Przyznanie stałej ochrony dla Julii Przyłębskiej budzi zdziwienie o tyle, że można było sądzić, iż ją od dawna miała. A skoro było inaczej, trzeba zapytać, dlaczego właśnie teraz musi mieć obstawę. Choć w jej interesie jest uczciwe powiadomienie opinii publicznej, jakie zdarzenie legło u podstaw tej kosztownej decyzji (kilka etatów funkcjonariuszy, auto, sprzęt itp.), wątpię, by to uczyniła. Za to z pewnością odniosą się do tego ze zrozumieniem rzeczniczka rządu i rzeczniczka PiS-u – rzadko bowiem się zdarza, by obie panie mówiły co innego, czego przykładem niech będą ich zgodne wypowiedzi podczas protestu niepełnosprawnych.
Zaiste warte uwagi jest osobliwe oświadczenie pochodzące od innej pani rzecznik, którego końcowy fragment cytuję: „W imieniu Prezesa Sądu Okręgowego w Gliwicach oświadczam, że obowiązujące przepisy nie nakładają na niego obowiązku wykonywania zobowiązań Zebrania Sędziów do publikacji uchwał tegoż Zebrania i udostępniania ich jakimkolwiek instytucjom”. Po tak wyraźnym powołaniu się na szefa, osoba niezorientowana gotowa jest mniemać, że owym rzecznikiem jest zwykły urzędnik – zazwyczaj rzecznicy biorą jednak na siebie ciężar tłumaczeń, odciągając przez to uwagę od decydenta, a tu było całkiem inaczej. Skutek tej wypowiedzi był raczej mierny, bo oto wszystkie uchwały owego zgromadzenia są dostępne, choćby w tym portalu. A może, kto wie, właśnie przez tak misterne zbudowanie otoczki owocu zakazanego, udało się pani sędzi-rzecznik zainteresować, bynajmniej nie „jakiekolwiek instytucje”, ale zwykłych obywateli, z reguły niezbyt skłonnych do zgłębiania decyzji podobnych gremiów. A tu, proszę, udało się… O podobnej metodzie docierania do ludzi pisał Kazimierz Brandys, przedstawiając w „Nierzeczywistości”, jak to w dawnej Francji wprowadzono hodowlę kartofli. W odróżnieniu od Rosji, gdzie robiono to nahajką i na siłę, we Francji rozstawiono po wsiach tajemnicze kopce z kartoflami ukrytymi w środku, obstawiając je strażnikami, którym przykazano po cichu, by nie byli nazbyt gorliwi w pilnowaniu – niedługo było czekać, by po roku okoliczne pola zamieniły się w kartofliska…
Niedawny pomysł utworzenia superkomisji badającej wyłudzenia VAT-u świadczy dowodnie, że powoli zbliża się koniec kadencji parlamentu. Jest oczywistym, że porządna robota przy takiej sprawie wymaga mrówczej rzetelności, doświadczenia i konsekwencji, także stałego ślęczenia nad papierami, a nie tego, co zostanie nam zaoferowane – „nowych twarzy” i nieustannych konferencji prasowych, podczas których będziemy przekonywani o konieczności wybrania „nowych” do przyszłego sejmu. Wystarczy tylko spojrzeć na umiarkowane efekty trzyletniej pracy sejmowego ciała badającego sprawę „Amber Gold”, by pozyskać niezbitą pewność, że tworzona komisja od spraw VAT-u, czyli podatku od wartości dodanej, będzie nie tyle od należności utraconych, co raczej od straconego na nią czasu. Przy tej okazji warto wspomnieć, że wielotomowe dzieło Prousta „W poszukiwaniu straconego czasu” powstawało kilkanaście lat, w uporczywej pracy pisarza, tworzącego najczęściej nocami, a tymczasem nasi posłowie zamierzają uwinąć się ze sprawą w ciągu kilkunastu posiedzeń, za dnia, koniecznie w świetle kamer.
*Marian Sworzeń ur. 1954, prawnik, pisarz, członek PEN Clubu – niedawno ukazała się jego nowa książka pt. „Czarna ikona – Biełomor. Kanał Białomorski. Dzieje. Ludzie. Słowa”