Stefan Papp (2017): Czy życie w PRL miało sens? O sublimacji ducha obalonego totalitaryzmu w prymitywny, nacjonalistyczny antykomunizm

0
(0)

Jak nazwać potępianie totalitarnego systemu politycznego państwa wraz z obywatelami, którym ten system siłą narzucono? Obciążanie winą za gwałt ofiary gwałtu, jest wyjątkowo obłudną manipulacją ludzi, skłonnych do moralnych gwałtów.

Taka totalna negacja przeszłości oznacza, że Polacy mieli taki ustrój i taką władzę, na jaką sobie zasłużyli, że miliony obywateli PRL było kolaborantami, zdrajcami ojczyzny, a ich życie było tylko egzystencją na przetrwanie! Dlatego wszystko, co w tamtym paskudnym półwieczu działo się dobrego i powstało ważnego, należało od razu po obaleniu systemu, unieważnić i wyrzucić na śmietnik historii, a nie chronić jako narodowe wartości.

Skoro okazuje się, że tylko nieliczni oświeceni bohaterowie demokratycznej opozycji, zasługują na miano prawdziwych Polaków, prawdziwych Katolików i prawdziwych Patriotów, to wobec tego kim byli uczestnicy tego dziesięciomilionowego ruchu społecznego, który w 1989 roku obalił w Europie komunizm?

Po transformacji – tylko nieliczni zasłużeni opozycjoniści, którzy ryzykowali życie, zdrowie i dobro rodziny, pomagając pokrzywdzonym i prześladowanym ofiarom systemu, którzy spędzili lata w więzieniach bezpieki i skutecznie wspierali wiedzą i mądrymi radami rodzący się społeczny ruch protestu – nie powoływali się na swoje poświęceni w domaganiu się odszkodowań, zaszczytów, stanowisk czy władzy. Dla nich kupczenie zasługami byłoby zaprzeczeniem ideowych wartości, o które przecież z taką determinacją walczyli.

Dla ideologów agresywnego antykomunizmu światopoglądowa wojna nie skończyła się wraz z obaleniem totalitarnego systemu: korzystając z demokratycznych wolności, urządzają publiczne polowania na każdego, już za samo myślenie inaczej i na wszystkie nieswoje autorytety. Kiedy najpierwszą powinnością wolnej Polski powinno być scalanie poranionego narodu, odradzanie postaw obywatelskich i uzdrawianie wrażliwości moralnej po doświadczeniach bezprawia – ekstremiści różnej maści dewaluują się wzajemnie, skłócając i dzieląc społeczeństwo na uprawnionych obrońców tradycyjnej polskości i na złodziei oraz zdrajców narodowych interesów, ale najgorsi są [dla nich] zwolennicy pogłębiania europejskiej integracji.

Nasze wyhodowane plagi

Najbardziej groteskową rolę populistycznej siły nacisku na rządzących odgrywa obecna Solidarność – w ochronie różnych partykularnych interesów i walcząc z każdą próbą koniecznej reformy gospodarki. Trudno uwierzyć, że ta bohaterska Solidarność, którą świat podziwia za obalenie komunizmu – stała się w wolnej Polsce hamulcem jej nowoczesnego rozwoju, wodzowską organizacją obrony wymuszonych szantażem strajku przywilejów.

Wiele wskazuje na to, że w tej zakłamanej wojnie o suwerenną Polskę chodzi o zachowanie władzy, a nie o dobro państwa. Plaga żądzy władzy jest moralną dyskwalifikacją polityka. W procesie transformacji zapomniano o podstawowym czynniku państwotwórczym: o uformowaniu się społeczeństwa obywatelskiego – świadomego swych praw i obowiązków. Sowietyzm trzeba pokonać w sobie, aby dojrzeć do życia w wolności i demokracji.

Trudno spokojnie rozważać palący problem tzw. „ruchu narodowców” ideologicznie zaczadzonej młodzieży, bo to groźne i obrzydliwe zboczenie patriotyzmu osobników, pozbawionych poczucia narodowej wspólnoty, którzy żywią się nienawiścią między ludźmi i wzniecaniem konfliktów między narodami. Plaga rosnącego trendu postaw i zachowań faszystowskich wśród polskiej młodzieży jest wyjątkowo haniebną obrazą pamięci ogromu ofiar hitlerowskiego nacjonalizmu i cierpień ich rodzin. Podobnym zdziczeniem popisują się zdemoralizowani kibole. Skrajni, agresywni nacjonaliści obciążają sumienia swoich rodziców i nauczycieli, księży i hierarchów, polityków i rządzących, policji, prokuratorów i sędziów.

Można się było spodziewać, że po obalenia komunizmu Polską będą rządzić mądrzy i przyzwoici politycy – działacze o wysokim poczuciu odpowiedzialności. Okazało się, że po dziesięcioleciach sowieckiej pogardy dla człowieka nastał czas pogardzania ludźmi innych poglądów, orientacji, wyznań, ras. Przeraża plaga naiwności i chciejstwa wyborców, którzy nie rozumieją, że tylko to, co jest dobre dla państwa może być dobre dla obywateli i dają się korumpować bezwstydnym populistom.

Najbardziej zdumiewa i oburza zawistna plaga nagonki na Polaków, dzięki którym Polska pod rządami komunistów nie stała się czarną dziurą Europy. Zamiast w poczuciu dumy uhonorować imponujący dorobek kultury w czasach surowej cenzury, blokady inicjatyw obywatelskich i kontroli życia duchowego, wtrąca się ważne i znaczące dokonania polskich twórców w niebyt. Polacy wyróżniali się kreatywną inicjatywą i poczuciem duchowej wolności – wśród obywateli wszystkich innych totalitarnych państw tzw. obozu socjalistycznego. Zmarnowano wielką szansę, jaką stwarzało zaistnienie Polski w kulturze światowej, by tę wypracowaną w niesprzyjających warunkach obecność kontynuować, wzbogacać i utrwalać. Wciąż dominuje plaga anachronicznej wizji Polski jako przedmurza chrześcijaństwa na Wschodzie, a nie jako europejskiego państwa postępowej cywilizacji Zachodu.

