Zamiast cenionych prawników w gmachu przy al. Szucha wykłady wygłasza obecnie głównie śmietanka PiS. Obok obumierania orzecznictwa i utrudniania dostępu do informacji publicznej to trzeci i najważniejszy filar rzekomo wyrwanego z rąk elit TK.
TK jako salon nowych elit PiS
Mniej znaną formą aktywności TK są od lat organizowane w jego siedzibie konferencje i wykłady. Również w tym zakresie mamy do czynienia z istotną zmianą. Wcześniej wśród zapraszanych osób dominowali cenieni prawnicy różnych pokoleń, w tym m.in. teoretycy prawa (np. prof. Stanley Paulson, prof. Tomasz Gizbert-Studnicki, prof. Jerzy Zajadło, prof. Maciej Zieliński, dr hab. Marzena Kordela, dr hab. Sławomir Tkacz). Rozważano takie zagadnienia jak wykładnia celowościowa prawa, zasady prawa, charakter normatywny preambuły do Konstytucji.
W TK występowali prawnicy reprezentujący przeróżne tradycje intelektualne – od lewa poprzez centrum do prawa, czego dowodem m.in. wykłady (prócz wyżej wymienionych osób): dr. hab. Ryszarda Piotrowskiego (UW, konstytucjonalista), prof. Zbigniewa Raua (UŁ, historyk doktryn politycznych i prawnych, były senator PiS, obecnie Wojewoda Łódzki w rządzie PiS) czy ks. prof. Franciszka Longchamps de Bérier (UJ, znawca prawa rzymskiego).
Zdarzali się też specjaliści innych dziedzin nauki, np. ekonomiści: prof. prof. Marek Okólski i Jerzy Wilkin, historycy: prof. prof. Marcin Król i Anna Wolff-Powęska. Nie ma nic złego – a nawet przeciwnie: jest to wskazane – w zapraszaniu do siedziby dawnego kasyna oficerskiego przy al. Szucha, gdzie urzęduje TK, przedstawicieli nauk pozaprawnych. Pozwala to poszerzyć perspektywę, z której bada się prawo i wyciągać bardziej poprawne, bo oparte na wszechstronnej analizie, wnioski. Ma to jednak sens pod warunkiem dopuszczenia szerokiego spektrum idei.
Obecnie profil gościa mile widzianego w murach Trybunału jest zupełnie inny i całkowicie zbieżny z profilem elity PiS.
Jeśli chodzi o wykłady z lat 2017–2018, lista przedstawia się następująco (w kolejności: data, mówca, tytuł wystąpienia):
- 30 marca 2017 r. – prof. dr hab. Ryszard Legutko (filozof, profesor zwyczajny UJ, poseł do Parlamentu Europejskiego wybrany z listy PiS) – „Unia Europejska na rozdrożu”;
- 12 maja 2017 r. – dr hab. Zdzisław Krasnodębski, prof. Akademii Ignatianum (socjolog, poseł do Parlamentu Europejskiego wybrany z listy PiS, wiceprzewodniczący PE) – „Nieliberalna demokracja czy liberalna postdemokracja? Dwie diagnozy współczesności”;
- 8 czerwca 2017 r. – Bronisław Wildstein (dziennikarz, znany opozycjonista w PRL) – „Porewolucyjna Europa i prawo”;
- 7 lipca 2017 r. – dr hab. Andrzej Zybertowicz, prof. UMK (socjolog, doradca Prezydenta Andrzeja Dudy, kandydat do PE z listy PiS w okręgu kujawsko-pomorskim w 2014 r.) – „Technologiczny «strzał» w demokrację i państwo prawa”;
- 26 października 2017 r. – prof. dr hab. Zbigniew Stawrowski (filozof polityki, profesor nadzwyczajny UKSW) – „O władzy sędziowskiej”;
- 30 listopada 2017 r. – prof. dr hab. Jacek Czaputowicz (politolog, specjalista ds. stosunków międzynarodowych, od 9 stycznia 2018 r. Minister Spraw Zagranicznych) – „Europa państw, federacja czy imperium – wizja Unii Europejskiej z perspektywy Polski”;
- 14 czerwca 2018 r. – prof. dr Jörg Baberowski (profesor historii Europy Wschodniej na Uniwersytecie Humboldta w Berlinie, ekspert ds. historii ZSRR i terroru stalinowskiego) – „Czym jest przemoc i co z nami czyni?”.
