Na biurku Andrzeja Dudy leży ustawa o nowelizacji ustawy o IPN, czeka na podpis; kres oczekiwania przypadnie na 21 lutego. Do tego czasu Andrzej Duda musi dokonać niemożliwego: zdecydować się i wybrać.
Może pan prezydent zamknąć oczy, uszy położyć po sobie i złożyć podpis. Nie poprawi to stosunków z Izraelem, wręcz je pogorszy, nie poprawi to wizerunku Państwa (i Narodu!) polskiego w świecie, wręcz pogorszy.
Poprawi tylko humor Jarosława Kaczyńskiego, który uzyska potwierdzenie swojej hegemonii w państwie i dominacji nad prezydentem, wbrew oczywistym interesom państwa i samego prezydenta, który po raz kolejny wyjdzie na podporządkowanego starszemu panu pętaka.
Może pan prezydent podjąć ryzyko i ustawę zawetować, budząc wściekłość w szeregach swojej byłej partii i narażając się na zerwanie stosunków z Ulicą Nowogrodzką. Ryzykowny to krok zważywszy szybkie przemijanie glątwy, na jaką przez chwilę cierpiała opozycja po haniebnych głosowaniach. Chyba że ludowcy zechcą się utrzymać w ryzach, a Platforma i Nowoczesna przekonają swoich posłów do dyscypliny – wtedy veta nie da się odrzucić. Prezydent stanie się kilkudniowym bohaterem pozytywnym przekazów zagranicznych, ale wśród swoich wyborców będzie miał przechlapane. Na wadze musi więc położyć polityczną przyszłość swoją i polityczną pozycję Polski w świecie.
Może pan prezydent zachować się tchórzliwie inaczej i odesłać ustawę do tzw. Trybunału Konstytucyjnego, który ją zamrozi na pół roku, albo i więcej, choć wnioski prezydenta miały zawsze w Trybunale pierwszeństwo. Sytuacja dziś jest inna, niż dawniej, bo też i Trybunał nie jest już niezależny od władzy ustawodawczej i wykonawczej, jako że stał się dyspozycyjnym narzędziem politycznym, którego operatorem nie jest jednak prezydent, tylko pewien zwyczajny poseł bez odpowiedzialności. I to on zdecyduje, czy Trybunał zajmie się wnioskiem prezydenta szybko, czy odłoży go na później.
Może, wreszcie, pan prezydent zachować się jak mężczyzna i opuścić Pałac Namiestnikowski. Nie weźmie wtedy na siebie współodpowiedzialności za wtrącenie Polski w konflikt z wieloma ważnymi partnerami, za ostateczne zniszczenie wiarygodności państwa i jego przewidywalności, wreszcie za trwałe zrujnowanie wizerunku Narodu Polskiego. Naturalnie, marszałek Kuchciński szybciutko naprawi, co Duda zepsuł, ale też niezwłocznie będzie musiał ogłosić kolejne wybory prezydenckie. W których, niestety, Andrzej Duda – o ile wystawi swoją kandydaturę – będzie mieć wyłącznie elektorat negatywny, od lewa do prawa. Choć mógłby się wtedy prezentować jako prawdziwy mężczyzna, zgoła mąż stanu odpowiedzialny za Państwo i Naród, dla którego te podmioty liczą się bardziej, niż polityczne zależności i kombinacje.
Ale to płonne nadzieje. Wiadomo, co wybierze prezydent i jakie będą tego skutki, także dla niego. Jeszcze się nie przeszczepia kręgosłupa.
No cóż, sam tego chciałeś, Andrzeju Dudało…
Piotr Rachtan