Lekcja historii

Chyba nie ma drugiego takiego narodu, którego dzieje byłyby tak pogmatwane, tak dobrem i złem przemieszane, tak poniżające i deprymujące, a zarazem motywujące szlachetne postawy i heroiczne czyny. Te gorzkie doświadczenia ciągłej potrzeby samookreślenia ukształtowały przekorną naturę Polaków, pełną sprzeczności. Zawsze jest jakieś coś za coś: może ceną zachowania historycznej tożsamości bohaterstwa Polaków w obronie suwerenności stało się traktowanie państwa jako partyjnej własności prawicy, lewicy czy liberałów, kiedy prezes partii staje się swoistym wodzem narodu? Może światopoglądowy porządek prawny ma odstraszać zwolenników prawa obywateli do patrzenia rządzącym na ręce? Bo historia uczy, że każda władza silnej ręki rozbudza awersję do polityki i ideologii, nieufność do urzędów i do władzy, ignorowanie nakazów i zakazów w ogóle. Polacy już wielokrotnie dowiedli, że potrafią oprzeć się politycznym gwałtom i mają wprawę w obalaniu swoich byłych idoli – zbawców narodu. Może przyrodzoną cechą polskiego życia politycznego jest niestabilność sympatii społecznej i żadna władza nie może spać spokojnie? Nie są to normalne warunki mentalne sprzyjające formowaniu się nowoczesnego społeczeństwa obywatelskiego.

Rozprawiając krytycznie o przeszłości, trzeba dużo złej woli, by nie dostrzegać złożoności polskich losów, by ignorować historyczne wyzwania i ich psychospołeczne skutki. Po wojnie priorytetem była odbudowa kraju po straszliwych zniszczeniach i rozwój gospodarki, krępowanej blokadą zachodniej technologii, pozbawionej dostępu do surowców i psutej fałszywą – bo upolitycznioną – ekonomią.

Przesiedlenia ze Wschodu i masowy exodus młodych ludzi z zacofanych wsi, intensywny rozwój ciężkiego przemysłu i pospieszny rozrost miast – uformowały całkowicie nową strukturę socjalną. Wbrew klasowej ideologii dokonywała się kulturowa deklasacja: masowe wykorzenienie przybyszów ze wsi. Było tak wiele gwałtownych przewartościowań, cywilizacyjnych i kulturowych przemian, przemieszczania ludzi z ich tradycyjnych środowisk do obcego otoczenia, że rozrywały się międzyludzkie więzi i wspólnoty obyczajów. Trzeba mieć w tym jakiś perfidny interes, by tak za jednym zamachem zdewaluować tę trudną, ogromnie złożoną i bolesną przeszłość własnego narodu – osądzając go bez istotnych odniesień kontekstowych.

W obronie życia

Wyrazem ideologicznego zaślepienia jest przekłamywanie życia, przez nadużywanie pojęcia przetrwanie. Szkodliwość tej manipulacji polega na rozpowszechnianiu fałszywej dychotomii: coś jest życiem prawdziwym, a coś nie jest prawdziwym życiem, tylko bytowaniem na przetrwanie. Według tej obłudnej ideologii segregacji życia, prawdziwe życie możliwe jest tylko w suwerennej Polsce, rządzonej przez jedynie słuszną partię. I to pod warunkiem, że się bezkrytycznie wyznaje jedynie nasze zasady i przekonania. Wiadomo od wieków, jak się takie autorytarne uzurpacje kończą…

Życie jest jedno – jest zawsze i w każdej życiowej sytuacji jak najbardziej prawdziwe. Może być lepsze lub gorsze, ale JEST! Dlatego pogardliwe nazywanie życia w PRL „czasem przetrwania” apodyktycznie odmawia wartości i sensu egzystencji milionom obywateli tamtej, niesuwerennej Polsk (choć innej nie było). Jest aroganckim pozbawianiem znaczenia i rugowaniem z historycznej pamięci narodu cierpień i poświęceń, przeżyć i marzeń, przemyśleń i wspaniałych dokonań ludzi, którym los decyzjami mocarstw skrzywdził ojczyznę politycznym i ideologicznym zniewoleniem. Autorom tych fałszywych kwalifikacji życia nie przyszło do głowy, że swoją prymitywną ideologią krzywdzą miliony Polaków, odmawiając im prawa do dumy ze swojego życia.

*
Urodziłem się na wielonarodowościowej Bukowinie, skąd po wkroczeniu Armii Czerwonej w 1939-40 roku wszyscy nie-Ukraińcy byli wywożeni na Syberię albo musieli uciekać. Po wojennej włóczędze przez pół Europy przyjechałem w 1947 roku z Rumunii do Polski, do odnalezionej na Ziemiach Zachodnich rodziny matki z kresów. Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie o moją narodowość czy ojczyznę. Polska stała się dla mnie ojczyzną z zaakceptowanego przypadku. Chyliłem czoło przed tym otwartym, wrażliwym i ambitnym narodem. Czyżbym się zawiódł?

Podczas dwudziestodwuletniej gościnnej profesury w RFN wielokrotnie proponowano mi osiedlenie się w Niemczech Zachodnich. Nie wyobrażałem sobie, bym mógł tam zamieszkać – byłem dumny z polskiego obywatelstwa. Odwiedzałem ZSRR i kilka krajów tzw. demokracji ludowej: mimo rozczarowań – z obywatelskiego moralnego obowiązku bronię prawa Polaków do międzynarodowego szacunku za poczucie wolności i godności, za imponujące dokonania w tamtych ponurych czasach.

