – zrobił w Rosji bolszewicką rewolucję. Jej autor Thorstein Veblen, nie prawnik, a socjolog, obywatel kraju bez rodowej arystokracji, za to pełnego bogaczy, orzekł w 1899 roku, że są dwie profesje „pieniężne” wiodące prym w ostentacyjnej konsumpcji oraz nieużytecznej pracowitości – bankierzy i prawnicy. Oto jego słowa: „Prawnik nie zajmuje się niczym innym jak tylko techniką łupieżczego oszustwa, stosując kruczki prawne w celu zapewnienia sukcesu klientom lub udaremnienia go rywalom, dlatego powodzenie w tej profesji świadczy o wielkiej barbarzyńskiej przebiegłości, która zawsze budziła podziw i lęk”.
Polityków chętnych do wakacyjnej lektury pragnę uspokoić, że wspomniana książka ma kilka polskich wydań. Pierwsze, jeszcze z czasów komuny, zbiegło się z upadkiem rządów Gomułki. I sekretarz KC, podobnie jak Ludwik XVI, nie zdołał wszystkiego przewidzieć…
*Marian Sworzeń, ur. 1954, prawnik, pisarz, członek PEN Clubu, ostatnio wydał „Opis krainy Gog”