Wszystkie ww. wykłady zostały opublikowane przez TK w formie książki, zawierającej zarówno ich teksty oryginalne, jak i angielskie tłumaczenia. Dotarłem do tej publikacji.
Zdecydowana większość zamieszczonych w tomie wykładów (z wyjątkiem reprezentującego wysoki poziom wystąpienia prof. Zbigniewa Stawrowskiego) jest przepełniona standardowymi prawicowymi utyskiwaniami na świat zachodni, jego rzekomą moralną zgniliznę oraz odejście od poczucia wspólnotowości.
W części wydrukowanych wykładów brak przypisów. Większość ma charakter typowo publicystyczny. Na szerszą recenzję omawianego tu zbioru wystąpień przyjdzie jeszcze pora.
Z wyjątkiem dwóch nazwisk wspomnianych trybunalskich „wykładowców”, są to osoby powszechnie w Polsce znane i od lat kojarzone z PiS, w tym nawet europosłowie tej partii.
Prof. Legutko w 2007 r., po rozpadzie koalicji PiS z Samoobroną i Ligą Polskich Rodzin, krótko sprawował też urząd Ministra Edukacji Narodowej w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. Prof. Czaputowicz miesiąc po swoim wykładzie w TK został Ministrem Spraw Zagranicznych. Również jednak profesorowie Stawrowski i Baberowski ze swoim konserwatywnym światopoglądem śmiało mogą być traktowani jako przedstawiciele elity bliskiej PiS.
Siatka powiązań TK z UKSW
Miejscami widać związki personalne z dr. hab. Mariuszem Muszyńskim. Prof. Krasnodębski do niedawna, a prof. Stawrowski nadal pracuje na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, gdzie zatrudniony jest też Muszyński. Co więcej, zatrudnienie w Trybunale Konstytucyjnym znalazło w ostatnich dwóch latach kilkoro innych pracowników naukowych UKSW, a jeden z nich – dr hab. Grzegorz Jędrejek – został nawet wybrany przez Sejm na sędziego TK.
Z biura eurodeputowanego Krasnodębskiego przeszedł do ówczesnego Biura TK Marcin Koman, zajmując się w nowym miejscu pracy najpierw obsługą medialną (jako rzecznik prasowy) i udzielaniem odpowiedzi na wnioski o informację publiczną. Po reorganizacji Biura został szefem gabinetu Prezesa Trybunału. Drugim pracownikiem wytransferowanym z biura europoselskiego Krasnodębskiego wprost do TK jest Robert Lubański, zresztą – o czym pisali Michał Krzymowski i Wojciech Cieśla w sierpniu 2017 r. w „Newsweeku” (nr z 14–20.08.2017 r., s. 11) – prywatnie mąż bratanicy tego bliskiego PiS polityka i socjologa. Początkowo Lubański odpowiadał na wnioski o udostępnienie informacji publicznej. Później zastąpił Komana na stanowisku rzecznika prasowego. Jak zauważył Krzymowski, pracę w TK Lubański rozpoczął już po wykładzie Krasnodębskiego. Sam eurodeputowany odżegnywał się w wypowiedzi dla „Newsweeka” od tezy, jakoby miał protegować swoich asystentów.
Niezależnie od okoliczności zatrudnienia wymienionych osób w Trybunale, związki personalne są widoczne. Siatka powiązań TK z UKSW jest zresztą gęstsza. Tamtejszy Wydział Prawa i Administracji stał się kuźnią nowych kadr trybunalskich. To z niego pochodzi kilkoro nowych asystentów sędziów i innych pracowników. Obie te instytucje zorganizowały w Trybunale 23 i 24 października br., tym razem pod patronatem Muszyńskiego (prof. nadzwyczajnego UKSW), międzynarodową konferencję naukową o relacjach prawa międzynarodowego i unijnego oraz konstytucji. Wśród gości – oprócz prelegentów z Polski, w tym życzliwej PiS prof. Genowefy Grabowskiej (specjalistka od prawa międzynarodowego publicznego i unijnego, często występująca w mediach pod pseudonimem „znana konstytucjonalistka”) – znaleźli się też naukowcy z innych państw, głównie z Niemiec.
