„Napastowany” przez przyjaciół i znajomych, co sądzę na temat wczorajszych ustnych wywodów sprawozdawcy w sprawie Kpt 1/17, najkrócej mogę skomentować te pytania pięcioma słowami: „nie przekonał mnie jego wywód”.
Zatem pozostałem przy swoich dotychczasowych poglądach prawnych, pozbawionych jakichkolwiek konotacji politycznych, byłyby one bowiem dokładnie takie same, gdybym miał je wyrazić w każdym innym układzie sił parlamentarnych i przy każdej innej personalnej obsadzie urzędów, o których pełnieniu mowa jest przy dyskusji prawniczej na temat zakresu tzw. prerogatyw prezydenckich, a w szczególności w nawiązaniu do treści art. 139 Konstytucji.
Przypomnę zatem to, co sądzę na ten temat, od wielu już lat, niezależnie od zapatrywań wyrażanych przez innych prawników, a co stosunkowo niedawno (z okazji konferencji zorganizowanej przez Katedrę Prawa Konstytucyjnego UJ i przez Katedrę Prawa Karnego UJ) napisałem także i na ściance fejsbukowej. Zacytuję więc, prawie dosłownie, swoje dawne przekonania. Oczywiście, wywód ten prowadzony jest w tzw. telegraficznym skrócie, bez opatrywania go aparatem naukowym (przypisami) i bez pogłębiania niektórych myśli.
Skupię się na jednym tylko wątku, który przed paroma laty zogniskował (w ostatnich dniach zainteresowanie to odżyło ze zdwojoną siłą) uwagę wielu osób ze względu na konkretne uwarunkowania personalne (gdyby nie one problem nie zyskałby, zapewne, takiego rozgłosu), czyli na prerogatywie „ułaskawieniowej”. Dla niejako oczyszczenia przedpola chcę swą uwagę skupić wyłącznie na uwarunkowaniach konstytucyjnych, abstrahując całkowicie od treści przepisów Kodeksu postępowania karnego, w świetle których zupełnie jednoznaczne jest to, iż w sposób nieskrępowany, według własnego uznania, Prezydent RP ma prawo ułaskawić (w formie także przez niego dowolnie przyjętej, a więc poprzez darowanie całości czy części kary, poprzez nieskrępowane unormowaniami kodeksu karnego wykonawczego modyfikacje w sposobie wykonania/skracania kary i poprzez nielimitowane przepisami prawa materialnego stosowanie rozwiązań probacyjnych, a nawet poprzez puszczenie skazania w niepamięć) każdą osobę prawomocnie skazaną (a bardziej precyzyjnie: każdą osobę, wobec której prawomocnie zakończone zostało postępowanie karne, bowiem łagodzenie sytuacji prawnej w drodze ułaskawienia może dotyczyć nie tylko skazania, ale także umorzenia postępowania opartego jednak na przesłance stwierdzenia popełnienia czynu zabronionego). Przyjmuję zatem założenie, że „prawo łaski”, o którym mowa jest w art. 139 Konstytucji, stanowi instytucję niekoniecznie pokrywającą się z instytucją „ułaskawienia” w rozumieniu przepisów rozdziału 59 k.p.k., aczkolwiek nie jest rzeczą łatwą wyobrazić sobie korzystanie przez Prezydenta RP z „prawa łaski”, bez odwołania się do jakiegokolwiek instrumentarium (jakichkolwiek przepisów regulujących procedurę postępowania przy korzystaniu z „prawa łaski”, a tych nie znajdziemy przecież w Konstytucji). Ważniejsze jest dla mnie jednak zachowanie zasady, iż o ile przepisy ustaw zwykłych mogą, a niekiedy wręcz muszą być interpretowane w świetle przepisów Konstytucji, o tyle – ujmując problem w skrócie myślowym – nie można przyjąć zasady odwrotnej, a zatem, że na odczytanie przepisów ustawy zasadniczej wpływ mają przepisy zwykłych ustaw. Dla oczyszczenia przedpola, ale i dla ułatwienia wywodu, chcę także zaznaczyć, że będę dalej w odniesieniu do uprawnienia Prezydenta RP określonego w art. 139 i art. 144 ust. 3 pkt 18 Konstytucji używał sformułowania „prerogatywa”, nie bacząc na stanowisko wielu autorytetów prawniczych, że współcześnie należałoby w ogóle odejść od tego określenia.
