Menedżerowie drużyn występujących w grach typu piłka nożna, siatkówka, czy koszykówka doskonale wiedzą, że jeżeli ich klub chce być silny i występować w trakcie sezonu w rozgrywkach ligowych, krajowych pucharach i w rozgrywkach międzynarodowych to musi mieć silną kadrę. Nie wystarczy mieć 11 graczy w piłce nożnej, sześciu w siatkówce, czy pięciu w koszykówce. Trzeba mieć dwa-trzy razy więcej dobrych zawodników niż liczba tych którzy wychodzą w pierwszym składzie na boiska i parkiety. Wszyscy są świadomi, że nie można w każdych zawodach grać tym samym składem. Krótko mówiąc o sukcesach na wysokim poziomie decyduje długość i jakość ławki rezerwowych.
W polityce powinno być tak samo, ale okazuje się, że nie jest. Przynajmniej na naszym podwórku. Kumulacja wyborów w ciągu kilku miesięcy uświadomiła mi ubóstwo zaplecza najważniejszych partii. O ile w wyborach parlamentarnych i samorządowych powtarzało się stosunkowo mało nazwisk, to nadchodzące wybory do europarlamentu pokazują, że mamy sporo „wieloboistów”. Muszą startować, bo zaplecze cieniutkie. Partie stawiają na tzw. lokomotywy, których niedobór jest widoczny nieuzbrojonym okiem.
Przyznaję, że wkurza mnie to potężnie. Osoby, które w październiku dostały się do polskiego parlamentu, zostały powołane na stanowiska rządowe, dziś po kilku miesiącach porzucają dotychczasowe fotele i chcą/muszą dostać się do Brukseli. I nie ma żadnej gwarancji, że jak to się im uda to za niedługą chwilę ponownie nie zostaną wezwani do innych ważnych zadań w kraju, bo ich partii będzie brakowało lepszych kandydatów.
Rozśmieszył mnie, ale i zdenerwował premier Donald Tusk, gdy przedstawiając kandydatów PO do europarlamentu mówił, że jest to miejsce dla najlepszych, a nie dla idiotów. Wiemy, że w polityce idiotów nie brakuje, ale żeby było ich aż tak wielu, że „biorące” miejsca w każdych wyborach muszą zajmować ci sami ludzie? To jest chyba mocno frustrujące dla wyborców. Głosując świadomie wybieramy kogoś, kto wg nas pasuje do jakiejś roli/funkcji. Chcemy ją mu powierzyć nie na moment, ale na czas w którym mógłby zrealizować nasze oczekiwania. Premier, może niechcący, ujawnił jednak smutną prawdę o lichocie kadrowej swojej partii.
To nie jest problem tylko PO, bo inne siły polityczne cierpią na tę samą chorobę. Na listach PiS też mnogość weteranów wyborów październikowych, nie mówiąc o postaciach typu Wąsik, Kamiński (trzeźwy furiat), Obajtek, czy Kurski. Ci akurat muszą wyfrunąć z kraju na skrzydłach pogardzanego unijnego immunitetu, więc niby można Kaczyńskiego zrozumieć. Co nie zmienia faktu, że pisowskie rezerwy kadrowe są znikome i jakościowo cienkie.
Jerzy Dobrowolski był w filmie Barei („Poszukiwany, poszukiwana”) „zawodowym” dyrektorem, którego partia rzucała z jednego ważnego odcinka gospodarczego na drugi. Karuzele nomenklaturowe były za PRL, przetrwały jej upadek i mają się nieźle obecnie. Z tym, że teraz wyłania się nowa kasta „obsadzaczy miejsc biorących”. Wąska, bo reszta to idioci i miękiszony.
Czy z tą wąską kadrą da się wygrywać wszystkie starcia wyborcze? Tak, dopóki to są przepychanki między partiami z lekceważeniem i pominięciem elektoratów. Te jednak jak się wkurzą, to przepędzą jednych i drugich, jak czynił to gajowy Marucha.
Piotr Dominiak
Cotygodniowe komentarze „Rejsy po gospodarce” prof. dr. hab. Piotra Dominiaka, założyciela i pierwszego dziekana Wydziału Zarządzania i Ekonomii Politechniki Gdańskiej ukazywały się na łamach prasy gdańskiej od początku lat 90. Obecnie prof. Dominiak publikuje je na swoim profilu na FB