Zobacz: porządek obrad konferencji UKSW i TK
Wykłady lub referaty bywają wygłaszane w TK – podobnie jak za dawnych lat – w trakcie konferencji. Prócz tego zdarzają się występy szefowej tej instytucji, również gościnne. Niestety, w przypadku wydarzeń organizowanych przez Trybunał udział osób zainteresowanych, nieznajdujących się na liście zaproszonych gości, bywa niekiedy nie lada wyzwaniem (choć akurat na konferencję organizowaną wspólnie przez TK i UKSW można się było zgłosić mailowo). Jak zaś wynika z moich informacji, imiennych zaproszeń nie dostaje nawet co najmniej część spośród sędziów TK w stanie spoczynku. Otrzymują je za to aktualnie orzekający sędziowie oraz pracownicy Trybunału. Jak twierdzą moi rozmówcy, przybycie na tego rodzaju spotkanie jest mile widziane przez szefostwo, wytrwale budujące nowe elity.
Folwark Julii Przyłębskiej
25 sierpnia 2017 r. Julia Przyłębska wzięła udział w konferencji „Konstytucja dla obywateli, nie dla elit” zorganizowanej przez Prezydenta RP i NSZZ „Solidarność”. Znalazła tym samym dla siebie miejsce w antysalonowym sosie Andrzeja Dudy, którym podlewał on od początku własną inicjatywę referendalną.
2 lutego 2018 r. w Trybunale odbyła się upamiętniająca zmarłego prof. Lecha Morawskiego – czołowego polskiego filozofa prawa i jednego z antysędziów „wybranych” 2 grudnia 2015 r. przez Sejm nowej kadencji – konferencja pt. „Tożsamość konstytucyjna”. Częściowo stanowiła ona pewien wyjątek, bo prócz apologetów PiS, m.in. ponownie Bronisława Wildsteina, wystąpił na niej wybitny niemiecki filozof prawa Robert Alexy, który znał się z Morawskim osobiście. Było to jednak jedyne nieuwikłane politycznie, a bardzo liczące się nazwisko świata prawniczego wśród gości dotychczasowych wykładów i konferencji organizowanych przez Przyłębską.
Poza Alexym w lutowej konferencji uczestniczyli prof. Trócsányi László (były sędzia węgierskiego TK, od 4 lat minister sprawiedliwości Węgier), dr hab. Justyn Piskorski (prawnik z UAM w Poznaniu, „wybrany” do TK na miejsce zajmowane nielegalnie przez prof. Lecha Morawskiego), prof. dr hab. Bogdan Szlachta (politolog, profesor nauk humanistycznych zatrudniony na UJ, doktorat i habilitacja z historii doktryn politycznych i prawnych) oraz prof. dr hab. Andrzej Przyłębski. Zgadza się, ten sam. Mąż Julii Przyłębskiej, filozof, profesor zwyczajny UAM w Poznaniu i ambasador RP w Berlinie.
Zatem Julia Przyłębska zaprosiła własnego męża na konferencję w TK w celu wygłoszenia wykładu pt. „Konstytucja a tożsamość narodu”.
Instytut Zachodni
18 września 2018 r. Julia Przyłębska gościła w progach Instytutu Zachodniego im. Zygmunta Wojciechowskiego w Poznaniu. Instytut ten został powołany ustawą z 2015 r. jako kontynuator wcześniejszej jednostki o niemal identycznej nazwie, utworzonej w 1945 r. i mającej bogaty dorobek historyczny oraz politologiczny, w szczególności w zakresie niemcoznawstwa i integracji europejskiej.
Mimo wysokiej renomy naukowej, Instytut Zachodni od lat przeżywał kłopoty finansowe i groziła mu likwidacja. Pomocną dłoń wyciągnęli posłowie PiS, składając na początku obecnej kadencji Sejmu projekt ustawy (druk nr 49 z 26 listopada 2015 r.), uchwalonej już 17 grudnia 2015 r. głosami niemal całego Sejmu (422 za, 7 przeciw, 4 wstrzymujące się). Senat nie wniósł do ustawy poprawek, a Prezydent podpisał ją 28 grudnia 2015 r. Weszła w życie 1 stycznia 2016 r. i nadaje IZ szczególny, odmienny od innych państwowych instytutów badawczych, status, z czym wiążą się też specjalnie zasady finansowania (coroczna dotacja podmiotowa z budżetu państwa, przeznaczona na pokrycie bieżących kosztów realizacji zadań Instytutu, co jednak – w świetle ustawy – nie wyklucza pozyskiwania przez IZ środków także z działalności gospodarczej oraz innych źródeł). Nadzór nad Instytutem sprawuje Prezes Rady Ministrów.