Kieruję się zasadą, że złe, niegodne postawy i życiorysy nie mają cech narodowych, wyznaniowych ani legitymacji partyjnych. Trzeba mądrze rozróżniać, co było niewybaczalną podłością, a co tragedią ofiary wpisanej w totalitarny system inwigilacji i permanentnej kontroli społeczeństwa. Ludzie szlachetni bywają bezbronni! Moralna uczciwość wymaga też odróżniania karierowiczów, koniunkturalnych potakiwaczy, przekupnych kolaborantów od autentycznych zwolenników czy sympatyków idei lewicowych – ideowa lewicowość jest w istocie humanistyczną postawą otwartości i szacunku dla człowieka, najczęściej obłudnie zawłaszczaną przez totalitarne ideologie i populistycznych polityków. O Polakach nie świadczy narzucony komunistyczny system PRL, lecz postawa społeczeństwa, które zjednoczyło się i bez zewnętrznej pomocy obaliło niechciany, nieakceptowany ustrój w Polsce i w Europie. Mądry i uczciwy obrachunek z przeszłością, nakazuje pamiętać, że wielomilionowy społeczny ruch solidarności powstał z buntu obywateli o różnych światopoglądowych orientacjach. Ta jedność działania tak zróżnicowanego społeczeństwa, jest powodem do dumy z bycia Polakiem.

Jest ironią polskiego losu, że duch obalonego totalitaryzmu komunistycznego odrodził się podobnie agresywną i autorytarną ideologią antykomunizmu. Obydwie radykalne formacje światopoglądowe wywodzą się z tradycji dążeń do rządzenia duszami – do ignorowania podmiotowości człowieka, jako osoby wolnej o niepowtarzalnej osobowości, suwerennej w wyborze wiary, sposobu myślenia i bycia. Obydwie kierują się zasadą, że każda podłość jest dobra, by wykończyć przeciwników, a neutralnych ośmieszyć, poniżyć.

Ci, którzy żyją walką ideologiczną, muszą mieć swoich sztandarowych wrogów. Siłą sprawczą walki o władzę obrońców prawdziwej prawdy jest samo-podsycająca się nienawiść wobec innych prawd, racji, opcji. Ideologiczne ugrupowania kochają maszerować tłumnie, uczepione swoich znaków rozpoznawczych i wymachując sztandarami.

Oto krzyż stał się bronią politycznego rażenia, a polska flaga – legitymacją narodowo-ideologicznego uprawnienia do zawłaszczania państwa. Eskalacja manifestowania nienawiści coraz głębiej rozdziera naród i rozpala ogniska niezgody między ludźmi. Ani hitlerowskim okupantom ani komunistom nie udało się skłócić i upokorzyć Polaków – dopiero prawdziwym patriotom w wolnej i demokratycznej Polsce udało się poszczuć obywateli przeciwko sobie.

Chichot historii

Nie sposób pojąć, jak to się dzieje, że wśród najgorliwszych opluwaczy komuny są ludzie młodzi, którzy nic nie wiedzą o PRL i ludzie starsi, których dorosłe, najbardziej aktywne życie, przypadło na okres panowania władzy ludowej: czyżby aż tak silnie nasiąknęli sowiecką ideologią wroga, że teraz potrafią już tylko szczuć, nienawidzić, niszczyć ludzi?

Co dzieje się w ich zgorzkniałych duszach? Czemu nie mogą odnaleźć się w nowej Polsce i cieszyć się, że dożyli wolności, o której marzyli i o którą przecież wspólnie walczyli? Kiedy widzę ich zawzięte twarze, przypominające zaciśniętą pięść i słyszę ich mowy, których słowa obrażają, ranią, zabijają – to po raz pierwszy czuję się obco w Polsce, zagrożony furią rozbudzonych sił podłości i destrukcji. Współczuję rodzinom i znajomym tych nieszczęsnych, ciężko dotkniętych manią prześladowczą – żywych karykatur…

Zgodnie z demaskatorską pasją tropienia i gnojenia tzw. nosicieli peerelowskiego reżymu, należałoby rzucić na kolana i potępić wszystkich: twórców, lekarzy,  urzędników, rzemieślników, profesorów, nauczycieli, studentów, dyrektorów, kierowników, majstrów, brygadzistów, a także robotników i rolników, ponieważ każde kierownicze stanowisko, każda legalna działalność i praca służyły utrzymywaniu i funkcjonowaniu totalitarnego systemu! Nawet opozycjoniści musieli gdzieś na reżymowej posadzie pracować, by zarobić na reżymowy chleb. Taka jest prawda. Oskarżanie milionów obywateli, żyjących w czasach PRL, o służeniu dyktatorskiej władzy, jest głupie i ryzykowne, bo obosieczne…

Wygląda na to, że wśród tych milionów „kolaborantów, zdrajców, tchórzy, sobków i karierowiczów”, była także moja matka. Kresowa polska Ormianka, dziedziczka z domu i wdowa po aptekarzu, która po wojnie zarabiała na utrzymanie siebie i dwóch synów jako sprzątaczka w Rumunii, a jako prządka i majstrowa pakowni w Zakładach Przemysłu Wełnianego w Jeleniej Górze. Pracowała często na dwie zmiany, by wykonać plan. Była dwukrotnie przodownicą pracy, by wyprodukować więcej motków wełny, by dostać premię i czerwoną legitymację, ułatwiającą załapanie się na pończochy czy na buty dla dzieci. Bardzo schorowana, ciężko doświadczona biedą wdowa, nie myślała o sobie, a tym bardziej o polityce, żyła pracą i troską o wychowanie, ubranie i wyżywienie dzieci, o zdobycie ziemniaków i kapusty na zimę. Dla takich, jak moja matka, opiekuńcza pomoc państwa była szansą wykształcenia dzieci. Cieszyło ją dobre świadectwo szkolne, niewielka nagroda za racjonalizatorski pomysł, szacunek koleżanek i kolegów w fabryce. Groźnym tłem codziennych zmartwień mieszkańców Ziem Zachodnich był żywy w tamtym czasie lęk przed wybuchem kolejnej wojny…

