Dlaczego nadal będę dyskutował z hejterami
Od ponad roku angażuję się w prowadzone w mediach społecznych dyskusje z hejterami. Wczoraj po raz kolejny wszedłem w dyskusję z Piotrem Wielguckim (Matka Kurka), który w swoim tłicie kierowanym do prof. Wojciecha Sadurskiego napisał o defekacji i podcieraniu się ludźmi, a następnie napisał, że będzie nas (prof. Sadurskiego i mnie) bił po pyskach i że będziemy piszczeć.
W odpowiedzi na te słowa napisałem, że wyślę jego wypowiedź na Uniwersytet Wrocławski, aby prowadzący tam zajęcia przeanalizowali ten wpis w ramach zajęć z zakresu mowy nienawiści. Ponieważ Wielgucki kiedyś mówił, że jego córka zamierza studiować prawo i ponieważ Wielgucki mieszka na Dolnym Śląsku, napisałem, że prowadzący zajęcia powinni przeanalizować jego wpis na zajęciach w grupie, w której będzie studiować jego córka.
Nie znam córki Piotra Wielguckiego, nie wiem, ile ma lat, nie wiem, czy w ogóle istnieje (Napalony Wikary, inny bohater Twittera, często mówi, że ma córkę, ale jest, zdaje się, fikcyjna). Nie wiem, czy rzeczywiście chce studiować prawo i czy chce to robić we Wrocławiu. Nie ma to dla mnie żadnego znaczenia, bo ten tłit był kierowany do Wielguckiego, nie do jego córki. A jego celem było uświadomienie mu, że jego słowa mogą być hipotetycznie czytane przez kogoś, kto jest mu bliski. Taki eksperyment myślowy jest najlepszym sposobem na uświadomienie sobie, jaka jest wartość moralna naszych słów. Ja często, kiedy piszę albo mówię, staram się sobie wyobrazić, co powiedziałby mój syn, gdyby to przeczytał. Czy byłby ze mnie dumny, czy też czy wstydziłby się mnie. Gdyby Wielgucki napisał, że wyśle mój wulgarny tłit do szkoły mojego syna, do głowy by mi nie przyszło, że jest to atak na mojego syna – to byłby atak na mnie i ja bym musiał sobie z nim poradzić.
Tymczasem Wielgucki z właściwym sobie poczuciem honoru odbił mój wpis, kierowany do niego, i skierował go w stronę swojej córki. W ten sposób chciał ukazać, że jestem bezdusznym, podłym człowiekiem, który atakuje jego rodzinę. Każdy sądzi po sobie – w swoim innym tłicie, tym razem poświęconym wymiotowaniu, Wielgucki zaatakował ojca prof. Sadurskiego. Nie miałem zamiaru atakować nikogo oprócz Wielguckiego i jego mowy nienawiści. Chciałem, żeby przez chwilę zmienił perspektywę, popatrzył na to, co robi, z trzeciej pozycji, i pomyślał, jaki przykład daje młodym ludziom. Jest to mój obowiązek jako nauczyciela akademickiego.
Ale tak naprawdę nie o tym chciałem głównie pisać. Chciałem wyjaśnić wszystkim, którzy po opisanej powyżej wymianie pisali do mnie, nie pierwszy raz, z zapytaniem, czy mój post to fake, czy naprawdę muszę angażować się w te poniżające dyskusje, że mi to szkodzi i że hejter zawsze sprowadzi mnie do swojego poziomu i pokona doświadczeniem, itd.
Doceniam Waszą troskę, ale wydaje mi się, że nie rozumiecie, dlaczego to robię. Też kiedyś myślałem, że lepiej jest siedzieć w swojej bańce na FB, gdzie ma się samych zwolenników, że lepiej zachowywać się jak dostojny profesor przemawiający z katedry, że lepiej zachowywać dobre samopoczucie, że przecież „ci ludzie”, „ten sort” nie jest godzien naszej uwagi.