Zobacz: projekt ustawy o Instytucie Zachodnim
Zobacz: ustawę o Instytucie Zachodnim
W przedłożonej w postępowaniu ustawodawczym opinii dla Biura Analiz Sejmowych (BAS) Justyna Osiecka-Chojnacka stwierdziła:
„Istotnym założeniem przyjętym w uzasadnieniu do przedłożonego projektu ustawy jest uznanie, że w obecnym stanie faktycznym Instytut Zachodni oraz Ośrodek Studiów Wschodnich, to w zasadzie instytucje o identycznym profilu działania, instytucje bliźniacze. W świetle toczącej się w latach 2008–2013 dyskusji na temat profilu działania Instytutu Zachodniego, to założenie budzi wątpliwości.
Ośrodek Studiów Wschodnich jest od swego zarania instytucją analityczną, zorientowaną w dużej mierze na analizę bieżących wydarzeń. Przyjęcie w 2011 r. odrębnej ustawy stworzyło mu szersze możliwości działania, dało więcej źródeł finansowania, większą niezależność, ale nie wiązało się z istotną zmianą formuły działania. Natomiast jeśli chodzi o Instytut Zachodni stosunkowo niedawno dyskutowana była formuła działania. Wyzwaniem było zagadnienie łączenia nurtów działań naukowych i analitycznych oraz relacje z instytucją nadzorującą i skala niezależności. Dookreślanie profilu działania tej instytucji nie sprowadza się do wyboru między profilem naukowym a analitycznym, mogą istnieć różne rozwiązania decydujące o rozwoju Instytutu z zachowaniem jego tożsamości”.
Zobacz: opinia Justyny Osieckiej-Chojnackiej ws. ustawy o Instytucie Zachodnim
Specjalistka BAS miała też wątpliwości co do podstaw oszacowania przez autorów projektu ustawy docelowej wysokości dotacji corocznej na poziomie 4,5 mln zł. Jak na to wskazuje wynik głosowania nad ustawą, wątpliwości tych nie podzielili nie tylko posłowie PiS, ale także opozycji.
To o tyle zaskakujące, że bardzo podobną inicjatywę ustawodawczą w sprawie Instytutu Zachodniego w poprzedniej kadencji Sejmu również zgłosili posłowie PiS, ale wtedy – mimo pozytywnej opinii BAS – nie zyskała ona aprobaty ówczesnego rządu. Podsekretarz stanu w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego Daria Lipińska-Nałęcz argumentowała, że przyznanie indywidualnego finansowania budżetowego Instytutowi nie jest uzasadnione i zagrażałoby wyciąganiem ręki do państwa po dotację celową także przez inne małe instytuty badawcze. Projekt ugrzązł w komisji sejmowej.
W nowej kadencji Sejmu za ustawą o Instytucie Zachodnim 121 posłów PO zagłosowało ręka w rękę z 230 posłami PiS. Wyłamała się tylko poseł Anna Wasilewska z Olsztyna. Ustawa zyskała iście ekumeniczne poparcie – żadne z sejmowych ugrupowań się jej nie sprzeciwiło. Jedynie 6 posłów ruchu Kukiz’15 było przeciw, ale aż 29 – za. Jednak zaproszenie do wygłoszenia wykładu pt. „Demokracja i praworządność” w siedzibie IZ otrzymała Julia Przyłębska. I nic na to nie wskazuje, aby Instytut zachowywał równy dystans do wszystkich politycznych opcji. Skądinąd wspomniany wykład był wydarzeniem dość osobliwym, bo nie dopuszczono do zadawania pytań.
Pisał o tym na swoim profilu fb Maciej Kluczka z TVN: „Julia Przyłębska wygłosiła dziś wykład «Demokracja i praworządność» w poznańskim Instytucie Zachodnim. Media nie mogły go nagrywać. Szkoda. Mogliby go (i panią prezes) wysłuchać także ci, którzy być tam nie mogli. Nie można było też zadawać pytań (ani dziennikarze, ani osoby z sali). Czego tu się bać? Taki szczytny temat. To nie było prywatne spotkanie, ale wykład w instytucji publicznej szefa innej instytucji państwowej. Nie wspomnę już, że pani prezes nie wpuszcza mediów do Trybunału Konstytucyjnego na ogłoszenie wyroków (jest tylko transmisja, która wygląda jak z kamer przemysłowych). Nie zwołuje też konferencji prasowych. No bo chyba pani prezes nie sądzi, że najnowszy wywiad w «Sieci» wyczerpuje pytania. Otóż – nie, w najmniejszym stopniu. Taka demokracja… O praworządności może lepiej już nie mówić”.