Kiedy słucham tych nadętych, nowych WŁAŚCICIELI POLSKI, pozbawiających moją wspaniałą matkę prawa do dumy ze swojego pracowitego, godnego życia, tylko dlatego, że wypadło jej żyć w PRL, to…

[…] Trzeba o tym pamiętać, że nie było najmniejszych szans rychłej zmiany systemu. Nie tylko z powodu sowieckiego imperializmu.! Chronił go przestrzegany porządek świata rywalizacji dwóch wrogich obozów. Zimna wojna stabilizowała podziały polityczne i strefy wpływów, napędzając gospodarkę krajów rozwiniętych. Widziałem to na własne oczy, jak w bogatych Niemczech Zachodnich masowo protestowali mieszkańcy niewielkich miast, gdy po zakończeniu zimnej wojny nastał czas rozbrojenia i pospiesznie likwidowano amerykańskie, angielskie, francuskie garnizony, które zapewniały im pracę. Polacy nie mogli liczyć na Zachód, że ich wyzwoli z uzależnienia od ZSRR – nie leżało to w jego interesie. […]

Polak potrafi

W narzuconej po wojnie sytuacji politycznej wyzwaniem dla Polaków stało się takie przystosowanie się do okoliczności, by stworzyć sobie NORMALNOŚĆ, która wprawdzie przypominała etykietę zastępczą, ale sam produkt był oryginalny. Cechą peerelowskiej normalności było współistnienie dwóch rzeczywistości: tej oficjalnej – fikcyjnej, spełniającej oczekiwania rządzących oraz tej oddolnej – prawdziwej, którą ustanawiało osobliwie samo-organizujące się życie obywateli, zmuszonych do ciągłej twórczej inwencji w znajdowaniu sposobów na spełnianie swoich osobistych oczekiwań i aspiracji.

Moi niemieccy znajomi podziwiali nasz sprytny pragmatyzm urządzania się, przez wchodzenie w prywatne układy. Brzydka zasada, że cel uświęca środki coraz bardziej ładniała, a te środki bywały różnej konduity: mądre i konieczne – służące dobrej sprawie, uczciwe – ale także nieuczciwe, chytre, egoistyczne, a często wręcz podłe i odrażające. Obowiązywały umowne kryteria wartościowania zachowań: skuteczność, bezpieczeństwo i poszanowanie reguł wzajemności, czyli – ręka rękę myje. Często zdobycz spod lady stymulowała złudne poczucie własnej wartości: bo mnie się udało! Kilka rolek papieru toaletowego sprawiało prawdziwą radość całej rodzinie. Żartowano, że ostatnim ludzkim uczuciem w PRL jest kumoterstwo. Czy dzisiejsze wałęsanie się między przepełnionymi towarem półkami supermarketów jest rzeczywiście bardziej prawdziwym życiem?

Podziwem cieszył się w świecie polski dowcip. W PRL zapanowała wspaniała pogoda na kawały: nabijano się z wszystkich i ze wszystkiego. Od opowiedzenia najnowszych dowcipów politycznych zaczynały się rozmowy na ulicy, w domu i w pracy, na spotkaniach towarzyskich i w kuluarach różnych zebrań i konferencji. Mimo zakneblowania krytyki, ukazywało się kilka satyrycznych pism, nigdy w wolnej Polsce gazety nie publikowały tylu satyrycznych rubryk – rysunków i tekstów, co w czasach PRL. Zenon Kliszko, wręczając satyrykom medale za zasługi, powiedział, że czuje się jak bohater politycznego dowcipu…

Sympatycznym wyrazem uniezależnienia się obywateli od terroru budowania tzw. socjalistycznego społeczeństwa było samorzutne uformowanie się całkowicie apolitycznej obyczajowości zabawy i świętowania w prywatnym i publicznym wymiarze. Z mieszaniny plebejskiej i ludowej tradycji potańcówki i wspólnego śpiewania, religijnej ceremonialności świętowania i czczenia różnych okazji – magicznej zabawy w cieszenie się życiem, powstał swoisty folklor oczyszczania się z upokorzeń, etycznych ubrudzeń i codziennej szarości. Alkohol spełniał rolę otwieracza zablokowanych strachem dusz: rozmowy przy wódce były swoistym katharsis. Zapanowała moda na zalewanie robaka, oblewanie sukcesów i porażek, balangi i wystawne przyjęcia – jakby na przekór mizerii zarobkowej i zaopatrzeniowej. Kiedy przypadały popularne imieniny, mieszkańcy bloków nie mogli spać, a nieobecność w pracy solenizantów bywała traktowana z wyrozumiałością…

Jest zjawiskiem zadziwiającym, że w kraju zmonopolizowanej władzy, skanalizowanej inicjatywy i permanentnej kontroli wszelkiej aktywności publicznej, że mimo dotkliwych braków cywilizacyjnych i niedostatków egzystencjalnych, mimo szerzenia się egoizmu i schamienia relacji międzyludzkich – rozwijało się intensywne życie rodzinne i społeczne, oświatowe, towarzyskie i zawodowe. Zawiązywały się różnorodne ugrupowania, stowarzyszenia, powstawały kluby zainteresowań, grupy artystyczne. Podobno pod względem powołań, budowy kościołów i tłumnego praktykowania wiar, Polacy ustanawiali światowe rekordy!
Obywatele PRL chcieli po prostu cieszyć się swoim życiem, pragnęli szczęścia, marzyli o wykształceniu, o wielkiej miłości, o własnym mieszkaniu, o dobrej pracy i lepszych zarobkach, o wyjeździe zagranicę i o zrobieniu kariery. Posiadanie samochodu i wyjazd na urlop do Jugosławii czy Bułgarii były dopełnieniem ich wyobrażenia o małej stabilizacji. Umiejętność kombinowania stała się cnotą. Każdemu potrzebne jest do życia poczucie własnej wartości i satysfakcji z siebie: spełnienie oczekiwań, zawodowy sukces i społeczne uznanie –niezależnie od ustroju, w jakim przychodzi ludziom żyć.

