Do pełni szczęścia, jak usłyszeliśmy w ubiegłą niedzielę, brakuje nam tylko zwycięstwa PiS w wyborach samorządowych. Dlaczegóż jednak przedstawiciele tej partii, gdy była jeszcze w opozycji i mogła z powodzeniem oddawać się pracy u dołu, nie zagospodarowali w znaczący sposób miejsc w gminach, i małych, i dużych? Oto moje wytłumaczenie. Samorząd lokalny jest kwintesencją działania pozytywnego, i – jako taki – przeciwieństwem bazowania wyłącznie na podejrzliwości (komisje rewizyjne są jednymi z wielu ciał w radzie, ale nie jedynymi). Z tego powodu wielu potencjalnych kandydatów – w przeczuciu, że nie rozwiną skrzydeł (czasem skrzydełek, a nieraz tylko macek) – omijało samorządy gminne szerokim łukiem.
Tymczasem spośród wielu prawnych regulacji przyjętych wkrótce po czerwcowym przełomie 1989 roku, właśnie ustawa samorządowa z 8 marca 1990 roku udała się wyjątkowo dobrze. Od samego początku w lokalnej Polsce nie były potrzebne żadne quasi-wspomagacze publicznej uczciwości w rodzaju przezroczystych urn, podwójnych komisji wyborczych, a zwłaszcza wielookich kamer – wszystkie te wydumane rozwiązania zostały niedawno cichcem pogrzebane przez swych promotorów. Czy na zawsze, za to głowy nie dam, niemniej w razie porażki PiS, generalnej czy lokalnej, niewdrożenie tych kosztownych ustrojstw będzie tanim wytłumaczeniem przyczyny klęski.
Oficjalna retoryka wzbija się coraz wyżej i co rusz „nad poziomy wylata”. Ma w tym udział premier Morawiecki, który właśnie ogłosił, że poziom wolności w Polsce jest obecnie najwyższy od trzydziestu lat. Jako że w roku 1988 nasze swobody były dopiero w powijakach, jego wypowiedź nieprawdziwa nie jest, co na tle niektórych innych wygląda nieźle. Nie wiadomo jednak, czy były bankowiec pamięta o tym, że wychwalany przezeń stan obywatelskich wolności ma dokładnie takie same powiązania z poszanowaniem konstytucji jak kurs narodowej waluty z ogólną kondycją banku centralnego i jego zasobem rezerw. Że oprócz zwyżkowania, czasem przychodzi stagnacja, a bywa, że coś gorszego – waluty deprecjacja…
Wygląda na to, że ze wspólnego marszu w dniu 11 listopada nic nie wyjdzie. Uważam też, że premier zgłosił swój nierealny pomysł jedynie po to, by wytknąć opozycji jego odrzucenie (to chwyt dość sprytny, ale i nie nowy). Dlatego byłoby najlepiej chwilowo zmilczeć, cierpliwie czekając na ponowienie wezwania. Kiedy to nastąpi, należy wówczas zapytać z niewinną miną, czy należy to rozumieć jako wycofanie się rządu z planów destrukcji Sądu Najwyższego – bo jeśli tak, to nie bacząc na różnice, ponad podziałami, ruszamy w jednym szeregu, nie zważając nawet na race…
*Marian Sworzeń ur. 1954, prawnik, pisarz, członek PEN Clubu – jego najnowsza książka pt. „Czarna ikona – Biełomor. Kanał Białomorski. Dzieje. Ludzie. Słowa” została ostatnio nominowana do literackich nagród: Gdynia, Angelus i im. Józefa Mackiewicza.