W późniejszym czasie na kanale Instytutu Zachodniego w serwisie YouTube umieszczono jednak nagranie wystąpienia Przyłębskiej.
Można więc delektować się odczytem z kartki i zapewnieniami, że Trybunał Konstytucyjny nie jest izolowany na arenie międzynarodowej. 10 października br. na tak samo jak poznańskie zatytułowanym spotkaniu Przyłębska pojawiła się w Polskim Radiu Szczecin (organizatorem był Regionalny Ośrodek Debaty Międzynarodowej w Szczecinie).
Obchody rocznicy TK. Impreza na Zamku Królewskim
8 października 2018 r. w Sali Wielkiej Zamku Królewskiego w Warszawie pod auspicjami Prezes TK odbyła się debata pt. „Rola sądu konstytucyjnego we współczesnym świecie” z udziałem prezesów sądów konstytucyjnych: Polski, Mołdawii, Ukrainy, Węgier, Gruzji i Litwy. Prowadził ją ponownie wybitny konstytucjonalista Bronisław Wildstein.
Trzeba w tym miejscu przypomnieć, że również na warszawskim Zamku Królewskim w 2016 r. miał się odbyć jubileusz 30-lecia TK. Koncepcja przedsięwzięcia zyskała akceptację poprzedniego Prezydenta RP, zostały też przyrzeczone pieniądze budżetowe, wysłane zaproszenia do wszystkich sądów konstytucyjnych w Europie, sądów europejskich i niektórych innych.
Jednak nowy obóz rządzący doprowadził do rezygnacji z planów organizacji uroczystości, a to za sprawą konsekwentnej nagonki wymierzonej w specyfikację istotnych warunków zamówienia publicznego czy ogólnie w „Bizancjum”. Krytykowano np. zamiar zamówienia porcelanowych naczyń, tak jakby na tego rodzaju spotkaniu rocznicowym pożądaną praktyką było podawanie posiłków na plastiku. W obliczu zaistniałej sytuacji do Gdańska zaprosił na obchody rocznicy TK tamtejszy prezydent Paweł Adamowicz, przy czym z miejskiej kasy przeznaczono na ten cel tylko blisko 10 tys. zł. Po tym jak dwie osoby zawiadomiły o możliwości popełnienia przestępstwa przez Adamowicza, sprawę badała prokuratura, ostatecznie ją jednak umarzając.
Jednak w kontekście historii z de facto odwołanym jubileuszem 30-lecia istnienia TK, na miano prawdziwego „Bizancjum” zasługuje raczej właśnie wspomniana powyżej debata na Zamku Królewskim.
Pomijając wytworną lokalizację, o wydarzeniu było głośno z dwóch powodów.
Po pierwsze, premier Mateusz Morawiecki wygłosił całkiem udane, humorystyczne wystąpienie, o czym świadczy ten fragment:
„Ja sam, reprezentując świat polityki – bardzo czynnej polityki – bardzo często jestem konfrontowany z wyrokami Trybunału Konstytucyjnego, które są sprzeczne z wolą rządu. Respektujemy je w poszanowaniu majestatu prawa i majestatu Trybunału Konstytucyjnego, którego rola jest niezwykle kluczowa, a tym ważniejsza w społeczeństwie polskim, im bardziej odzwierciedla pluralizm tegoż społeczeństwa”.
Impreza na Zamku Królewskim przejdzie też do annałów, ponieważ Julia Przyłębska przekazała zadziwiającą historyków prawa informację, twierdząc, że Trybunał Konstytucyjny został powołany do istnienia przez Konstytucję z 1997 r. Dotąd uważano, że nastąpiło to w wyniku nowelizacji Konstytucji PRL uchwalonej w roku 1982 i wejścia w życie 1 stycznia 1986 r. pierwszej ustawy o TK z 1985 r. Sensacyjną tezę historyczną Przyłębska stawia w 2 min. 10 sekundzie poniższego nagrania (zobacz nagranie tutaj)
Prócz tego, jak wynika z cytatu zamieszczonego przez portal TVP Info, Julia Przyłębska powiedziała, że
„będą dobre trybunały konstytucyjne i sądy, jeśli będą wsłuchiwać się w głos swoich wyborców”. To zaskakująco szczera, żeby nie powiedzieć odważna deklaracja, ponieważ zbiorowym wyborcą Trybunału Konstytucyjnego są posłowie, a Trybunał Konstytucyjny orzeka w sprawie zgodności uchwalanych przez nich ustaw z ustawą zasadniczą. Czy w tych warunkach daje się pomyśleć orzeczenie o niezgodności z Konstytucją ustawy uchwalonej przez Sejm, który danego sędziego wybrał?