Nie wypada wybrzydzać na ludzi za ich przyziemne marzenia i potrzeby. Przecież ten wielki solidarnościowy ruch społeczny zrodził się z kolejnego desperackiego buntu pracowników, którym władza znowu boleśnie nadepnęła na ubogą stopę życiową. Zawsze chodziło o to samo: pracownicy domagali się godnej płacy za niewydajną pracę w niegodnych warunkach. Czy te typowo mieszczańskie aspiracje życiowe tzw. klasy robotniczej nie świadczą o klęsce wizji socjalistycznego społeczeństwa roboli?

Zwyczajni zjadacze chleba różnili się od walczących z systemem opozycjonistów tym, że nie żądali wolności obywatelskich, bo i tak robili, co chcieli. Nie przejmowali się cenzurą, bo środowiska robotnicze, chłopskie i religijne same cenzurowały wypowiedzi i zachowania, które naruszały ich obyczajowe stereotypy i tradycyjne wartości. W wolnej Polsce też się zdarza, że ktoś nawiedzony niszczy nieprawomyślne prace na wystawie albo ciągnie kogoś po sądach za naruszenie jego uczuć religijnych, że firmom, rządowi czy samorządom nie podoba się medialna krytyka.

Obywatele walczyli z władzą przede wszystkim o poprawę warunków bytowych, dopiero potępiani dziś intelektualiści-społecznicy (lewicowi?) przekonywali zbuntowanych ludzi pracy, że bez wolności nie ma chleba. I ludzie uwierzyli im, że bez społecznej solidarności i obywatelskiej odpowiedzialności – nie ma wolności. Tym bardziej w wolnej, demokratycznej Polsce…

Głupotą wołającą o pomstę do nieba jest dyskredytowanie otrzymanych w PRL odznaczeń za wybitne osiągnięcia w pracy zawodowej, w twórczości artystycznej, w sporcie, w działalności naukowej czy pedagogicznej – tylko dlatego, że wręczała je władza komunistyczna. Zamiast mądrze rozróżniać ziarna od plew, weryfikując pod względem etycznym charakter i uzasadnienia tamtych odznaczeń – okrada się obywateli z godności publicznego uznania ich pracowitego życia i wartościowych, użytecznych osiągnięć. Doszło do tego, że w wolnej Polsce rodzice i dziadkowie wstydzą się pokazywać dzieciom i wnukom swoje ciężko zapracowane i jak najbardziej zasłużone odznaczenia.

*
Irytowali mnie goście z RFN, którzy – zastraszeni i nieufni – automatycznie oceniali Polskę miarą enerdowską. Byłem dumny z tego, że w obozie socjalistycznym jedynie my, Polacy, nie daliśmy się totalitarnej władzy stłamsić, skolektywizować i spauperyzować, że zachowaliśmy poczucie duchowej swobody i zdolność do urządzenia sobie życia po swojemu. Czyżby słynna w PRL dewiza niezależności „Polak potrafi” stała się dzisiaj dowodem winy?

Nie rozumiem ludzi, którzy dzisiaj na wiecach, demonstracyjnie pytają: „Jak żyć, panie Premierze?” Przez 45 lat komunistyczny rząd mówił nam, jak mamy żyć! Władza dawała pracę, talony na pralkę czy samochód, decydowała, jak mamy mieszkać, ubierać się, co i ile jeść, dokąd i kiedy wyjeżdżać. Nie wstyd przyznawać się w wolnym kraju do kierowania się peerelowską mentalnością i pytania rządu, jak żyć? To uzależnianie się od władzy jest typową postawą sowieckiej mentalności rezygnacji z indywidualności: z osobistej inicjatywy, z poczucia odpowiedzialności za swoje życie. Wolność i demokracja nie znoszą zbyt zaborczej władzy – fundamentem wolności i demokracji jest obywatelska samoorganizacja.

W obronie kultury

W czterdziestopięcioletniej historii PRL nie znajduję niczego ustrojowego, co by mogło świadczyć na korzyść groteskowej wersji polskiego realnego socjalizmu. Nawet tak ogromnie rozbudowana opieka państwa była wymuszona koniecznością łagodzenia dramatycznych skutków socjalnych dziadowskiej polityki społecznej i całkowitej zapaści zacofanej, źle zarządzanej i rozkradanej upaństwowionej gospodarki planowej.

Myślę jednak, że nie docenianym pożytkiem zaistnienia obozu socjalistycznego stało się ostateczne skompromitowanie leninowsko-stalinowskiej wizji zunifikowanego, totalitarnie rządzonego świata. Dzięki skutecznemu zniechęceniu zachodniej lewicy proletariackiej i inteligenckiej do apoteozy bolszewickiej rewolucji, milionom sympatyków i wyznawców komunizmu odechciało się walczyć o wyzwolenie od demokracji i kapitalizmu. Ale drugim, historycznym pożytkiem socjalistycznych systemów społecznych, było wymuszenie na zachodnich wolnorynkowych demokracjach głębokich reform socjalnych.

Znajduję natomiast ważny i znaczący, godny podziwu i szacunku dorobek kulturalny twórców, instytucji i organizacji społecznych czasu PRL. Szkoda, że w ferworze palenia czarownic przeszłości, nikomu nie przyszło do głowy, by sporządzić uczciwy raport o stanie i rozwoju polskiej kultury artystycznej w latach 1945 – 1989! Byłoby to cenne świadectwo ogromnego bogactwa tego biednego narodu: dowodem jego kondycji twórczej i nie dającej się ujarzmić duchowej suwerenności Polaków.

