Rozstrzygnięcia sądów wrocławskiego i warszawskiego w sprawie uchylenia zakazów odpowiednich zgromadzeń wywołały wśród ludzi przeciwstawne reakcje – dla jednych to triumf wolności, dla innych igranie z bezpieczeństwem publicznym. Tak naprawdę nie jesteśmy jednak w stanie ocenić stanowiska obu sądów, ponieważ nie pozostawiono im wyboru.
Dlaczego? Ano dlatego, że przyszło im rozstrzygać o decyzjach fatalnie uzasadnionych pod względem faktycznym i prawnym. Oceniały bowiem legalność a nie racjonalność tych zakazów. I słusznie, ponieważ nie dostarczono im w uzasadnieniach decyzji żadnych dowodów i argumentów pozwalających na wsparcie oceny legalności elementami racjonalności. To nie sąd ma ich poszukiwać, to organ administracji ma je w sposób niezbity wykazać i dostarczyć. W tych sprawach nie było to przecież aż tak trudne, nawet jeśli ostatecznej oceny miałby i tak dokonać sąd. Przy tak uzasadnionych decyzjach nie miał jednak czego oceniać. Jedyna pociecha to to, że sądy potwierdziły swoimi rozstrzygnięciami niezawisłość i niezależność oraz mimo wszystko triumf prawa nad instrumentalnie tak czy inaczej pojętą polityką.
Jest taka znana łacińska sentencja Quod non est in actis, non est in mundo (Tego, czego nie ma w aktach, nie ma na świecie). W tej sprawie jej prawdziwość potwierdziła się z całą oczywistością. Ktoś oczywiście może powiedzieć, że istnieje przecież jeszcze coś takiego, jak wiedza notoryjna. Oczywiście istnieje, jest jednak w tym przypadku na tyle ograniczona, że nie pozwoliła sądowi na antycypację faktów w celu podważenia legalności. Organ administracji w uzasadnieniu decyzji powinien ją sądowi rozszerzyć na tyle, by umożliwić mu ewentualne rozstrzygnięcie uzasadniające delegalizację. A tego niestety nie zrobił.
Jerzy Zajadło