To chyba pytanie do filozofa. Może byłby w stanie na nie odpowiedzieć prof. Andrzej Przyłębski, ale pewnie także i jego małżonka, skoro w głośnym wywiadzie w „Sieci” (nr z 22–28.01.2018, s. 42 i 43) mówiła, że w sztuce szuka „tej głębi, filozoficznego przejścia”. Samą siebie zaś scharakteryzowała tak:
„«Filozofowanie» nie jest częstą postawą w środowisku prawniczym. Postrzegam siebie jako dość odosobniony przypadek”.
Dla pełności obrazu wykładów i konferencji w TK odnotujmy jeszcze, że 6 listopada 2018 r. w siedzibie tej instytucji odbyła się konferencja pt. „Stulecie uzyskania pełni praw wyborczych w Polsce przez kobiety” z udziałem m.in. prof. Andrzeja Nowaka oraz dr hab. Magdaleny Gawin z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Zobacz: program konferencji „Stulecie uzyskania pełni praw wyborczych w Polsce przez kobiety”
Filozofia orzecznicza Julii Przyłębskiej
Już całkiem poważnie mówiąc, wykłady i konferencje pod patronatem Julii Przyłębskiej, czego by o nich nie powiedzieć, wyrażają spójny przekaz, dostrzegalny też w wywiadach prasowych i w wystąpieniu na dorocznym posiedzeniu Zgromadzenia Ogólnego Sędziów TK w grudniu 2017 r., gdy Przyłębska przypominała, że sędziowie powinni sprawować władzę w imieniu narodu, a nie własnym.
Zapewne tą samą myślą chciała się podzielić na Zamku Królewskim, ale najwidoczniej utraciła panowanie nad wypowiedzią. Krótko mówiąc, „filozofia” orzecznicza Julii Przyłębskiej sprowadza się do tezy, że sędziowie mają być wyłącznie „ustami ustawy”, tak jak oczekiwał tego w połowie XVIII wieku, w zupełnie innych realiach ustrojowych, gdy nikomu nie śniły się konstytucje oraz sądy konstytucyjne, Monteskiusz. Ich władza powinna być „władzą żadną”, mają tylko rozstrzygać spory, w prosty sposób konfrontując ze sobą stan faktyczny i stan prawny oraz wyciągając z tego zestawienia wnioski.
Nie bardzo wiadomo, jak wizja Przyłębskiej ma się do sędziów konstytucyjnych, którzy w końcu wybierani są po to, aby ustawy kontrolować, a nie aby je stosować. Można natomiast wyrazić przypuszczenie, że bliskie jej sercu jest spojrzenie na sądownictwo konstytucyjne prezentowane przez prof. Stefana Rozmaryna, najwybitniejszego konstytucjonalistę PRL.
Rozmaryn, w późniejszym czasie mający pewne zasługi jako autor pracy o normatywnym, a nie tylko politycznym, charakterze Konstytucji PRL, w dobie stalinizmu dał się poznać jako dyżurny krytyk kontroli konstytucyjności prawa. W 1948 r. następująco skonkludował drugą część swojego artykułu „Kontrola konstytucyjności ustaw”, który ukazał się na łamach prestiżowego „Państwa i Prawa”:
„Kontrola konstytucyjności ustaw przez organy pozaparlamentarne, a w szczególności sądowe i quasi-sądowe, jest instytucją reakcyjną, a nie postępową i właśnie dlatego nie ma dla niej miejsca ani w państwie socjalistycznym, ani w państwie ludowym, które spokojnie ufają sprawiedliwości ludu i jego woli”.
Trudno posądzać Julię Przyłębską, aby chciała iść tak daleko i likwidować Trybunał Konstytucyjny, któremu przewodniczy. Jednak gdy chodzi o meritum, czyli stosunek do ustawodawstwa parlamentarnego, to wydaje się on w jej przypadku zbliżony do tego, jaki prezentował Rozmaryn. Sędzia konstytucyjny powinien więc celebrować ustawy, a nie je realnie kontrolować pod względem zgodności z Konstytucją.