*

Poza stosunkowo krótkim okresem zaczadzenia części środowisk twórczych i intelektualnych stalinowską wizją światowej rewolucji proletariackiej – w tamtych latach największą zasługą środowisk inteligencji katolickiej, oddolnie organizowanego życia kulturalnego, awangardowego ruchu artystycznego i znakomitych, przedwojennych nauczycieli, oświeconych wychowawców i pochodzących z kulturalnych domów rodziców – było wychowanie w duchu wolności i prawdy, upowszechnianie kultury duchowej, niezainfekowanej ideologią walki klasowej i międzyludzkiej nienawiści. Ten naturalny, nie narzucany – międzypokoleniowy – przekaz szacunku dla wartości i nie kontrolowany przez władze obieg idei, skutecznie uchronił Polaków przed wpływami bolszewickiej ignorancji: kultu WODZA, prostactwa, pogardzania jednostką, niszczenia indywidualności i zakłamywania historii. Dzięki zachowaniu poczucia narodowej i kulturowej tożsamości, Polacy kierowali się zaskakującą świat i ich samych POTRZEBĄ samowyzwolenia; ich wola i siła sprawcza bycia WOLNYMI nie pojawiła się nagle jak Deus ex machina. Na Zachodzie mówiło się i pisało o polskiej kulturze – a nie o polskim komunizmie…

Takiej wolnej od ideologicznych wpływów – obywatelskiej – sfery rozwoju kultury nie było w żadnym innym kraju obozu socjalistycznego. Dla komunistycznych ideologów polska sztuka była zdegenerowana! Świetne czasopismo „Polska” – najbardziej pożądany prezent – celnicy zabierali mi na granicy NRD, ZSRR, Rumunii, Bułgarii…

Jest zadziwiającym paradoksem, że dla wielu obywateli PRL właśnie ten okres systemowej dewaluacji wartości humanistycznych i godności człowieka był czasem najbardziej kreatywnym, intensywnie przeżywanym i pracowitym. Myślę, że potrzeba dokonania czegoś ważnego, wartościowego, stała się silną motywacją działania, aby nadać swojemu życiu sens – wobec marności i bezsensu rzeczywistości.

*

To właśnie w tamtym podłym okresie powstały najważniejsze w powojennej Polsce dzieła plastyczne, literackie, poetyckie uhonorowane Noblami, muzyczne, teatralne, filmowe nagrodzone Oskarami, wielkie światowe wystawy i wydarzenia kulturalne. Polski film krótkometrażowy zdominował świat! W teatrach, studiach filmowych, radiowych i telewizyjnych, w filharmoniach – działali najwybitniejsi po wojnie reżyserzy, występowali niezapomniani spikerzy, aktorzy, muzycy, śpiewacy. Teatry Skuszanki i Szajny, Tadeusza Kantora, Jerzego Grotowskiego, Konrada Swinarskiego czy pantomima Henryka Tomaszewskiego, teatry radia i TVP – tworzyły historię współczesnej kultury teatralnej. Powstały znakomite zespoły pieśni i tańca – „Mazowsze”, „Śląsk”, „Poznańskie Słowiki”. Rzewnie wspominam artystycznie świetne, krytyczne i prawdziwie śmieszne kabarety, profesjonalne i amatorskie – studenckie, rozrywkowe programy radiowe i telewizyjne. Peerelowskie programy dla dzieci i dobranocki biją na głowę swoim ciepłem, urodą i pomysłowością współczesne japońskie sztampowe taśmówki. Nawet prognoza pogody miała swojego „Wicherka” i swoje „Słoneczko”! O Matysiakach nie wspominając.

Wielkie zainteresowanie wzbudzała w świecie polska grafika, furorę robił słynny polski plakat – mimo prymitywnych warunków warsztatowych, marnego papieru i kiepskich farb. Wyróżniała się twórczość medalierska, tkactwo artystyczne zdobywało nagrody, zabiegano o polskich konserwatorów. W ochronie i odnowie zabytków Polska stała się wyrzutem sumienia i naśladowanym wzorcem dla bogatego Zachodu.

*

Wartościową działalność rozwijały popularne domy kultury i różne lokalne świetlice, proponujące rozmaite ciekawe zajęcia z dobrymi instruktorami-pasjonatami. Gdzie się tylko dało, urządzano wystawy – w słynnych empikach, w halach fabrycznych, na korytarzach, w salach konferencyjnych, w kościołach, świetlicach, remizach. Również gdzie się tylko dało odbywały się koncerty, objazdowe spektakle teatralne, występy estradowe, pokazy filmowe, konkursy talentów. Mnożyły się biblioteki szkolne, biblioteki miejskie i wiejskie. Powstało tysiące klubo-kawiarń, gdzie odbywały się wieczory autorskie, spotkania kółek zainteresowań. Sukcesy wybitnych sportowców kompensowały Polakom biedę cywilizacyjnego niedorozwoju i upokorzenia totalitarnej władzy. W skali masowej odradzała się tradycyjna kultura i sztuka ludowa i plebejska, twórczość amatorska i prymitywna…

Różny bywał poziom tego masowego ruchu kulturalnego, ale jego najważniejszym sukcesem było ukształtowanie się obyczaju uczestnictwa w życiu kulturalnym środowisk, dotąd przez miastową kulturę omijanych.