I wtedy przeczytałem tekst George’a Lakoffa, który próbował zrozumieć fenomen popularności Trumpa. Lakoff pisze, że inteligentni obserwatorzy nie mogą zrozumieć, dlaczego Trump jest popularny, mimo że jest wulgarny i agresywny, i że w dyskusji nie dąży do zrozumienia, ale do zniszczenia swojego przeciwnika. Po prostu w głowie im się to nie mieści. A tymczasem Trump w ten sposób zdobywa sobie zwolenników – pokazuje atawistyczną siłę, traktuje spotkanie z drugim człowiekiem nie jako rozmowę, ale jako pojedynek. A ludzie, zwłaszcza ludzie młodzi, w jakiś dziwny sposób podziwiają to, jak to robi.
Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego jedną z najbardziej popularnych osób wśród młodzieży jest Janusz Korwin-Mikke, jeden z najbardziej agresywnych werbalnie polityków, mistrz „masakrowania”? Dlaczego Krystyna Pawłowicz, która codziennie przekracza nowe poziomy wulgarności, jest tak popularna na prawej stronie sceny politycznej? Dlaczego Matka Kurka jest idolem dla wielu osób?
Jest tak dlatego, że zmienił się świat, a my tego nie zauważyliśmy. Wielu ludzi jest sfrustrowanych, wielu zwłaszcza młodych ludzi jest ofiarą hejtu, a sami nie potrafią się odgryźć. Dlatego ataki słowne wyprowadzane przez ich idoli w atawistyczny sposób dają im poczucie satysfakcji. Obserwują dyskusję jak walkę gladiatorów i pieją z zachwytu, kiedy tryska krew. I tak, jak pisze Lakoff, traktują hejterów jak swoich reprezentantów w konkursie politycznej niepoprawności, w symbolicznym akcie zemsty, którego ci hejterzy w ich imieniu dokonują. I w ten sposób hejterzy stają się ich bohaterami.
A gdzie są tzw. dobrze wychowani ludzie? Z wysokości swojej pozycji i autorytetu patrzą na te potyczki w błocie i dość wyniośle twierdzą, że nie ma się co w nie angażować. A w tym czasie badania opinii publicznej wskazują, że 70% naszej młodzieży chce głosować na Kaczyńskiego, Kukiza albo Korwina. Dlaczego? Bo w atawistycznie rozumianej walce słownej, jak pisze Lakoff, ten, który nie się nie broni przed atakami, pokazuje swoją słabość. A jako taki nie nadaje się na wzorzec do naśladowania, bo nikt nie chce być słaby. Nasze wyniosłe milczenie, czy tego chcemy czy nie, jest traktowane przez wielu jak przyznanie, że atakujący ma rację. Bo kiedy młody człowiek milczy, kiedy jest atakowany, nikt go nie podziwia. Taki chłopak czy dziewczyna słyszy „zatkało kakao!” i żegna ją lub jego drwiący śmiech.
Czy to oznacza, że mamy stać się wulgarni? Że mamy stać się hejterami, żeby zdobyć popularność? Oczywiście nie. Ale musimy dać odpór w tej słownej walce. A żeby to zrobić, trzeba zrozumieć, jak to wszystko działa. Nie da się tego zrobić, bez wejścia w tę rzeczywistość i rozpoznanie bojem.
Jakie są korzyści z dyskusji z hejterami? Jest ich wiele:
- Jesteś ciągle recenzowany i każdy słaby punkt w twojej argumentacji jest natychmiast wykorzystywany. Nie masz szansy otrzymać tak precyzyjnej, choć czasami bolesnej informacji zwrotnej od swoich podwładnych czy studentów, kiedy jesteś szefem albo profesorem. Po prostu nikt oficjalnie nie powie ci, w jakim zakresie twoja argumentacja jest głupia. Wszyscy się ciebie boją i wytykają twoje błędy za twoimi plecami.
- Jeśli jesteś sprawny w dyskusjach, pokazujesz, że można być sprawnym gladiatorem słowa bez wulgarności i mowy nienawiści. W ten sposób adresujesz atawistyczną potrzebę traktowania kogoś jako twojego reprezentanta, który jednak walczy w innym stylu. I pokazujesz, że można być silnym, ale niekoniecznie wulgarnym. Masz dzięki temu szansę zasłużyć na szacunek twitterowej ulicy, co daje ci większą wiarygodność.