W tym wszystkim Przyłębska konsekwentnie zapomina o tym, że Konstytucję również uchwalił przedstawiciel suwerena – Zgromadzenie Narodowe dysponujące legitymacją wyborczą zasiadających w nim posłów i senatorów.
Fakt, że było ono nie w pełni społecznie reprezentatywne, nie obciąża Konstytucji, tylko ówczesną skłóconą i rozdrobnioną prawicę, która w cuglach dostałaby się do Sejmu w 1993 r., gdyby tylko przedłożyła interes wspólny nad interesy poszczególnych jej nadmiernie ambitnych działaczy. Julia Przyłębska zdaje się też zapominać, że – inaczej niż w czasach Rozmaryna – konstytucja nie zna występującej w art. 15 Konstytucji PRL z 1952 r. zasady jednolitości władzy państwowej i nadrzędnej pozycji Sejmu w strukturze organów władzy, tylko zasadę podziału i równowagi władz, która zwierzchnictwo Sejmu nad pozostałymi organami wyklucza.
Deklarująca skłonność do „filozofowania” Przyłębska przegapiła też historię XX wieku, a przynajmniej okres powojenny, kiedy to m.in. w Niemczech Zachodnich wyciągnięto wnioski z doświadczeń totalitarnych i ukształtowano silne sądownictwo konstytucyjne. Silne, czyli niezredukowane w swojej władzy do orzekania o niezgodności z konstytucją tylko wówczas, gdy konstytucja stanowi, że 2+2=4, a ustawa, że 2+2=5.
TK – centrum intelektualne adherentów demokracji nieliberalnej
Pacyfikacja TK w Polsce nastąpiła już po osłabieniu pozycji ustrojowej jego odpowiednika na Węgrzech, co nastąpiło rękami Viktora Orbána. Nic dziwnego, że gościem konferencji ku czci prof. Morawskiego był Orbánowski minister sprawiedliwości, prof. Trócsányi. Madziarska demokracja nieliberalna to w istocie system, który w politologii określa się mianem reżimu hybrydalnego. Taki reżim łączy w sobie elementy demokratyczne z autorytarnymi, redukując czynnik demokratyczny głównie do wyborów, odbywających się zresztą w warunkach wypaczenia uczciwych reguł gry (np. poprzez kontrolowanie mediów).
Demokracja nieliberalna wybitnie odpowiada PiS i jego elitom. Na pierwszy plan, wyraźnie kosztem praw człowieka i obywatela, wysuwa tożsamość narodową. W konsekwencji jest niechętna idei silnego sądownictwa konstytucyjnego. Dopuszcza ewentualność usuwania z porządku prawnego przepisów naruszających konstytucję, ale ogranicza wyobrażalne pole takich naruszeń, ponieważ eksponuje uprawnienia ustawodawcy.
Są to wprawdzie poglądy niebezpieczne, ale mieszczące się w granicach uprawnionego dyskursu publicznego i z pewnością warte rozważania. Co innego jednak, gdy czymś na kształt centrum intelektualnego adherentów demokracji nieliberalnej staje się instytucja państwowa powołana do stania na straży tej demokracji, spetryfikowanej postanowieniami obowiązującej Konstytucji, której Trybunał Konstytucyjny ma strzec, orzekając o konstytucyjności prawa.
Pieszczoszki Przyłębskiej
Jest też jeszcze inny aspekt opisanego problemu przekształcenia TK w klub PiS-owskiej elity. Aspekt socjologiczny, a w pewnej mierze też etyczny.
Będąc w opozycji, elity intelektualne PiS notorycznie biadoliły na „salon warszawski”, opisując tworzące go elity lewicowo-liberalne jako oderwane od rzeczywistości i ukierunkowane na zaspokajanie swojej próżności towarzystwo wzajemnej adoracji. Prym w antysalonowości wiódł Rafał Ziemkiewicz, ale i Bronisławowi Wildsteinowi należy się w tej kategorii miejsce na podium.Tymczasem Wildstein stał się pieszczoszkiem Julii Przyłębskiej, czego dowodem wspomniane już trzykrotne zaproszenia na występy podczas trybunalskich wydarzeń. Ale na tym nie koniec. To właśnie Wildstein wygłosił laudację ku czci Przyłębskiej, gdy odbierała ona nagrodę neosalonowego tygodnika „Sieci” (wcześniej, jak wiadomo, bardzo niepokornego), przewrotnie nazwaną „Człowiekiem Wolności”.
