Jest tak – są dwa żywioły realne i jeden polityczno-emocjonalny.
Pierwszy żywioł realny to sytuacja demograficzna Polski. Prowadzi on m.in. do szybko postępującego ubytku ludności w tzw. wieku produkcyjnym. W języku ekonomicznym nazywamy to kurczeniem się zasobów siły roboczej. Już brakuje, a będzie brakować jeszcze więcej ludzi do pracy. Na razie cierpią na trudności z pozyskaniem pracowników handel, budownictwo, gastronomia i hotelarstwo, rolnictwo.
Za chwilę dotknie to kolejnych branż. Tego się nie da przeskoczyć, żadne 300+, 500+ czy 800+ nie pomogą. To realne zagrożenie dla gospodarki, o którym nie tylko demografowie wiedzieli od lat. Ukraińcy na chwilę załatali niektóre dziury, ale zaczynają wracać do kraju, albo wędrować dalej na zachód.
Żywioł drugi ma charakter globalny. Wojny, konflikty etniczne i religijne, susze, głód, beznadzieja zmuszają miliony ludzi do migracji w poszukiwaniu choć trochę lepszego życia. Jednocześnie na tych najbiedniejszych, najbardziej dotkniętych nędzą i rozpaczą obszarach przyrost naturalny jest najwyższy. Na trzech pierwszych miejscach pod tym względem w świecie są Niger, Uganda i Burundi (Polska jest na 169 miejscu z rosnącym przyrostem ujemnym). Niger ma najwyższy wskaźnik dzietności. Przeciętna kobieta w wieku rozrodczym rodzi tam prawie siedmioro dzieci (w Polsce ok. 1,3). Generalizując – presja migracyjna z biednych krajów o najszybciej rosnącej ludności do (względnie) bogatych państw o starzejących się społeczeństwach będzie szybko rosła. Od tego też nie ma ucieczki.
Żywioł polityczno-emocjonalny związany jest z obawami krajów starzejącego się Zachodu o utratę tożsamości narodowej i religijnej, zalanie rdzennej ludności niekontrolowanym napływem obcych kulturowo migrantów. Stąd renesans ruchów skrajnie nacjonalistycznych w wielu krajach, budowanie murów z drutu i betonu, konstruowanie zapór instytucjonalnych (m.in. skomplikowanych i celowo wąskich „korytarzy” wizowych) etc.
Jednoczesne istnienie tych trzech żywiołów rodzi sytuacje, w których pojawia się potrzeba (konieczność?) i zachęta do szukania wyjść w kłopotów ekonomicznych (rynki pracy), humanitarnych (zagrożenie bytu milionów ludzi) i politycznych. Jak świat światem biznes zawsze starł się i stara wchodzić na takie areny, podejmować ryzyka i realizować szybkie zyski. Rodzą się wtedy szare i czarne strefy, kwitnie korupcja, hipokryzja triumfuje po wszystkich stronach sceny.
Pan Wawrzyk i jego ekipa nie są tu jakimiś wyjątkami. Stworzyli, a może „tylko” wykorzystali istniejące już mechanizmy. Właściwie szli na rękę przedsiębiorcom cierpiących na brak rąk do pracy, dawali szanse wyrwania się z biedy chcącym uciekać ze swych beznadziejnych ojczyzn. A że czynili to dyskretnie i po cichu to nie naruszali żadnych politycznych kanonów do których deklaratywnie przywiązani są rządzący. A że przy okazji zarabiali? Cóż chyba przecież im się należało skoro zadowalali tak wiele osób.
Nawet jeśli wsadzi się do mamra „wawrzykowców”, a bez wątpienia trzeba to zrobić, to przecież problem nie zniknie. Pojawią się następcy, bo życie próżni nie znosi a okazje skutecznie kuszą.
Teraz najbardziej poważnie – żadna z sił politycznych w Polsce nie proponuje rozwiązań godzących te trzy żywioły. Nie chodzi o deklaracje i lamenty nad niedolami współczesnego świata. Tego typu postawy są dobre i pożądane, chyba nawet niezbędne, w świecie sztuki, która powinna budzić nasze sumienia. Od rozwiązań praktycznych są mądrzy (ha, ha, ha) politycy.
Ekonomiści raczej będą mało przydatni, bo ich chłodne spojrzenia na świat nigdy wszystkich nie usatysfakcjonują.
Piotr Dominiak
Cotygodniowe komentarze „Rejsy po gospodarce” prof. dr. hab. Piotra Dominiaka, założyciela i pierwszego dziekana Wydziału Zarządzania i Ekonomii Politechniki Gdańskiej ukazywały się na łamach prasy gdańskiej od początku lat 90. Obecnie prof. Dominiak publikuje je na swoim profilu na FB