A działo się tak dużo w rozwoju i upowszechnianiu kultury, bo zapanowała moda na działanie, na aktywistów, którym chciało się chcieć i nie było wroga nr 1 życia kulturalnego: pazernej komercji, krzewiącej tandetę na miarę prymitywnych gustów. To w PRL przeprowadziłem głośne akcje: w fabryce „Sztuka i praca – wernisaż u Szadkowskiego”, Kraków, 1975, w mieście „Drzewa umierają publicznie”, Zielona Góra, 1975, w Pałacu Sztuki „Uwaga! Dzieci patrzą”, Kraków, 1982, zrealizowałem z zespołem specjalistów nowatorski projekt całościowego i spójnego kształtowania przestrzeni społecznej – Program Łańcucki, Łańcut, 1976-77, zainicjowałem pierwszą w RFN dużą wystawę współczesnej polskiej satyry – Münster, Landesmuseum, 1987…

To w czasach PRL powstały najważniejsze w nowoczesnym ruchu artystycznym międzynarodowe imprezy filmowe, teatralne, muzyczne, graficzne, plakatowe, rysunku, architektury, światowe konkursy muzyczne. Polska sztuka stała się znana, podziwiana i ceniona w świecie. Wystawianie w Polsce nobilitowało artystów zagranicznych.
Wykorzystując swoje zagraniczne kontakty, uczestniczyłem w organizowaniu intensywnej wymiany artystów i wystaw – pod względem otwarcia na świat oraz zagranicznej wymiany artystów i wystaw, studentów i profesorów – Kraków był ośrodkiem wyjątkowo aktywnym! Mieliśmy swoje sposoby realizowania każdej ważnej inicjatywy – mimo surowej kontroli współpracy z zagranicą, zwłaszcza z RFN. Mieliśmy wspaniałych Przyjaciół zagranicą – sympatyków Polski, zakochanych w Krakowie, którego urodę rozsławiali. Dwóch niemieckich artystów – prof. Günter Drebusch i prof. Alf Welski, krytyk sztuki Jürgen Weichardt i decernent kultury górniczego miasta Bergkamen, poeta Dieter Treeck – dostali Złotą Odznakę Miasta Krakowa. Godzi się, aby dzisiaj pamiętać o ich zasługach w promocji polskiej kultury i naszych twórców, w życzliwym, rzeczowym i obfitym wspieraniu odnowy zabytków Krakowa…

W obronie wartości

Oburzałem się, gdy zawzięcie zakłamywano wartości i gnojono kolejnych wybitnych Polaków, którzy w PRL wynieśli polską kulturę duchową na europejskie wyżyny. Ale milczałem – szkoda mi było życia na walkę z głupotą. Dopiero wściekłe ataki na Tygodnik Powszechny i mądra wypowiedź pani red. Aleksandry Klich, że w PRL „Tygodnik Powszechny był WIELKI”, skłoniły mnie do napisania tego bardzo osobistego protestu.

Redaktor Aleksandra Klich pisze:
„…Dla mnie rzeczywiście „»Tygodnik« wielki był, koniec i kropka!”, bo nie obraził się na rzeczywistość, nie poszedł do lasu ani na wewnętrzną emigrację, ale za cenę gry z systemem ocalił polską tożsamość. Dzięki niemu PRL-owski horror był mniejszy, niż byłby bez niego, a przepaść kulturalna między nami a Europą Zachodnią, między polskim katolicyzmem a katolicyzmem europejskim – płytsza. To jest dla mnie prawdziwe bohaterstwo.
Dzięki niemu moi dziadkowie na Górnym Śląsku mogli co tydzień odbierać od listonosza nowy numer i przez kilka godzin oddychać wolnością. Wolnością, która dziś dla Graczyka jest „kombinowaniem z czerwonym”. (Aleksandra Klich „Roman Graczyk, czyli historia „Tygodnika Powszechnego” według prawdziwego mężczyzny”, Gazeta Wyborcza, 4 kwietnia 2011 r.)

*

Potrzeba obrony zasług tego katolickiego tygodnika w czasach, gdy przyzwoitość, moralna pryncypialność, intelektualna uczciwość i ideowa mądrość, były wartościami najbardziej prześladowanymi – jest dzisiaj rzeczą żenującą. Tygodnik stał się intelektualnym i etycznym wykładnikiem tożsamości ludzi, którzy stawiali sobie pytanie: Jak być człowiekiem tu i teraz? Dla wierzących i niewierzących czytelników TP był nie tylko duchowym azylem, ale także źródłem intelektualnej inspiracji: zachęcał do otwartego myślenia o świecie i głębszej refleksji nad własną wiarą, nad sensem życia. Już sam język Tygodnika był zbawienną odtrutką na tandetną, nachalną i obłudną partyjno-polityczno-propagandową nowomowę.

W tamtych czasach Tygodnik był opiniotwórczym fenomenem w międzynarodowym wymiarze. Założony i wydawany przez środowisko polskiej poszukującej inteligencji katolickiej stał się także dla niewierzących ideową alternatywą myśli humanistycznej wobec ideologii sowieckiego prostackiego materializmu. Za konsekwentne poszukiwanie, głoszenie i bronienie mądrej wiary, otwartości i duchowej suwerenności osoby Tygodnik był potępiany przez wszystkie zwalczające się nawzajem obozy polskiego zawziętego i zaściankowego duchowego betonu. Obecne ataki na Tygodnik Powszechny świadczą, że łatwiej obalić nieludzki system niż fałszywą świadomość ludzi pogubionych w czasie.

Pracowałem w TP w latach 1957 – 1965, współpracowałem do 1968 roku, kiedy z początkiem kwietnia tego roku cenzura zdjęła mój artykuł „Trzecia strona medalu – o pokoleniowym charakterze wydarzeń marcowych” – i ukarano mnie zakazem publikacji w TP. Choć jestem wyznaniowo neutralny, doznawałem wszystkich obrzydliwych szykan, na które byli wystawieni ludzie tego środowiska. Nie mam prawa milczeć, gdy robi się polityczne interesy na zakłamywaniu dorobku i historycznego znaczenia tego znakomitego pisma.