Zaczął ją słowami: „Uznanie Julii Przyłębskiej, Prezesa Trybunału Konstytucyjnego, za «Człowieka Wolności» roku 2017 jawi się jako oczywiste. Wyróżnienie naszego tygodnika przeznaczone jest dla patriotów zaangażowanych na rzecz narodu”. Następnie zachwycał się „republikańskim nastawieniem na tworzenie dobra wspólnego”, reprezentowanym – jak należy rozumieć – przez Przyłębską. Przypomniał, że sądy konstytucyjne powołano po to, aby uniknąć samobójstwa demokracji. „Miały więc odgrywać rolę specyficzną i interweniować w wyjątkowych okolicznościach. Niestety, wyposażone w szczególne uprawnienia nie potrafiły oprzeć się pokusie ich rozszerzenia i nadużywania. W III RP mieliśmy do czynienia ze szczególną egzemplifikacją tego zjawiska. Wpływ na to miał stan kadr sędziowskich, które w nową demokratyczną rzeczywistość przemaszerowały w niezmienionym składzie z PRL-u”, broniąc status quo sędziów.
I dalej:
„System III RP to rodzaj oligarchii, czyli panowania nielicznych w swoim interesie. Układ ten zagrożony jest procedurami wyborczymi, gdyż formalnie funkcjonuje w Polsce ustrój demokratyczny. W tej sytuacji bezpiecznikiem oligarchii pozostaje wymiar sprawiedliwości, który stanowi jej istotną część składową, a zwłaszcza jej ostatni, najważniejszy bastion – Trybunał Konstytucyjny. Doświadczyliśmy tego w czasie dwulecia rządów PiS-u w latach 2005–2007. Głębsze zmiany blokowane były przez tę instytucję, która gdy zabrakło litery, potrafiła odwoływać się do ducha Konstytucji, a jej zapisy rozciągała zupełnie dowolnie”.
To dość szczery opis realnych powodów operacji PiS wymierzonej w Trybunał od 2015 r. Ale o aktualnej kondycji moralnej Wildsteina – albo o fałszu wcześniejszych utyskiwań na „salon” – dowodnie świadczą te słowa odnoszące się do ujawnienia katastrofalnej, pochodzącej sprzed kilkunastu lat, opinii wizytatora o orzecznictwie Julii Przyłębskiej w poznańskim sądzie. Co na tę opinię Wildstein? „Konflikt obecnej prezes z częścią poznańskiego establishmentu sędziowskiego wydaje o niej jak najlepsze świadectwo, gdyż był efektem jej nieustępliwości w tropieniu afery, w którą uwikłana była miejscowa socjeta”.
Wreszcie zaś:
„Jest Prezesem Trybunału, któremu przywraca należną mu, niesłychanie znaczącą, ale również ustawowo ograniczoną rolę. Pełni funkcję nie do przecenienia w odbudowie polskiego porządku prawnego, gwarancji naszej wolności. A osobistą charakterystykę Julii Przyłębskiej chyba najlepiej sformułował wybitny filozof Ryszard Legutko, mówiąc że to «Dama o świetnym umyśle, wielkiej wrażliwości, a jednocześnie bardzo samodzielna, płynąca pod prąd». Właściwie nic więcej dodać do tego nie można poza tym, że dla mnie to wielki honor, że miałem możność wygłoszenia tej laudacji”.
Krótko mówiąc, wielki przeciwnik salonu wygłasza na salonach wazeliniarską mowę, cytując przy okazji wazeliniarskie słowa innego zagorzałego wroga salonu, profesora Legutki.
A gdzie w tym wszystkim obywatele? Czy, szanowni państwo Przyłębska, Muszyński, Legutko, Wildstein i spółka, nie stworzyliście po prostu swojego salonu, a gmach TK nie służy Wam za współczesny Pałac Nowosilcowa?
Autor w artykule wyraża wyłącznie prywatne poglądy.
Artykuł ukazał się w Archiwum Osiatyńskiego w dniu 17.12.2018 r.
[Od redakcji Monitora Konstytucyjnego: Koszt dwugodzinnej konferencji na Zamku Królewskim wyniósł 182 228,46 zł. ]