- Lepiej rozumiesz frustrację i potrzeby ludzi, którzy są inni niż ty. Najczęściej po pierwszej dawce „pajaców”, „idiotów” i „dzbanów” pojawia się jakiś zaczątek argumentu. A nawet, jeśli się nie pojawia, analiza samego zachowania przeciwnika w dyskusji wiele może cię nauczyć. Mnie np. wiele nauczyła obserwacja tego, kogo Matka Kurka banuje, a kogo nie banuje, choć ten ktoś także go atakuje. To fascynujące studium psychologiczne i socjologiczne.
- Zaczynają cię rozpoznawać i słuchać ludzie, do których ze swojej bańki nie masz normalnie dostępu. Oznacza to, że podziwiany przez prawą stronę hejter staje się dla ciebie portalem, przez który docierasz do jego (jej) publiczności. Dopóki nie zaatakowała mnie Krystyna Pawłowicz i Rafał Ziemkiewicz, nie mogłem nawet pomarzyć o mówieniu do ich followersów czy zaproszeniu do prawicowej telewizji. Teraz to się zmienia – zaprasza mnie TV Republika i TVP Info, Zaprosił mnie Bronisław Wildstein, a dzisiaj zadzwonił do mnie red. Rachoń. Nie są to łatwe i przyjemne rozmowy, ale dzięki nim żelazna kurtyna, która zapadła między dwiema grupami naszych obywateli nieco się podnosi.
A czy są jakieś ryzyka? Są i to duże. Kiedy wchodzisz między ludzi cierpiących na trąd mowy nienawiści, możesz się zarazić. Możesz na przykład powiedzieć o słowo za dużo. Możesz pozwolić przeciwnikom wyrwać twoje zdanie z kontekstu i wtedy w sieci wrze. Dostajesz od prawdziwych i fałszywych przyjaciół dobre rady, żebyś przestał, że ci to szkodzi. Żebyś wrócił do swojej bańki.
Nie zamierzam wracać. Dlatego, że nie jestem i nie zamierzam być politykiem, który musi zawsze gładko mówić, bo nie może zaryzykować, że się nie spodoba. Nie zamierzam być archetypowym akademikiem, który godnie siedzi w fotelu i pyka fajeczkę, mówiąc co chwila po łacinie, ani ładnie ubraną i uczesaną lalką, którą obwozi się, żeby machała do ludzi. Jeśli mój wyrwany z kontekstu tłit wydaje się wam fejkowy albo uważacie, że nie licuje z moją rolą, to możliwe jest, że macie złe wyobrażenie mnie i mojej roli. Ja widzę swoją rolę tak: chcę zrozumieć ludzi i świat, a potem podzielić się z wami tym rozumieniem. Zrozumieć świata nie da się bez wyjścia do tego świata, a jeśli wchodzisz w bagno świata, ono cię czasami ochlapie. Nie ma rady. Uważam, że wyrazem ludzkiej wolności jest to, że nie musi się nikomu podobać i dorastać do czyjegoś wyobrażenia o sobie. Dlatego nie zakończę mojej obserwacji uczestniczącej w świecie hejterów, którzy zdominowali polski i nie tylko polski internet. Życzcie mi powodzenia.
Marcin Matczak
Artykuł pochodzi z blogu UR (www.marcinmatczak.pl)
Swietna idea. Sam zadałem sobie pytanie, po co Pan bierze w tym udział. Teraz już wiem. Sam czasem z tych powodów biorę udział w takich, zdawałoby się bezsensownych zwarciach i miewam jakieś małe sukcesy. Niedawno przez internet przetaczal się zainicjowany przez partię rządząca hejt na Krzysztofa Manna. Prawicowe trole nakrecaly obrzucanie najgorszymi obelgami człowieka o dużym zawodowym dorobku, powszechnie szanowanego i lubianego, który w PRLu nigdy się nie ześwinił. Używając argumentów, udało mi się doprowadzić tylko do tego, że administrator pewnego trolerskiego fanpage co prawda nie usunął własnego nieładnego wpisu o Panu Mannie ale usunął najbardziej obrzydliwe i najbardziej kłamliwe… Czytaj więcej »
Autorowi chodzi z pewnością o Wojciecha Manna, a nie o Krzysztofa (Maternę?)