Oczywiste jest jednak, że pojęcia prerogatywy będę używał w tym jej znaczeniu, o którym mówił w trakcie wspomnianej konferencji pan profesor Kmieciak, czyli w znaczeniu pragmatycznym, uznając prawo łaski za szczególnego rodzaju konstytucyjną kompetencję przyznaną Prezydentowi RP, nie wymagającą niczyjej kontrasygnaty, niemniej jednak ściśle określoną przez prawo, a to przez Konstytucję RP.
Fundamentalnym pytaniem, jakie należy postawić w odniesieniu do owej prerogatywy „ułaskawieniowej” jest to, czy – uwzględniając konieczność jej rozumienia nie w znaczeniu „klasycznym”, jako niczym nieskrępowanego aktu władzy monarszej, ale w znaczeniu pragmatycznym, uwzględniającym przyjętą w Konstytucji zasadę trójpodziału władzy i to, że RP jest demokratycznym państwem prawnym – Prezydent RP ma nie tylko prawo ściśle osobistego, a w tym sensie „niekontrolowalnego” decydowania w odniesieniu do kogo i w jakiej formie podmiotowo skorzysta z prawa łaski, ale także i prawo do równie osobistego i równie „niekontrolowalnego” decydowania o tym, jaki jest – na gruncie Konstytucji RP – tegoż prawa łaski niejako „zakres pojęciowy”. Odpowiedź na tak postawione pytanie jest, moim zdaniem, prosta – ów „zakres” prawa łaski wyznacza nie casu ad casum Prezydent RP, ale właśnie przepisy ustawy zasadniczej. Prezydent RP ma natomiast nieskrępowane uprawnienie do zastosowania owego aktu łaski „w zakresie” („w ramach”) wyznaczonym przepisami Konstytucji. Gdyby przyjąć odmienne założenie, Prezydent stałby niejako „ponad” Konstytucją, a tego w odniesieniu do którejkolwiek z prerogatyw, w tym do prerogatywy ułaskawieniowej, nie sposób przyjąć (tak zresztą jak i do któregokolwiek z uprawnień przynależnych innym podmiotom, także tym reprezentującym pozostałe władze).
Równie fundamentalnym, ale już nieco bardziej skomplikowanym pytaniem jest to, które przepisy Konstytucji wyznaczają ów „zakres” prawa łaski, w jakim Prezydent RP może nieskrępowanie korzystać ze swej prerogatywy ułaskawieniowej. W tej mierze wyróżnić można dwa zasadnicze poglądy. Pierwszy – w największym uproszczeniu – głosi, że przy rekonstrukcji tego zakresu jedynym przepisem Konstytucji, jaki należy mieć na względzie, jest art. 139. Z założenia tego wyprowadzany jest wniosek, że Prezydent RP może korzystać ze swej prerogatywy w każdym, jaki uzna za stosowny, zakresie, z jednym jedynym wyjątkiem, a mianowicie nie może zastosować prawa łaski „do osób skazanych przez Trybunał Stanu”. Trzeba jednak jasno odpowiedzieć na pytanie, jakie są konsekwencje takiego poglądu. Otóż, jeśli, w istocie, ów „zakres” przedmiotowy (a nie podmiotowy) prezydenckiej prerogatywy ułaskawieniowej miałby być odczytywany tylko w drodze wykładni przepisu art. 139 Konstytucji, a ściślej tylko w drodze wykładni a contrario zdania drugiego tej jednostki redakcyjnej, z pominięciem wszystkich innych przepisów Konstytucji, musielibyśmy zaakceptować, że zakres ten obejmuje nie tylko możliwość stosowania prawa łaski w odniesieniu do osób, które nie zostały dotąd prawomocnie skazane (a więc w odniesieniu do objętych wyrokami nieprawomocnymi), ale także zaakceptować możliwość innego typu tzw. ułaskawień antycypacyjnych (a więc kierowanych także wobec osób objętych postępowaniami pozostającymi na etapach wcześniejszych niż faza międzyinstancyjna, np. wobec podejrzanych, a nawet wobec osób, wobec których nie postawiono jeszcze żadnych zarzutów, ale perspektywa taka rysuje się w bliższej lub dalszej przyszłości; nota bene – niewiele osób dostrzega, że zastosowanie prawa łaski w odniesieniu do osób objętych orzeczeniem nieprawomocnym ma także charakter ułaskawienia antycypacyjnego, gdyż w rozumieniu przepisów prawa osoby takie objęte są domniemaniem niewinności, a zatem nie tylko nie jest przesądzone jaka kara zostanie im wymierzona, ale także nie wiadomo, jaka zostanie przyjęta szata prawna/kwalifikacja zarzucanych im czynów, a nawet to, czy w ogóle zostaną one uznane za winne popełnienia zachowań wypełniających znamiona czynu zabronionego i zawinionego). Powyższy, ograniczony jedynie do treści art. 139 Konstytucji, sposób odczytywania „zakresu”, w jakim możliwe byłoby stosowanie przez Prezydenta RP prawa łaski, nie wykluczałby także tzw. autoułaskawienia (samoułaskawienia), w tym także tzw. autoułaskawienia antycypacyjnego (przed