Czytelnicy bloga dobrze wiedzą, że jestem zdeklarowanym, można powiedzieć radykalnym przeciwnikiem pracy sędziów w ministerstwie sprawiedliwości. Głoszę te poglądy na blogu i pod nazwiskiem w swoim miejscu pracy. Dziś chcę napisać nieco szerzej dlaczego tak myślę, bez ironii i złośliwości.
Zawód sędziego daje szczególną, jak żaden inny samodzielność. Decyzyjną i merytoryczną. Poczucie sprawczości i niezależności. Nie, nie odleciałem, ale myślę, że tak odbiera naszą pracę wielu z nas. W odbiorze ludzi sędzia kojarzy się z tym, który rozstrzyga, osądza, sprawuje władzę w szczególny sposób, bo to sędzia (sąd) orzeka co kto jest lub nie jest komu winny i czy w ogóle jest winny i jaka kara winna go spotkać. To bardzo odpowiedzialne. Dla wielu z nas, właśnie samodzielność decyzyjna (nie mylić z dowolnością) jest czymś, co tak bardzo odróżnia nasz zawód od prokuratora (który zawsze i wszędzie nie jest do końca samodzielny, bo jest częścią hierarchicznego aparatu) czy też adwokata/radcy (który jest zależny od swego klienta, który mu płaci). Ja zawsze sobie powtarzam: służę Państwu, nie ministrowi.
Wreszcie nasz zawód to wykładnia prawa, czasem skomplikowana. Niekiedy konieczność znalezienia racjonalnej interpretacji niespójnych przepisów.
Czemu o tym piszę? Bo jak stanowi Statut Ministerstwa Sprawiedliwości, zapewnia ono OBSŁUGĘ ministra sprawiedliwości. Od obsługi są urzędnicy. Nie ma nic złego w takiej pracy. Też wymaga wysokich kwalifikacji. Ale to nie jest zajęcie dla sędziego. Mam to szczęście, że pracuję z bardzo kompetentną asystentką, która jest nie tylko wsparciem w mojej pracy, ale też partnerem do merytorycznych dyskusji. Ale bywa i tak, że gdy asystentka ma wizję jakiegoś rozstrzygnięcia, ja mówię: nie, przygotowujemy projekt w drugą stronę, nie utrzymujemy w mocy postanowienia prokuratora, ale uchylamy (lub odwrotnie). Bo ta ja biorę odpowiedzialność za orzeczenie, ja je podpisuję i ogłaszam. I to moja ocena jest (musi) być wiążąca. I rolą asystenta jest wówczas, czasem wbrew swemu zapatrywaniu, napisać dobry projekt według wskazań sędziego. Bo asystent pomaga, ale nie orzeka.
I dlatego uważam, że sędzia nie może być urzędnikiem. Bo choć pewnie w różnych pracach w ministerstwie sędziowie tam zatrudnieni dyskutują w ramach wydziału, departamentu, uzgadniają między departamentami projekty nad którymi pracują, to zawsze jest ten czynnik sprawczy, polityczny: nie może tak być, bo minister się nie zgadza. Albo musi być tak, bo taka jest wola ministra lub rady ministrów. I kropka. Rolą urzędników jest praca dla ministra wedle jego wskazań, a nie spieranie się z nim. Sędziego oducza to samodzielności decyzyjnej. Wymusza wsłuchiwanie się w życzenia ministra, ba wręcz ich odgadywanie, dostosowywanie się do pewnego klimatu intelektualnego, politycznego w ministerstwie, do uznawania za swoje dominujących trendów. Przecież każdy minister (nie tylko obecny) ma swoją misję naprawy sądów, misję z gruntu polityczną.
I wreszcie spójrzmy jak to wygląda w odbiorze społecznym. Ktoś przez kilka lat jest de facto urzędnikiem w pełni zależnym od ministra i nagle kończy pracę w ministerstwie i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki staje się niezawisłym sędzią, przedstawicielem władzy odrębnej i niezależnej od innych ?
A przecież są i takie osoby, w środowisku naszym znane, które pracując przez długie lata w ministerstwie odwykły tak naprawdę od pracy orzeczniczej. Są i tacy, co panicznie boją się powrotu na linię, do pracy w referacie i na sali. Nie każdy prawnik z kwalifikacjami musi być sędzią. Nie wiem dlaczego ktoś powinien być nazywany sędzią, skoro tak naprawdę sędzią nie jest. Bo nie sprawuje wymiaru sprawiedliwości. A praca w administracji rządowej, dla ministra nie jest zajęciem dla sędziego. Immunitet, tak często opaczne rozumiany przez wiele osób, jest przyznany sędziemu po to, by sprawując wymiar sprawiedliwości był wolny od ryzyka szykan, od pochopnych oskarżeń. Urzędnikom nie jest potrzebny. Praca nad takimi projektami jakie przygotowywało ministerstwo sprawiedliwości nie przystoi sędziemu.
Dziś praca w ministerstwie dla ministra takiego jaki jest, to zgoda na wizję wymiaru sprawiedliwości podporządkowanego politycznie aktualnej władzy wykonawczej. To zgoda na ataki ministra, gdy sąd wyda orzeczenie niezgodne z jego oczekiwaniami. To zgoda na rządową kampanię oszczerstw pod adresem sędziów i sądów. To zgoda na słowa premiera, który w amerykańskim medium pisze, że jesteśmy skorumpowani. To także zgoda na zły i szkodliwy sposób wykorzystywania uprawnień ministra do powoływania i odwoływania prezesów sądów. To zgoda na odwoływanie pod byle pretekstem albo bez pretekstu osób kompetentnych i cieszących się autorytetem w swoim sądzie. Zgoda na powoływanie osób przypadkowych, wedle dziwnych kryteriów, osób często bez kompetencji i doświadczenia do zarządzania sądem. To również zgoda na uchwalenie prawa sprzecznego z Konstytucją: na dewastację SN, przerwanie kadencji jego prezesa i na upolitycznienie wyborów sędziów do KRS. Zgoda na realizująca się na naszych oczach wizję obsadzenia KRS sędziami mającymi poparcie większości rządowej i na wybranie do SN sędziów według kryteriów pozamerytorycznych.
Więc to nie tak, że komuś zazdroszczę apanaży. Ja się fundamentalnie nie godzę z taką wizją sądów. Szkoda, że wielu sędziom to nie przeszkadza.
*Autor jest sędzią w jednym ze stołecznych sądów. Publikujemy za jego zgodą.
Sędziowie delegowani do pracy w Ministerstwie Sprawiedliwości – lista