Tym obrońcom prawdziwej prawdy, którzy oskarżają Tygodnik Powszechny, że już samym swoim istnieniem i kompromisami na przetrwanie – legitymizował komunistyczny ustrój, chciałoby się powiedzieć, że zgodnie z tymi absurdalnymi kryteriami politycznej oceny postaw moralnych, najbardziej swoim istnieniem legitymizował Polską Rzeczpospolitą Ludową sam Kościół Katolicki, który dzięki „kompromisom na przetrwanie i kombinowaniem z czerwonym”, przeżywał rozkwit – niespotykany w żadnym innym kraju demoludów. Nie mówiąc już o tym, że wedle tych kryteriów – już samo istnienie narodu polskiego, legitymizowało najazdy tatarskie, krzyżackie i szwedzki, rozbiory Polski, agresję i okupację hitlerowską, wyzwolenie przez Czerwoną Armię i powstanie PRL Więc jak to się stało, że ci rzekomi legitymiści popierający komunę, obalili ją – zaskakując świat i samych siebie?

W obronie sensu

Polacy w historycznych momentach dokonywali niemożliwego, zawsze jednak znajdowały się siły destrukcyjne: nawiedzeni obrońcy pozornych prawd i fanatycy różnych totalitarnych orientacji, którzy zamieniali dziejowe sukcesy Polaków w kolejne odcinki serialu wewnętrznych walk i wzajemnych deprecjacji. Czy modne obecnie polowanie na haki jest aż tak imponującą karierą, że warto tej nagonce poświęcić swoje życie? Czy to rozszalałe, brutalne wzajemne oskarżanie się, szkalowanie przeszłości narodu – może naprawdę kogoś napawać dumą i poczuciem zadowolenia z siebie: z dokonania czegoś wielkiego, znaczącego? Okazuje się, że wielu ludziom sprawia osobliwą satysfakcję bycie demaskatorem, hakołapem, dlatego ścigają się w eskalacji swoich złośliwych, najczęściej nieprawdziwych oskarżeń myślących inaczej. Chciałoby się zakrzyknąć: Boże, chroń Polskę przed patriotami, z wrogami sami sobie poradzimy!

Dzisiaj najważniejszym i najpilniejszym wyzwaniem jest przyszłość. Kiedy mamy tak dużo do nadrobienia i do stworzenia nowego – liczą się zasługi inwestowania w zrównoważony rozwój tego kraju, ciężko doświadczonego uzależnieniami od obcych interesów. Bo dziełem rzeczywistego patriotyzmu i ostatecznym pokonaniem komunizmu będzie nowoczesna Polska – ojczyzna partnerskich obywateli: wreszcie uwolnionych z waśni politycznych i ideologicznej wrogości.

Mądrość nakazuje pamiętać o gorzkich doświadczeniach w zaprzepaszczaniu szans, jakie stwarzają nam nasze duchowe predyspozycje – nauka, wynalazczość i kultura: musimy świadomie – odpowiedzialnie – wykorzystywać nasz znaczący dorobek intelektualny i kulturowy, musimy dbać o nasz międzynarodowy wizerunek, jako narodu postępowego, dążącego do nowoczesnego standardu życia. Stać nas na to, by dzięki naszym kreatywnym cechom, zbudować sobie Polskę na miarę marzeń, jakie rozbudza gwałtowny postęp cywilizacji. Wiadomo przecież, że historia na nas patrzy i wiadomo też, że nikomu nie wybacza ignorancji i pazernego chciejstwa. Trzeba pilnie zrehabilitować elementarne poczucie wstydu z powodu naszego zaślepienia w stosunkach międzyludzkich, za nieobywatelskie postawy, za ignorowanie wyzwań ducha czasu…

Apeluję do bardziej ode mnie kompetentnych autorów – uczestników i świadków polskich doświadczeń z totalitaryzmem i z transformacją: brońmy naszych osiągnięć i narodowych wartości przed ich spalaniem w ogniu nienawiści! Bo one określają tożsamość Polaków – a nie doraźne wojny polityczne czy niszczące poczucie wspólnoty ideologiczne antagonizmy. Te ledwie zarysowane gorzkie rozważania o krzywdzącym potępianiu życia w PRL i moje bogate archiwum dokumentacyjne dedykuję tym, którzy nie akceptują cynicznego zakłamania i upowszechniania fałszywej wiedzy o Polakach w PRL: nasze – moje – życie miało sens!

Stefan Papp, w 2017

dla Monitora Konstytucyjnego z arch. Judyty Papp

Portret Stefana Pappa autorstwa Judyty Papp

Tytuł od redakcji

Stefan Papp (ur. 10. kwietnia 1932 r. zm. 23.03.2020 r.) – wybitny artysta, teoretyk i kreator kultury. Zajmował się rzeźbą, kolażem, grafiką, obiektem i rysunkiem satyrycznym, rysunkiem artystycznym, sztuką akcji; poezją, publicystyką kulturalną i społeczną, teorią i krytyką sztuki, metodologią i realizacją kształtowania przestrzeni społecznej oraz teorią postrzegania środowiska. W 1947 przyjechał z Rumunii do Polski. Uczęszczał do Gimnazjum Snycerskiego w Cieplicach, do Państwowego Liceum Technik Plastycznych w Zakopanem oraz do Państwowego Liceum Ogólnokształcącego dla Pracujących w Jeleniej Górze, gdzie w 1952 r. zdał maturę. Studia na Wydziale Rzeźby ASP w Krakowie, w pracowni prof. Xawerego Dunikowskiego i prof. Wandy Ślędzińskiej, ukończył dyplomem w 1958 r. W 1996 r. obronił doktorat na Wydziale Architektury Politechniki Krakowskiej. W latach 1979 – 2001 wykładał na Wydziałach Design i Architektury Fachhochschule w Münster (RFN). W 2002 roku prowadził seminarium projektowe Strefa Parku Chopina, na Wydziale Architektury Politechniki Śląskiej w Gliwicach.

How useful was this post?

Click on a star to rate it!

Average rating 0 / 5. Vote count: 0

No votes so far! Be the first to rate this post.

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest

wp-puzzle.com logo

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.

0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments