Spośród komentarzy wokół sytuacji prezes Sądu Najwyższego, Małgorzaty Gersdorf, wybieram słowa ekspremier Beaty Szydło – „Każdy może czuć się tym, kim nie jest”. Ich autorka, szefowa politycznej kampanii sprzed trzech lat – opartej od początku na rozmyślnym kłamstwie („Polsce w ruinie”), ale zakończonej pomyślnym dla PiS wynikiem – tym razem postawiła się w sytuacji całkiem odwrotnej. Jej wypowiedź, nawet jeśli – w sensie życiowym, ogólnym – ma walor prawdy, to jednak wiele wskazuje na to, że sprawa, którą obecnie promuje, nie zakończy się po jej myśli. Sądzę wręcz, że pani premier jest świadoma bliskiej rejterady (jak przy ustawie o IPN). Skoro nie było jej słychać w Warszawie, gdy niepełnosprawni przez miesiąc domagali się swoich praw od podlegających jej resortów, to najwidoczniej czuje się już w duchu „tym, kim nie jest”, a mianowicie eurodeputowaną, zasiadającą w rozlicznych unijnych gremiach, nie wyłączając nawet komisji praworządności w Brukseli. Nim to nastąpi, tkwić musi w zgrzebnej krajowej rzeczywistości z rzadka tylko okraszanej możliwością filuternych wypowiedzi. Ot, los wicepremiera od spraw społecznych…
Rady ławnicze przy sądach rejonowych liczą zazwyczaj około kilkudziesięciu, bywa nawet blisko setki, członków, zaś naborowi do nich towarzyszą rozliczne procedury sprawdzające z udziałem władz samorządowych. Inaczej było z wyszukaniem ławników do Sądu Najwyższego… Wygląda nawet na to, że najzwyczajniej zapomniano rozesłać wici do suwerena w tzw. terenie. Gdyby to porządnie zrobiono, to z każdego powiatu ruszyłby pełny autobus chętnych, zaś w świat poszłaby wiadomość, że społeczeństwo masowo garnie się do pracy w reformowanym wymiarze sprawiedliwości. A tu do przesłuchania stanęło jeno dziewiętnastu chętnych, z czego i tak ostało się ledwo trzynastu. Ogólnopolska konkurencja została rozegrana w gronie niewiele liczniejszym od ilości pasażerów busika kursującego na podmiejskiej trasie. A ta odrzucona szóstka, tak surowo potraktowana przez senacką komisję, toż to przecież gratka – tylko siadać i pisać ich żywoty! Skoro Pirandello stworzył już kiedyś dzieło z dopiskiem „sztuka do napisania” znane jako „Sześć postaci w poszukiwaniu autora”, to tytuł naszego byłby z lekka podobny, choć równie intrygujący, na przykład: „Sześciu obywateli w poszukiwaniu posady”. Z naciskiem na „posady”, a nie „autora”, bo tego przecież znamy.
Jak się zachowujemy zaproszeni przez kogoś, do kogo mamy pretensje… Zazwyczaj się idzie. A jeśli wiadomo, że gospodarz potem powie: „Proszę, niby się boczą, a jednak przyszli i słuchali mnie razem z innymi”, co wtedy… Przed posłami opozycji niełatwa decyzja, czy wziąć udział w lipcowym Zgromadzeniu Narodowym i wysłuchać prezydenckiego orędzia poświęconego 550-leciu polskiego parlamentaryzmu. Wydaje mi się, że jest rozwiązanie, nie dość, że z gruntu parlamentarne, to w dodatku uczciwe i czyste – każdy z klubów deleguje pod namiot tylko swego szefa, a reszta posłów zostaje na zewnątrz i trzyma się blisko kolumny Zygmunta. Jest, owszem, również kilka innych możliwości, o znaczących walorach widowiskowych, na przykład pojawienie się w starannie dobranych ubiorach, z przyszytymi literami, nie wykluczając założenia masek, najlepiej weneckich, na tyle małych, by nie zakrywały twarzy, bo strażnicy mogą robić kłopoty… Mamy lato, ale pogoda – nie chodzi o temperaturę i słońce – całkiem nie ta. Idzie o to, by nie iść.
*Marian Sworzeń, ur. 1954, prawnik, pisarz, członek PEN Clubu – jego najnowsza książka pt. „Czarna ikona – Biełomor. Kanał Białomorski. Dzieje. Ludzie. Słowa” została ostatnio nominowana do literackich nagród: Gdynia, Angelus i im. Józefa Mackiewicza