laty problem taki był rozważany na gruncie amerykańskim). Dodajmy, że ograniczenie pola rozważań nad „zakresem” prerogatywy ułaskawieniowej do zakazu wynikającego ze zdania drugiego art. 139 Konstytucji, prowadziłoby do paradoksalnego jednak wniosku, iż o ile Prezydent RP nie jest władny zastosować prawa łaski do „osób skazanych przez Trybunał Stanu”, to w pełni mógłby korzystać z tej prerogatywy w postaci antycypacyjnej, to jest wobec osób objętych nieprawomocnym skazaniem przez TS lub zagrożonych postawieniem ich przed TS. Nie ma już chyba potrzeby wskazywania i na to, że ograniczenie pola rozważań do przepisu art. 139 Konstytucji przemawiałoby za tym, że nie istnieją żadne przeszkody dla stosowania prawa łaski także wobec elementów dolegliwości odszkodowawczej, czy zadośćuczynieniowej, zawartych w orzeczeniach sądowych, a także wobec dolegliwości w postaci orzeczenia tzw. środków zabezpieczających (a więc środków chroniących społeczeństwo przed niebezpieczeństwem zagrażającym ze strony osoby, wobec której z przyczyn podmiotowych nie można wydać wyroku skazującego albo nie można jej aktualnie umieścić w zakładzie karnym). Dostrzeżenie tych wszystkich konsekwencji, które może byłyby nawet do zaakceptowania przy pozostawaniu przy pojęciu prerogatywy w jej sensie „klasycznym”, ale są wręcz nie do zaakceptowania jeśli rozumieć ją w sposób drugi z wyżej opisanych, to jest taki, który musi uwzględniać uwarunkowania demokratycznego państwa prawa oraz – przynajmniej od pewnego etapu historycznego – także uwarunkowania traktatowe, prowadzi do wniosku, że przy odczytywaniu (interpretacji) „zakresu”, w jakim może wykonywać prerogatywę ułaskawieniową Prezydent RP, konieczne jest także uwzględnianie innych przepisów Konstytucji RP, w tym przede wszystkim tych, które kształtują zasadę równowagi i podziału władz oraz tych gwarantujących podstawowe wolności i prawa obywatelskie, w tym prawo do sądu. To ostatnie, czyli „prawo do sądu”, pozwala, w moim skromnym przekonaniu, jednoznacznie odpowiedzieć na jedno z pytań szczegółowych, a mianowicie, czy na gruncie polskiej Konstytucji „zakresem” analizowanej prerogatywy mogą być obejmowane osoby, wobec których nie doszło jeszcze do uprawomocnienia się orzeczenia (a więc także, czy prawo łaski może przybierać postać tzw. abolicji indywidualnej na międzyinstancyjnym etapie procesu). Odpowiedź na tak postawione pytanie jawi mi się jako oczywista w świetle konieczności poszanowania prawa do sądu wszystkich podmiotów procesu, w tym przede wszystkim pokrzywdzonych, ale – paradoksalnie – także i oskarżonych/podejrzanych, którzy niejednokrotnie mogą i mają prawo przecież oczekiwać całkowitego oczyszczenia z zarzutów, w postaci wyroku uniewinniającego, a nie w formie pozostawiającego jednak ich status w sferze niedomówień, przynajmniej w odbiorze opinii publicznej, aktu ułaskawieniowego, choćby połączonego z umorzeniem postępowania i puszczeniem w niepamięć (czego? – skoro nic jeszcze nie zostało prawomocnie stwierdzone). W moim skromnym przekonaniu tzw. ułaskawienie antycypacyjne w demokratycznym państwie prawnym możliwe byłoby do pomyślenia jedynie w wypadku przyznania oskarżonemu/podejrzanemu i pokrzywdzonemu prawa do złożenia sprzeciwu od zastosowanego prawa łaski (przy którym to rozwiązaniu jednak, przyznajmy to, w wielkim stopniu zatraca się sam sens instytucji ułaskawienia). Dodajmy, już jednym zdaniem, że tylko w realiach historycznych, w których władza monarsza była połączona z możliwością sprawowania przez jej dzierżyciela także władzy sądowniczej, prawo łaski stosowane wobec osoby, w stosunku do której nie zostało prawomocnie zakończone postępowanie, nie nosiło charakteru wkraczania przez inną władzę w sferę sprawowania wymiaru sprawiedliwości i niejako „zastępowania” (choćby nazywanego „uwalnianiem z obowiązków”) sądu, której to ingerencji nie sposób, z kolei, pogodzić z systemem opartym na podziale i równowadze władz. Jeśli prerogatywa prawa łaski ma mieć charakter inny niż wymierzanie sprawiedliwości (np. cechy aktu miłosierdzia, wybaczenia, itp.) nie powinna swym zakresem obejmować uprawnień antycypacyjnych (czy to w sferze ustalania faktów, czy to w sferze ich prawnej oceny, a więc prawidłowości potencjalnej kwalifikacji prawnej, czy to w sferze stwierdzenia winy/stopnia winy).
Na koniec wypada zmierzyć się z zagadnieniem ostatnim, a mianowicie tym, komu – w uwarunkowaniach demokratycznego państwa prawnego – powinny przysługiwać, w wypadku istnienia w tym zakresie wątpliwości, uprawnienia interpretacyjne co do ustalenia „zakresu” prerogatywy ułaskawieniowej, bo przecież nie co do samego zastosowania indywidualnego aktu łaski (to ostatnie jest, jak już była o tym kilkakrotnie mowa, „osobistym” i w tym sensie „niekontrolowalnym” uprawnieniem Prezydenta RP). Przecież przedstawione wyżej spojrzenie na to, czy „zakres” ten należy interpretować li tylko z treści art. 139 Konstytucji RP, czy także uwzględniając inne przepisy ustawy zasadniczej, a w szczególności, czy w „zakresie” tym mieści się stosowanie abolicji indywidualnej wobec nieprawomocnie skazanych, jest tylko moim osobistym spojrzeniem, aczkolwiek znajdującym solidne wsparcie w poglądach wyrażanych w piśmiennictwie prawniczym przez wielu innych autorów. Poglądy doktryny mogą być tu jedynie pomocne, aczkolwiek nie mogą być przesądzające. Pytaniem decydującym jest zatem to, czy o tym, jak wyznaczają ten „zakres” prerogatywy ułaskawieniowej przepisy prawa, w tym przede wszystkim Konstytucja, decyduje sam Prezydent RP, czy też może uprawnienie w tym zakresie leży w gestii innej władzy? Używając pewnej gry słów: kto ma prerogatywę nie do skorzystania z prerogatywy ale prerogatywę do określenia „zakresu” prerogatywy, a więc do nadania przepisom prawa traktującym o prerogatywie wiążącego „zakresu” pojęciowego. I znowu należałoby powrócić do przeciwstawienia prerogatywy w jej sensie klasycznym, charakterystycznym dla ustroju autokratycznego, prerogatywie w jej sensie pragmatycznym, niejako wpasowanym w ustrój państwa deklarującego w swej Konstytucji charakter demokratycznego państwa prawnego, szanującego rozdział i równowagę władz. W tych historycznie wcześniejszych uwarunkowaniach, obecnie obowiązujących w państwach, których zapewne nie chcielibyśmy brać za wzór, nie zdziwiłaby nas odpowiedź, iż to „władca” nie tylko korzysta z prawa łaski („stosuje prawo łaski”), ale i sam decyduje o treści prawa traktującego o prawie łaski (moglibyśmy rzec „kształtuje prawo łaski”). Czy jednak odpowiedź nie powinna brzmieć zgoła odmiennie w aktualnie obowiązujących w RP uwarunkowaniach konstytucyjnych i czy przedstawiciel władzy wykonawczej istotnie powinien nie tylko stosować prawo łaski, ale także sam kształtować zakres pojęciowy tego prawa (tak zresztą, jak i zakres pojęciowy innych prerogatyw wówczas, gdy nasuwają się co do tego wątpliwości/powstają kontrowersje)? Uważam, że akceptacja dla takiej kumulacji ról pozostawałaby w kolizji z naczelną zasadą ustrojową przewidzianą w art. 10 Konstytucji. To, co w prowadzonych tu rozważaniach nazywam „zakresem” prerogatywy – i w którym to „zakresie” podmiot, któremu określona prerogatywa przysługuje, korzysta z niej bez konieczności uzyskania akceptacji jakiegokolwiek innego organu (jakiejkolwiek innej władzy) – należy do władzy ustawodawczej, czasem działającej w charakterze ustrojodawcy (z niewykluczonym doprecyzowaniem szczegółów w drodze ustawy zwykłej, pozostającej oczywiście w zgodzie z Konstytucją), która powinna ów zakres prerogatywy unormować w możliwie precyzyjny sposób. Co jednak w sytuacji, gdy władza ustawodawcza nie dookreśliła owego zakresu prerogatywy z należytą precyzją albo gdy istnieją wątpliwości co do tego, czy uczyniła to precyzyjnie? Sądzę, że w aktualnych uwarunkowaniach konstytucyjnych także rozwiązanie tego dylematu nie powinno nasuwać poważniejszych trudności. Od „odczytywania” rzeczywistej treści przepisów prawa – w tym także od odczytywania przepisów Konstytucji, z uwzględnieniem prawidłowo prowadzonej, uwzględniającej różne jej metody, wykładni – jest władza sądownicza. Nie chodzi tutaj wszak o zgodność przepisu prawa niższej rangi z Konstytucją, a o samą treść przepisu Konstytucji, który powinien być odczytany nie w izolacji od innych jej przepisów, a właśnie w systemowej jedności z innymi przepisami ustawy zasadniczej. Prawidłowe odczytanie „zakresu” prerogatywy należy zatem do sądów, tak jak interpretacja każdego przepisu prawa i taki podział ról odpowiada zasadzie podziału władz, fundamentalnej dla demokratycznego państwa prawa.
Tak więc, w moim przekonaniu, wyznaczenie „zakresu” prerogatywy to kwestia precyzyjnego stanowienia prawa, a w wypadku wątpliwości co do jego treści – to kwestia odczytania prawa, a więc materia podlegająca kompetencji sądów. Wykładnia prawa dokonana w tej materii przez władzę sądowniczą powinna być uszanowana przez inne władze. Kwestia zaś skorzystania z prerogatywy w jej prawidłowo odczytanym zakresie to domena podmiotu, któremu określona prerogatywa przysługuje i nic innym władzom do tego, jak podmiot „wyposażony” w określoną prerogatywę z niej korzysta, jeśli uczyni to w jej zakresie.
Taki rozdział uprawnień, odniesiony do prerogatywy ułaskawieniowej, bardzo wpasowuje się w zasadę trójpodziału władz i – w mojej skromnej opinii – zdecydowanie bardziej odpowiada pojęciu prerogatywy w tym drugim, z wyróżnionych podczas wspomnianej wyżej konferencji, rozumieniu, a więc odpowiada obrazowi, jaki „prerogatywa” powinna mieć w demokratycznym państwie prawa. Zapobiega, sygnalizowanym przez niektórych przedstawicieli doktryny, tendencjom uzurpacyjnym i pozwala ukazać niezasadność konstrukcji sporu kompetencyjnego w sytuacjach, gdy w istocie żadnego sporu o kompetencje być nie powinno.
Oczywiście, są to moje prywatne zapatrywania, nawet nie jako, niestety już pozostającego w stanie spoczynku, sędziego, ale jako prawnika pełniącego w życiu różne funkcje i wykonującego różne prawnicze zawody, wymagające umiejętności wykładni przepisów prawa. Jeśli wywołają one na tej ściance, czy w jakimkolwiek innym miejscu, dyskusję, w tym głosy sprzeciwu, to będę się z tego bardzo cieszył. Bardzo uprzejmie proszę tylko o jedno. O to, aby była to dyskusja merytoryczna, to jest wskazująca na to, które z powyżej wskazanych argumentów nie są trafne i dlaczego nie są one trafne albo jakich argumentów nie uwzględniłem, a są one silniejsze od przedstawionych przeze mnie. Mówię przy tym o argumentach, a nie o odwołaniu się, choćby wspartym pięknymi zdjęciami, do tego, że „ale przecież Kowalski (przysłowiowy Kowalski, a nie ten Kowalski 🙂) powiedział” albo o lakonicznym stwierdzeniu „ale przecież wyroki TK są ostateczne”. Tym bardziej, jeśli znamy kształtującą się linię orzecznictwa ETPC dotyczącą statusu osób powołanych na miejsca zajęte oraz bezsporny fakt, że takie osoby współtworzyły „pełny” skład TK podczas piątkowej rozprawy, a nadto jeśli zważymy to, że rolę sprawozdawcy pełniła osoba, która uprzednio kilkakrotnie wyraziła w jednoznaczny sposób swój pogląd w kwestii mającej podlegać rozstrzygnięciu, a zatem powinna ulec wyłączeniu nie tylko z roli sprawozdawcy, ale w ogóle ze składu orzekającego.
Stanisław Zabłocki
Opinię powyższą Autor opublikował na swoim profilu FB
Na zdjęciu ilustrującym Stanisław Zabłocki z Michałem Laskowskim